Szanowni Czytelnicy,
wstawiam drugą część opowiadania w środku tygodnia, ale wpadło tyle wyświetleń ile chciałem, więc zasłużyliście. Dla tych, którzy nie czytali jeszcze pierwszej części podrzucam link poniżej. A wszystkich zapraszam do lektury ;)
Legenda o sercu z kamienia cz. 1
Legenda o duszy z
kamienia cz.1
- Widzę, że bardzo pan smutny, w takim razie może dotrzymam
towarzystwa rozmową? - powiedział.
- Proszę… - odpowiedziałem beznamiętnie.
- Oho! Widzę, że kobieta - zaśmiał się delikatnie. - Wie pan, będą następne.
- Takiej jak ta nie będzie - odparłem i już miałem się zbierać, bo koleś był
wybitnie irytujący.
- Czyli miłość życia… - nagle spoważniał. - W takim razie rozumiem co pana
trapi. Nie będę pana pocieszał.
- Dobre i to.
- Widzę, że jest pan jeszcze młody, ale łatwo po panu zauważyć, że to była
miłość życia. Nazywam się Peter Gloom i jestem pastorem Kościoła Miłości.
-Nie jarają mnie sekty - od razu odparłem żeby nie gadał dalej.
- Nie o to mi chodzi. Chciałem tylko panu powiedzieć co odkryliśmy. Badaliśmy
wraz z innymi członkami Kościoła przypadki miłości na przestrzeni dziejów,
które doprowadziły do śmierci jednego czy obydwojga kochanków. Staraliśmy się
znaleźć informacje o tym co się stało z tymi, którzy przeżyli.
- Teoria oparta na bajkach - sceptycznie rzucił Fred.
- Dokładnie to samo mu powiedziałem, ale on nie zraził się tym i mówił dalej.
- Doszliśmy do wniosku, że Bóg w dziele stworzenia rzeczywiście wyznaczył
każdemu z ludzi drugą połowę. Bratnią duszę, z którą te osoby powinny spędzić
życie. Traf chciał jednak, że Szatan dowiedział się o tym i zmienił boski plan.
Stanęło na tym, że każdy miał swoją połówkę, ale każdy inną. Załóżmy, że moją
połówką jest moja żona, ale jej połówką jest pan, z kolei ja jestem połówką
angielskiej królowej.
- Wiesz, Fred, jakie ja mam podejście do wszelkich sekt, religii i tego
wszystkiego. Więc jakby od razy mój mózg się wyłączył. Rejestrowałem jednak
nadal to co on mówił.
- Wie pan, jeśli dusze dobrze się dobiorą, bo tak też się zdarza, są
najszczęśliwsze. Jeśli źle to ktoś z pary jest nieszczęśliwy. Jednak jeśli
dusza znajdzie swoją połowę, a ta połową ją odtrąci to mamy wielki kłopot. Taka
dusza zmienia się wtedy w kamień. Wewnątrz jest pusta, ale nie jest już sobą,
nie będzie w stanie pokochać nikogo tak jak tę jedyną. Dlatego wierzę w miłość
życia i w legendę o duszy z kamienia. Ci którzy żyją, są w stanie dać ciepło,
ale nie tak wielką miłość. Nie wskoczą za nikim innym w ogień, mówiąc obrazowo,
ale większość, czując ciężar tego kamienia i wewnętrzną pustkę postanawia
umrzeć.
-
Powiedziałem mu, że nie jestem zainteresowany tymi bredniami i dosiadłem się do
jednej dziewczyny - kontynuował Martin. - Kiedy w nocy leżałem obok niej nie
mogąc zasnąć przypomniało mi się to wszystko co on mówił i postanowiłem to
sprawdzić samemu. Kończyłem wtedy studia i nie był to najlepszy moment na
szukanie wiatru w polu, ale czułem, że musiałem tak zrobić.
- Inaczej nic nie miało sensu… - wnuk ponownie dokończył myśl dziadka.
- Wyszedłem od niej w środku nocy zastanawiając się nad tym czy coś takiego
jest w ogóle możliwe. Nawet nie wierząc w żadne religie przekonałem się, że
ludzie mają różne charaktery, które biorą się nie tylko z wychowania i
połączenia genów, ale również z tego czegoś, co większość nazywa duszą.
