Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

9/23/2016

Opowiadanie #12 - Amator cz. 2

Szanowni Czytelnicy,

postarałem się i żwawo napisałem drugą część pilotażowego odcinka opowiadania "Amator". Zauważyłem, że historia detektywa Olafa i jego nie do końca udanej kariery wzbudziła spore zainteresowanie. Dlatego szybko, jak na mnie, daję Wam zakończenie pierwszej sprawy. Kolejne będą wkrótce. Kiedy dokładnie? Tego nie wiem. Zależy to też od Waszego zainteresowania. Jak będziecie czytać, lajkować, komentować i udostępniać to przyspieszycie pojawienie się kolejnego odcinka. Zapraszam do czytania!

Jak ktoś nie czytał jeszcze pierwszej części to zapraszam tutaj: Amator cz.1

Amator

Kamil Bednarek


            Mimo tego, że nie musiałem zrywać się skoro świt to i tak ciężko było zwlec dupę z łóżka. Zazwyczaj nie mam z tym problemu, ale jak trzeba zrobić coś ważnego to jak na złość. Wsiadłem w auto przed jedenastą i pojechałem do Manufaktury. Centrum handlowe stworzone w starych halach fabryczny, genialny pomysł i chociaż fanem zakupów nie jestem, a fanem tłumów ludzi w szczególności, to jednak to miejsce ma swój klimat. Zaparkowałem i połaziłem trochę po strefie z fastfoodami. Niczego tam nie jadłem, ale wolałem dobrze rozpoznać teren działań. Zabrałem ze sobą okulary z wbudowanym aparatem. Wyglądam w nich jak debil, ale przynajmniej nie widać kiedy robię zdjęcia czy nagrywam film. Wiedziałem, że w tym wypadku nadadzą się idealnie. W uchu miałem słuchawkę, która połączona była z mikrofonem kierunkowych. To urządzenie pozwalało mi podsłuchiwać z dalszej odległości i prawie całkowicie redukowało szumy. Przy okazji też wszystko nagrywało. Cieszyłem się jak dziecko, że mogłem to wszystko wykorzystać w takiej sprawie. Do tej pory okularami robiłem zdjęcia fajnym laskom, a podsłuchiwałem dla zabawy. Musiałem się trochę nakombinować żeby usiąść w miejscu, z którego rozchodził się widok na wszystkie wejścia. Gdybym miał obserwować murzyna to byłoby łatwiej, ale niestety tyle szczęścia nie miałem. W Łodzi grubych, łysiejących facetów z wąsem trochę jest, więc i zadanie trudniejsze. Miałem jednak wybitną pamięć do twarzy i wiedziałem, że kiedy się pojawi, będę wiedział, że to on. 