Pozostańmy zatem przy tej nazwie, dla ułatwienia. Braterstwo dusz, czyli więź
między ludźmi, którzy mają podobne charaktery i dobrze się dogadują, już
widziałem. Nie sądziłem jednak, że zerwanie takiej więzi może mieć aż takie
konsekwencje. Wiedziałem też wtedy, że sektom nie można wierzyć. Równie dobrze
mógł wykorzystać temat żeby mi coś wbić go głowy i pozyskać nowego członka. Postanowiłem,
że nie będę się z tym facetem kontaktował w żaden sposób i wszystko zrobię od
początku do końca na własną rękę. Zacząłem od analizy wszystkich książek, w
których pojawiał się taki motyw. Trochę tego było, znaczna większość okazała
się po prostu zwykła literacką fikcją, jaką sam stosowałem, i nie była nawet
luźno wsparta historią, która miała miejsce. Nie mogłem znaleźć punktu
zaczepienia, w którym mógłbym zacząć prawdziwe poszukiwania odpowiedzi na to
pytanie. Wiedziałem tylko tyle, że jest mi źle, właśnie na duszy, że bez niej
życie jest tragicznie smutne i nie warto żyć. Dlatego chciałem się dowiedzieć
czy to zawsze tak wygląda czy faktycznie straciłem jedyną szansę na prawdziwą
miłość.
- No i czego się dowiedziałeś? - zapytał zaciekawiony Fred.
- Okazało się, że oprócz wielu utworów opartych na fantazji autorów znalazłem
kilka, które były wzorowane na autentycznych historiach. Pierwszym tropem była
historia z Werony. Nie, nie ta o Romeo i Julii. Zupełnie nieznany autor spisał
na początku dwudziestego wieku opowieść o mężczyźnie, który po stracie
ukochanej żony wstąpił do zakonu. Pojechałem na miejsce i postarałem się
odnaleźć ten zakon. Nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Sam
budynek zakonu stanowiło tylko kilka niewielkich, starych domków z kamienia.
- Nigdy nie słyszałem o jakimś zakonie w Weronie.
- Podejrzewam, że niewiele osób słyszało. W tej chwili, w której tam byłem,
przebywało tam tylko pięć osób i to nie najmłodszych. Drugą najtrudniejszą
sprawą była rozmowa z nimi. Włoski jeszcze wtedy nie był moją najmocniejszą
stroną, ale nie o to chodzi. To zakon, który nawet nie jest specjalnie
religijny. W zasadzie nie ma znaczenia wyznawana religia. Po prostu złożyli
śluby milczenia i życia w całkowitej abstynencji. Zero alkoholu, papierosów,
narkotyków, kobiet, a nawet mięsa. Nie było tam muzyki, a w ich celach było
tylko kamienne podwyższenie i wiadro. Nic więcej. Nie chcieli ze mną rozmawiać
przez te śluby milczenia. Wyjaśniłem przeorowi tego zakonu kogo szukam i w
jakiej sprawie. Nie powiedział nic, po prostu zaprowadził mnie do celi. Tam, na
kamiennym podwyższeniu leżały zasuszone szczątki tego człowieka. Otworzył mi
drzwi do pomieszczenia i sobie poszedł.
- Zostawił cię ze zwłokami?
- Tak, też byłem w ciężkim szoku. Już w tamtych czasach ciężko było mnie czymś
zaskoczyć, ale jemu się udało. Wszedłem do celi i zacząłem się rozglądać.
Znalazłem to czego szukałem niemal natychmiast. Na ziemi, obok szkieletu leżał
narysowany portret dziewczyny i zapiski tego człowieka. Wziąłem to i zapytałem
przeora czy mogę zabrać, bo prawdę mówiąc nie rozumiałem co w nich jest
napisane, nie powiedział nic, tylko zacisnął moją dłoń na pożółkłych kartkach.
- Mogę je zobaczyć? - Fred poderwał się z krzesła.
- Cierpliwości - uśmiechnął się ciepło Martin. - Pokażę ci wszystko jak opowiem
całą historię. Z Włoch wróciłem do kraju i zająłem się studiowaniem tych
tekstów. Dowiedziałem się z nich, że człowiek, który stracił ukochaną nazywał
się Marcello i wstąpił do zakonu mając lat pięćdziesiąt sześć, a umarł równo
trzydzieści lat później. Jego ukochana, która była dla niego całym światem,
zmarła na tyfus. Nie potrafił już pokochać żadnej kobiety przez ponad
trzydzieści lat. Był w innych związkach, ale jak sam to opisał „dawał im
wszystko, oprócz gorącej miłości”. To w zasadzie wszystko czego się
dowiedziałem od Marcello, ale dał mi jeszcze jeden ważny trop. Sam też chciał
się dowiedzieć skąd wzięła się tak wielka i ciężka pustka w jego wnętrzu i ten
brak zdolności do wyższych uczuć. Szukał odpowiedzi w religii, ale tam nic o
tym nie znalazł. To wykluczyło z kręgu poszukiwań ogromny materiał.