            Mieszanka zapachów tego jedzenia i harmider jaki panował wokół sprawiły, że zaczynało mi się robić niedobrze, ale, na moje szczęście, nie przyjechałem za wcześnie i nie musiałem długo czekać. Kiedy tylko nasz obiekt pojawił się na ruchomych schodach wiedziałem, że to on. Miał na sobie jeansy i luźne polo. W ręku niósł czarną saszetkę. Zrobiłem zdjęcie czy dwa i starałem się wypatrzeć gdzie siada. Okazało się, że na razie nie usiadł nigdzie, bo najechało się szkolnych wycieczek i wszystko pozajmowały. Stanął w kolejce do McDonald’s. Skierowałem w jego stronę mikrofon, tak na wszelki wypadek, ale z nikim nie rozmawiał. Usłyszałem za to, że brał powiększony zestaw, składający się z podwójnego wieśmaka, największych frytek i nie mniejszej coli. Pomyślałem, że taka dieta niedługo go wykończy, ale szybko pojawił się inny problem, który mi te myśli z głowy wytrącił. Obserwowany zauważył, że tylko przy stoliku gdzie siedziałem były wolne miejsca. Jak tylko wybrałem miejsce to odgoniłem gówniarstwo żeby mi nie przeszkadzało i udawałem, że w skupieniu czytam książkę. Zacząłem się stresować i to coraz mocniej, wraz z każdym metrem pokonywanym przez grubego. Lazł tutaj do mnie z tą tacą pełną żarcia i ani myślał się zatrzymać. Pozostało mi tylko liczenie na to, że usiądzie bez pytania i nie będę musiał podnosić wzroku znad książki. Oczywiście szlak trafił całe liczenie kiedy tylko był dwa kroki ode mnie.
- Przepraszam - powiedział grubym głosem. - Wolne koło pana?
- Tak, wolne - odpowiedziałem spoglądając tylko kątem oka.
Usiadł i zaczął swój obiad, a może drugie śniadanie, dla sprawy to nie miało znaczenia. Zerknąłem na niego na moment tylko po to żeby cyknąć fotkę, bo wiedziałem, że Marta mi nie uwierzy na słowo. Byłem wściekły i jednocześnie przerażony. Pierwsze poważne zlecenie i siedzę sobie obok obiektu, który miałem dyskretnie śledzić. Byłem przekonany, że koleś nie jest aż tak głupi żeby mnie nie skojarzyć jak będę za nim łaził przez następne dwa dni. Marta mówiła, że bystry nie jest, ale aż tak głupich to chyba nie przyjmują do pracy z tajemnicą państwową! Żarł błyskawicznie. Dosłownie pochłaniał kęsy kanapki, zakąszał garścią frytek i zapijał colą. Nie był to przyjemny widok, ale przynajmniej szybko skończył. Wysiorbał resztki coli z kubka i poszedł, zostawiając cały syf na stoliku. Nie miałem wyboru i musiałem ruszyć za nim. 