- Wszystkie religie?
- Zgadza się. Zanim wybrał się do zakonu nie chcąc ranić innych kobiet,
zapoznał się ze wszystkimi znanymi religiami. Przeszukał je pod kontem
odpowiedzi na ten brak empatii i depresję. Dowiedział się tylko, że ból z
czasem zanika. U niego tak się nie stało.
- No i co zrobiłeś dalej? - Fred siedział na krawędzi fotela wpatrując się w
dziadka.
- Dalej musiałem udać się na wschód. Do Rosji. Tam jeden z carskich twórców
wspominał o bezkresnym żalu dziewczyny po tym jak władca odrzucił jej umizgi.
Dziewczyna oszalała, jak pisał, i została starą panną. Ciężko było zdobyć informacje,
bo to działo się dawno temu, ale na szczęście wieś, w której historia się
wydarzyła, stała nadal. I jak to w Rosji bywa, nie zmieniła się aż tak bardzo.
Rosyjski na szczęście trochę znałem i dogadałem się z nimi w miarę sprawnie.
Dziewczyna tak naprawdę nie oszalała, tylko nie chciała innych mężczyzn,
zamieszkała sama poza wioską w małej chatce. Zajmowała się wyłącznie
zwierzętami i popełniła samobójstwo po tym jak grupa pijanych wieśniaków
spaliła jej obórkę i ją zgwałciła.
- Alkohol…
- Tak. W każdym razie odrzucenie sprawiło, że zapadła się w rozpacz i została
sama na świecie. W książce opisane było to w dość realny i prawdopodobny
sposób, ale nie miałem jak tego zweryfikować. Jeździłem tak po wielu krajach.
Nieraz bywały to ślepe uliczki i moja wizyta nic nie dawała. Pieniądze się
skończyły i musiałem wstrzymać poszukiwania. Rozstawiłem wszystko co miałem,
zrobiłem z tego bardzo dokładną mapę myśli i analizowałem długimi godzinami.
Dopiero po latach, kiedy miałem na tyle stabilną sytuację finansową żeby te
podróże nie sprowadziły na mnie bankructwa, ruszyłem w dalszą drogę. Oczywiście
w międzyczasie szukałem rozwiązania w bibliotekach.
- Nie straciłeś zapału?
- Znasz mnie i znasz siebie - Martin uśmiechnął się. - Zacząłem, więc musiałem
dokończyć. Zabrnąłem w to zbyt daleko. Okazało się, że w każdym stuleciu było
kilka tekstów, które wskazywały na takie, nazwijmy to, schorzenie. Cofałem się
wzdłuż linii czasu. Momentami błądziłem, bo nie dało się odnaleźć źródeł
potwierdzających te historie, ale wreszcie natrafiłem na najciekawszy trop. Od
razu ci powiem, Freddy, że to co odkryłem nie może być uważane za naukową
teorię. To jest coś w stylu bardziej religii, możesz w to uwierzyć lub nie, nie
jestem w stanie udowodnić z całą pewnością, że mam rację. Ostatnim miejscem,
które odwiedziłem była Islandia. Na północny - wschód od Husavik znalazłem to
czego szukałem. Mała rybacka wioska, w której potwierdziło się to co przewijało
się przez stulecia. To co teraz usłyszysz jest legendą, którą powtarzali sobie
w tej wiosce od pokoleń. W każdej legendzie jest ziarno prawdy, nie wiemy
jednak jak bardzo to ziarno wyewoluowało po drodze. Trzeba było zatem dokonać
analizy tej legendy i wyłuskania z niej tylko tego co najważniejsze.
- Rozumiem, że to już zrobiłeś? - zapytał Fred.
- Tak, ale też nie do końca. Analizowałem ją codziennie przez lata i nadal nie
wiem czy mam rację, więc porównam to z twoją opinią.
- Dobrze, opowiedz teraz.