            Oczywiście poszedł na parking. I to nie parking, na którym ja zaparkowałem, ale na ten po drugiej stronie Manufaktury. No bo przecież nie mogłem mieć szczęścia. Najgorsze było to, że drugi raz zacząłem panikować. I to w przeciągu kwadransa! Jak bardzo ucieszyłem się kiedy w kieszeni znalazłem lokalizatory GPS. Nie byłem pewny czy je wziąłem, ale na szczęście wziąłem. Pozostało tylko podejść do auta naszego obiektu i podłożyć mu urządzenie. Okazało się, że jeździł granatowym Passatem. Naprawdę? Wsiadł wrzucając saszetkę na siedzenie pasażera. Kiedy montował panel od radia podkradłem się i podpiąłem mu pluskwę. Niemal przy tym nie zginąłem, bo żwawo ruszył na wstecznym. Udało mi się jednak odskoczyć za samochód zaparkowany obok i chyba mnie nie zauważył. Zaraz włączyłem śledzącą aplikację na swoim smartfonie. Szybko złapało sygnał. Biegiem ruszyłem do mojego auta i, cały czas spoglądając na ekran, pojechałem śladami Passata. Gnał jak szalony, więc bez GPSa pewnie i tak bym go zgubił. Zatrzymał się pod Ogrodem Botanicznym. Nadgoniłem ile mogłem i udało mi się zobaczyć jak wchodzi przez bramę na teren ogrodu. Biegiem kupiłem bilet i zgrzany jak świnia po maratonie poszedłem alejkami za nim. Była późna wiosna, więc widoki były wspaniałe. Wykorzystałem te moje szpiegowskie okulary i cyknąłem kilka fotek, którymi miałem zamiar pochwalić się na instagramie. Na szczęście nie zapomniałem po co tam przyszedłem i w porę zauważyłem kiedy mój obiekt zajął miejsce na ławce zaraz obok uroczej mamy z dzieckiem. Kobieta miała średniej długości blond włosy, była szczupła i całkiem ładna. Siedziała obok wózka spacerowego, w którym gumowym dinozaurem bawił się może dwuletni chłopczyk. Zająłem miejsce ławkę dalej i udawałem, że jestem zajęty telefonem, a w rzeczywistości wyciągnąłem w ich stronę mikrofon. Zrobiłem kilka zdjęć kobiecie i dziecku, tak na wszelki wypadek. Okazało się, że się znają i od razu zaczęli rozmowę. Facet wyciągnął dzieciaka z wózka i posadził sobie na kolanach.
- Teraz jest tutaj najładniej - zaczął mężczyzna.
- Tak, masz rację, tato - odparła kobieta. - Pamiętam jak chodziliśmy tutaj z mamą kiedy byłam mała.
- To były czasy - uśmiechnął się do małego. - A teraz ty tutaj zabierasz Bartka. Dobrze was widzieć.
- Chciałeś się spotkać. Coś się stało?
- No właśnie muszę ci coś powiedzieć zanim opowiem o tym mamie - posmutniał. - Miałem już iść na emeryturę, ale wiesz, że w agencji nie ma wielu doświadczonych pracowników i będę musiał odbyć jeszcze jedną podróż. Nie mogę powiedzieć dokąd lecę, ani na jak długo, ale do tego pewnie przywykłaś przez tyle lat.
- Nigdy nie mogłeś nam nic powiedzieć.
- Takie rozkazy, też żałowałem, że nie mogłem nic opowiedzieć o tych wyjazdach. Niestety takie są wytyczne i nie mogę ich złamać, bo to naraziłoby też was. Wyjeżdżam jutro.
- I jeszcze nic nie powiedziałeś mamie?! - aż podskoczyła na ławce.
- Nie miałem odwagi…
- Phi! Co to za pretekst?! Jedziesz zaraz do domu i wszystko mówisz mamie - pacnęła go w kolano.
- Wiem, że to konieczne, ale ona nie będzie zadowolona.
- Pomarudzi i jej przejdzie. Wie jaką masz pracę, więc i tę ostatnią misję zaakceptuje. Zresztą długo się na ciebie gniewać nie będzie, najwyżej do powrotu - uśmiechnęła się.
Pogadali jeszcze trochę i facet się zwinął. Pojechał prosto do domu, tak jak mu radziła córką. Ja w tym czasie wysłałem do Marty krótką wiadomość.
„Obiekt jutro wyjeżdża na misję, wiesz coś o tym?”
Błyskawicznie odpisała.
„Nie ma teraz żadnych wyjazdów. Wziął kasę za papiery i chce uciec. Pilnuj go!”
Pilnowałem, a jakże. Pojechałem za nim pod dom. Przysłuchiwałem się rozmowie z żoną i nie dowiedziałem się absolutnie nic nowego. Siedziałem w ogrodzie z mikrofonem przytkniętym do szyby, bo, jak się okazało, mój sprzęt ma trudności z wyłapywaniem dźwięków zza ściany. Miałem farta, że nie mieli psa. Po kilku dobrych godzinach słuchania odgłosów telewizji i ciszy, jaka zapanowała między małżonkami, mało nie dostałem zawału. Ktoś zostawił telefon na parapecie w oknie, pod którym siedziałem. Jak to zadzwoniło to odskoczyłem od ściany. Szybko się jednak zreflektowałem, że może to być coś ważnego i wróciłem na miejsce. Odebrał mój obiekt i natychmiast wyszedł przed dom żeby rozmowa nie dotarła do uszu żony. Niestety ja też niewiele słyszałem. Mikrofon wyłapywał tylko to co mówił cel moich obserwacji. Tego co odpowiadał mu głos w słuchawce już nie chwytał.
- Reszta jest bezpieczna - powiedział do telefonu. - Dostaniecie ją dzisiaj, jak tylko wsiądę do samolotu.

- Pieniądze wpłacisz na konto, które ci podam. Gotówki już mi nie potrzeba.

- Będę punktualnie.

            Dla mnie oznaczało to dwie rzeczy. Po pierwsze musiałem poinformować Martę o tym co zamierza zrobić obiekt, a po drugie prawdopodobnie czekała mnie nieprzespana noc. Wyskoczyłem z ogrodu i wróciłem do auta. Napisałem do Marty.
„Dzisiaj w nocy wylatuje. Przed chwilą dzwonili do niego. Ma też coś komuś przekazać”
Odniosłem wrażenie, że ona siedzi z telefonem w dłoni, bo już za kilka sekund dostałem odpowiedź.
„Włącz GPS w telefonie ode mnie. Przygotuj się na akcję”
„Jaką akcję?”
„Grubą. Jeśli jesteś fanem kina akcji to ci się spodoba”
„Jestem detektywem a nie komandosem!”
„Ta praca to nie szukanie białych nietoperzy ;)”
Miała rację i w teorii byłem tego świadomy, ale w rzeczywistości chyba wolałem zacząć od śledzenia zdradzających małżonków niż od jakiejś strzelaniny tajnych służb. Pozostała mi tylko nadzieja, że nie będę musiał używać mojego Glocka. Zresztą musiałem po niego podjechać do domu. Czujnik GPS działał, więc jeśli tylko obiekt wsiadłby do samochodu i gdzieś się wybrał to wiedziałbym o tym. Problem byłby tylko wtedy, gdyby poszedł pieszo. Kurwa. No oczywiście, że mogłem to przewidzieć! Koleś siedział obok, zamiast to jemu podrzucić ten czujnik to go przyczepiłem do auta. A jak on tam pojedzie jakąś taksówką? A jak po niego przyjadą? A jak ma inny samochód? Jaki ja jestem głupi! Moja historia miała się toczyć inaczej, miałem być jak Sherlock! Miało nie być zagadki, której bym nie rozwiązał, a tutaj robię taką wpadkę! Musiałem coś wymyślić i to w błyskawicznym tempie. Miałem jeszcze jeden czujnik. Pozostały mi dwie opcje, jeśli chciałem pojechać do domu po broń. Mogłem albo w jakiś sposób podrzucić mu nadajnik, albo szybko popędzić do mieszkania, wziąć broń i liczyć na cud, że w tym czasie koleś nigdzie nie wyjdzie. Obydwa wyjścia były tak samo do dupy i obydwa opierały się wyłącznie na szczęściu. Wreszcie zdecydowałem co zrobię i napisałem do Marty.
„Muszę go mieć na oku, nie pojadę do domu po broń”
Nie spała, tak jak się spodziewałem, i natychmiast dostałem odpowiedź.
„A po co ci broń?”
„Miałem się przygotować na akcje przecież”
„No ale chyba nie chciałeś strzelać?! Coraz bardziej wydaje mi się, że miałam rację z tym powitaniem
J
Sprawa się rozwiązała. Tylko bym się wygłupił wyskakując z klamką. A jakbym jeszcze przy okazji zgubił tego gościa to już w ogóle byłbym ugotowany. Podrzuciłem małą kamerkę koło drzwi wejściowych. Naszła mnie refleksja kiedy ją montowałem. Zawsze chciałem mieć swój dom, tak jak oni, a przecież gdyby mieszkali w bloku to nie byłbym w stanie podsłuchać rozmów w domu, siedzieć pod ich oknem. Zaczynałem doceniać tę moją kawalerkę na ósmym piętrze. Wróciłem po cichu do samochodu, gdzie miałem jeszcze herbatę w termicznym kubku. Całe szczęście, bo wiosna wiosną, maj majem, ale w nocy tak ciepło nie było. Włączyłem podgląd i odchyliłem sobie fotel. Oczywiście musiało mi się przymknąć oko. Normalnie kładłem się spać koło północy, a była już druga, więc organizm nie wytrzymał. Na szczęście facet jechał własnym samochodem, a przynajmniej ruszał nim z pod domu, i obudził mnie uruchamianym silnikiem.