- Wszystko rozbija się o pokrewieństwo dusz, ale nie w tym przyziemnym stopniu,
w którym chodzi o dobre dogadywanie się, wspólne pasje i inne tego typu
kwestie. To zupełnie inne pokrewieństwo dusz, właśnie to się ujawnia kiedy się
zakochujemy. Wtedy widzimy tę osobę jak bóstwo. Nawet jeśli poznamy jakąś jej
wadę to zupełnie nam nie przeszkadza, a wydawać by się mogło, że tak nie może
być w normalnej sytuacji. Nienawidzisz dymu papierosowego, a jak ona pali
zupełnie ci to nie wadzi, nie cierpisz tańczyć, ale z nią mógłbyś tańczyć całą
noc, nie znosi spacerów, ale obok niej mógłbyś iść na koniec świata. Wytwarza
się jakaś metafizyczna więź, która sprawa, że twoje życie przestaje istnieć, a
stwarza się wasze życie. No i kiedy wasze życie umiera, wtedy ty też. Co
ważniejsze, z tego wynika, że nie jest potrzebna wzajemność. Może być to
całkowicie jednostronna reakcja, o której druga osoba może nawet nie wiedzieć.
Jeśli te dwie osoby stworzą taką więź między sobą, znajdą to pokrewieństwo,
odnajdą swoje odbicie w drugiej osobie wtedy będą żyły przez długie lata razem,
w szczęściu. Widziałeś pewnie takie pary staruszków, którzy siedzą na ławce i
trzymają się za ręce. Właśnie o tym mowa.
- Rozumiem to, a teraz opowiedz legendę żebym mógł to zinterpretować - Fred
poprosił z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
- Wszystko zaczęło się kiedy pierwsze ludzkie cywilizacje dopiero zasiedlały
ziemię. Młody i silny drwal wybrał się po drewno do pobliskiego lasu. Był
piękny, letni poranek. Rosa pokrywała leśne poszycie. Chłopak z siekiera wszedł
między gęsty las i wybierając drzewo, które chciał wyciąć trafił na polanę. Wystraszył
się tym co zobaczył i skrył się w krzakach. Widok jednak był tak
niespodziewany, że wychylił się i podziwiał dalej. Na polanie tańczyła
dziewczyna. Miała długie, jasne włosy, była oszałamiająco zgrabna, poruszała
się lekko i zwiewnie, a na sobie miała jedynie cieniutką suknię z materiału,
który ludziom noszącym skóry nie był znany. Drwal był zachwycony do tego
stopnia, że wyprostował się i upuścił siekierę. Dziewczyna spłoszyła się i
wbiegła w las, a tam jakby rozpłynęła się w porannej delikatnej mgle. Był
zauroczony widokiem jaki zastał na leśnej polance. Wrócił do chatki i nie mógł
myśleć o niczym innym prócz pięknej nieznajomej. Dziewczyny w wiosce garnęły
się do niego, on ich nie odrzucał, ale nie chciał z żadną mieszkać.
- Wtedy coś takiego było dopuszczalne? - zdziwił się wnuk.
- Nie wiem - odparł dziadek. - Jakoś musieli się mnożyć, a śmiertelność była
wysoka. Nie mam pojęcia. Poza tym to tylko legenda, więc prawda mogło wyglądać
trochę inaczej. W każdym razie następnego dnia, skoro świt, po nieprzespanej
nocy drwal wybrał się do lasu. Ruszył prosto na polankę, na której dzień
wcześniej widział tę zjawiskową piękność. Nie było jej i poczuł ogromne ukłucie
w sercu. Próbował sobie wmówić, że wczoraj to była tylko wizja, że nie było jej
tutaj naprawdę. Poszedł dalej i wtedy jakiś jasny punkt mignął mu między
drzewami. To była ona, zatrzymali się na wprost siebie i patrzyli. On zatracił
się całkiem, spotykali się codziennie. Wioska musiała znaleźć innego drwala, bo
z niego pożytku już nie było. Znikał w lesie na całe dnie, wracał wieczorem z
nieobecnym wzrokiem i zamykał się w swojej chatce. Po jakimś czasie okazało
się, że ona jest leśną boginką i nie może związać się z człowiekiem. Nie mógł
tego przyjąć do wiadomości, wyciął prawie cały las, a kiedy padał na środku
polanki wycieńczony na śmierć przeklął wszystkich, którzy spotkają w życiu taką
boginkę lub takiego bożka żeby umierał tak jak on i nie był szczęśliwy, a jego
dusza zamieniła się w kamień.
- I ci ludzie w to wierzą?