            Jechałem za nim przez dłuższy czas. Po około czterdziestu minutach jazda dotarliśmy do Rossoszycy, gdzie, jak kiedyś przeczytałem, było małe lotnisko. Co prawda z tego co kojarzyłem pas był już nieczynny i stał się częścią drogi krajowej. Miałem rację, bo przejeżdżaliśmy przez ten odcinek, ale zaraz za nim skręcił w las. Wjechałem tam ze zgaszonymi światłami, bo o ile jazda za kimś w środku nocy może być tylko trochę podejrzana, to wjeżdżanie za nim w polną drogę już może te podejrzenia wzbudzać konkretnie. Passat zaparkował przy pasie wykoszonego siana. Ja zostawiłem auto trochę dalej i poszedłem tam pieszo, kryjąc się w przydrożnym rowie. Mój obiekt zbliżył się do awionetki stojącej na początku prowizorycznego pasa startowego. Zza samolotu wyszedł wysoki, barczysty typ ubrany na czarno. Twarzy nie widziałem, ale skierowałem w ich stronę mikrofon.
- Wszystko gotowe? - zapytał facet, którego śledziłem.
- Samolot ma pełny bak paliwa, w środku jest torba z paszportem i  miejscową walutą - odpowiedział typ. - Wystarczy tylko, że dasz nam resztę dokumentów.
- Dostaniecie, dostaniecie. Nie ma się co martwić. Najpierw pokaż mi tę torbę.
- Nie ufasz nam, Walczak?
A więc mój obiekt nazywał się Walczak. Ciekawe dlaczego nie powiedziała mi o tym wcześniej? Może miał kilka nazwisk i używał ich na zmianę? Nie miałem czasu teraz tego analizować.
- Nie - odparł i nie cofnął się mimo tego, że drab zbliżył się do niego na odległość nieświeżego oddechu.
- Jasne - odstąpił i zajrzał do samolotu. - Vadim, sumka! - po chwili trzymał już w dłoni szarą, sportową torbę.
Wiedziałem, że zaraz coś się wydarzy. Byłem o tym przekonany, a tymczasem nie było Marty. Sprawdziłem czy na pewno włączyłem GPS w tym cudzie techniki. Włączyłem. Więc powinna tutaj być, razem ze śmigłowcami, antyterrorystami, wojskiem czy czym tam jeszcze te tajne służby dysponują. Ale jej nie było! Walczak przeglądał zawartość torby, a ja, nasłuchując, napisałem smsa.
„Gdzie wy jesteście?! Zaraz będzie po wszystkim, nie wiem co robić”
Nie odpisała. Zawsze odpisywała w sekundę, a teraz nie odpisała. W tym czasie Torba została już sprawdzona i Walczak sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął coś co w świetle księżyca wyglądało jak płyta. Oczywiście wszystko nagrywałem moimi okularkami, ale nie miałem bladego pojęcia co zrobić. Nie miałem broni, więc wyjście tam byłoby kompletnym szaleństwem. Nie wiedziałem też czego ode mnie oczekiwałaby Marta, w końcu to ona mi zleciła śledzenie tego gościa. Śledzenie, ale czy zatrzymanie w kraju i odebranie dowodów przestępstwa również? Ale z drugiej strony siedzenie w tym rowie i przypatrywanie się temu jak przekazuje tajne dokumenty, bierze kasę i spierdala? Też nie miało sensu. 