- Ci, którzy się nieszczęśliwie zakochali, do tego szalonego stopnia, wierzą.
Legendy potrafią się mocno zakorzenić w świadomości lokalnej społeczności, a
to, że podobny motyw pojawia się w różnych krajach, na różnych kontynentach i w
różnych kulturach tylko mnie utwierdza w tym, że coś w tym być musi.
- Uważasz, że to się wzięło od tego przekleństwa?
- Nie, nie wierzę w takie rzeczy. Chodzi mi o to, że przez wiele setek lat, na
różnych kontynentach, w różnych kulturach ludzie zauważali to samo zjawisko.
Uważam, że to nie może być przypadek.
- Moim zdaniem możesz mieć rację, ale to by dla mnie oznaczało nieciekawy los -
zasmucił się Fred.
- A czy mój los był nieciekawy? - dziadek wyjął z kieszonki mały zamykany wisiorek.
- W tym małym pudełeczku mam zamknięte zdjęcia dwóch kobiet. Tej, która mnie
zabiła i tej, która mnie wskrzesiła, czyli twojej babci. Dzięki tej pierwszej
stałem się tym kim jestem, chyba nie jestem najgorszym człowiekiem, mimo masy
wad, które mam? Większość wiedzy, którą mam, prac, które wykonywałem, miejsc,
które odwiedziłem zawdzięczam jej, bo przez nią to wszystko miało miejsce. No a
jeśli chodzi o twoją babcię - zamyślił się na chwilę. - Widziałeś jak to
wygląda. Gdybym ci o tym nie opowiedział nie miałbyś pojęcia jak to dokładnie
wygląda. Babcia jest dla mnie kimś bardzo ważnym, była przez całe życie. To ona
dawała mi motywację do życia, dbała o mnie, sprawiała, że się uśmiechałem,
wytrzymywała wszystko co wymyśliłem, każdy mój gorszy humor. Tak, to prawda, że
wierzę w istnienie tego powiązania dusz, tej małej złotej nici, która wypruta z
umysłu sprawia, że nie może on więcej funkcjonować tak jak wcześniej, ale
prawda jest taka, że na tym świat się nie musi kończyć. Bo, jak dobrze wiesz,
miłość nie jest jednowymiarowa. Inaczej rodzice kochają dzieci a inaczej siebie
nawzajem. Wszystko to co sobie nawzajem z babcią dawaliśmy i dajemy przez życie
można nazwać miłością, chociaż nie w tym burzliwym, romantycznym znaczeniu.
Ciepło, zrozumienie, przyjaźń, możliwość polegania na sobie, stabilizacja,
pewność, oparcie. Te rzeczy są ważniejsze niż burzliwe romanse. Ale to może
zrozumieć tylko osoba, której życie jest już za nią, czyli taka jak ja. Ty
jeszcze tego nie wiesz, teraz masz otwartą ranę, która powoduje, że czujesz się
jakbyś umierał. Ta rana zarośnie się kamieniem, przez co będziesz dużo
twardszy, ale też zimniejszy. Pamiętaj jednak, że z kamienia też mogą powstać
piękne rzeczy, ale musi się za to wziąć odpowiedni artysta. W moim wypadku była
to babcia. U ciebie też ktoś taki się znajdzie.
- Chciałbym w to wierzyć, dziadku - powiedział smutno Fred.
- To nie jest kwestia wiary. To kwestia wiedzy i doświadczenia. Przekazałem ci
tyle rzeczy, które po prostu uznałeś za pewniki, więc to też tak przyjmij i
czekaj spokojnie. Każda rana musi się zagoić, potem jest lepiej. Zaufaj mi,
wiem co mówię - Martin uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy błysnęły smutkiem.
- Dobrze, dziadku. Widziałem co łączy ciebie i babcię i jestem w stanie przyjąć
to co mówisz. Jednak ta historia o duszy z kamienia wydaje mi się prawdziwsza
niż inne legendy.
Noc
mijała, a panowie rozmawiali o zupełnie innych rzeczach. Temat, który miał być
najważniejszą lekcją dla młodego Freda, został wyczerpany i można było przejść
do innych kwestii. Martin osiągnął to co chciał. Fred zrozumiał, że to co
przeżył nie jest końcem świata i można żyć nadal, będąc w miarę szczęśliwym.
Jane już dawno skończyła prace w kuchni i spała spokojnie, nie wiedząc nic o
„Duszy z kamienia”.
Kamil Bednarek