            Wstałem i ruszyłem w stronę samolotu dziarskim krokiem. Nie miałem planu, ale musiałem działać. Kiedy tylko mnie zobaczyli pomachałem do nich i zacząłem mówić dużo głośniej niż było trzeba.
- Jak się cieszę, że panów tutaj widzę! - widziałem konsternację na ich twarzach. - Samochód mi się zepsuł, a po tej drodze o tej porze nic nie jeździ.
Jaki to był głupi temat żeby rozpocząć rozmowę, ale inny do głowy mi nie wpadł.
- Nie mam pojęcia co się stało, zgasł i nie chce zapalić - ciągnąłem dalej. - Może panowie się znacie na silnikach? A jak nie to chociaż byście mnie poholowali?
Postanowiłem grać na zwłokę, chociaż widziałem, że kolega Walczaka sięgnął już za pasek po broń.
- Jan Miśkiewicz - przedstawiłem się i wyciągnąłem dłoń, ale schowałem ją zaraz, kiedy nie zobaczyłem odpowiedzi. - Stoję tam przy drodze i nie mogę odpalić. Widzę, że panowie tutaj z tym samolotem, to pomyślałem, że może się znacie na mechanice, bo ja to tylko jeżdżę. Nawet żarówki sam nie wymienię. - Plotłem bez sensu głupkowato się uśmiechając. - Gdyby mi panowie zechcieli pomóc, byłbym bardzo wdzięczny. Może popchnąć chociaż?
Chciałem jeszcze coś dodać, ale zobaczyłem tylko pistolet połyskujący w blasku księżyca. Jego lufa była oczywiście skierowana w moją stronę.
- Przepraszam bardzo - zacząłem nieco przestraszony. - Jeśli przeszkadzam to sobie pójdę i nie będę już zawracał głowy, nie trzeba zaraz…
- Zamknij, kurwa, ryj! - ryknął ten bydlak w czerni, a mi jaja wcisnęły się gdzieś za wątrobę.
- Co z nim zrobimy? - zapytał Walczak.
- Vadim się nim zajmie, w tym lesie nikt go nie znajdzie. Dawaj towar i wsiadaj, niczym się nie przejmuj.
- Trzymam za słowo…
- Czy ja kiedyś cię oszukałem, Walczak? - zbir robił się coraz bardziej nerwowy.
- Kurwa twoja mać! Jeszcze mój pesel tutaj wykrzykuj - tym razem to Walczak doskoczył do swojego znajomego.
- Martwy będzie za piętnaście minut, do niczego tego peselu by nie wykorzystał. Dawaj dokumenty i wsiadaj do samolotu!
- Nie odlecę póki go nie zlikwidujesz - spojrzał na mnie i wcale nie było to spojrzenie wesołego wujka.
- Niech ci będzie… - facet w czarnym znowu zajrzał do samolotu. - Vadim, dawaj.
Pogadali chwilę i Vadim wysiadł z maszyny. Zaraz do głowy przyszedł mi film „Rocky IV” i Ivan Drago grany przez młodego Dolpha Lundgrena. Z samolotu wysiadł chłop wielki jak olbrzym, z twarzą tak zaciętą, że przeszły mnie ciarki. Nawet blond włosy nie rozjaśniały jego oblicza. Stanął obok mnie i złapał mnie za kark stalowym chwytem. Albo kanapki, które jadłem niedawno usilnie starały się ze mnie wyjść, albo to ten uchwyt po radzieckim koksie wyciskał ze mnie zawartość układu pokarmowego… Bezpardonowo zaczął mnie ciągnąć w stronę lasu, ale po kilkunastu metrach zatrzymał się nagle. Wokół rozbłysły światła reflektorów. Były tak jasne, że sam straciłem wzrok na kilka chwil. Usłyszałem śmigłowiec, jakieś strzały, jakieś krzyki. Potem upadłem na ziemię, a do gruntu przyparło mnie kolano antyterrorysty. Przez parę chwil widziałem tylko równo ścięte siano. Każda próba ruchu, czy nawet odezwania się, kończyła się mocniejszym dociśnięciem do ziemi, a nawet szturchnięciem kolbą karabinu w plecy. Po kilku minutach światła zgasły, śmigłowiec odleciał i ciężar znajdujący się na moich plecach zniknął tak szybko jak się pojawił.

- Wstawaj, bo wilka złapiesz od leżenia na tej trawie - usłyszałem radosny głos Marty.
- Czy ty zawsze musisz mnie witać jakimś żartem? - zapytałem podnosząc się.
- Nie bądź taki poważny, panie detektywie. Powinieneś być radosny jak skowronek, bo rozwiązałeś sprawę.
- Właściwie to nic nie rozwiązałem. Dałaś mi wszystko na tacy, ja byłem tylko psem tropiącym.
- To prawda, że nie musiałeś za dużo szukać w tym przypadku, ale na końcu wykazałeś się sporą odwagą i zadziałałeś tak jak trzeba.
- A właśnie! - podniosłem głos. - Dlaczego mi nie odpisałaś? I gdzie wy do cholery byliście tak długo?
- Wolałam nie odpisywać, bo nie wiedziałam czy wyłączyłeś dźwięk, a my czekaliśmy aż wszystko będzie jasne i aż przyjdzie odpowiednia chwila - uśmiechnęła się.
- To znaczy, aż wielki drab złapie mnie za kark i zawlecze do lasu?
- Nie, aż Walczak wyciągnie z kieszeni dokumenty, które miał przekazać i wymieni je na torbę z kasą i paszportem. Nie widziałeś już tego do końca, bo wspomniany drab ciągnął cię w las - dalej była wesoła, a mnie do śmiechu jakoś nie było.
- Rozumiem, że sprawa załatwiona?
- Tak - podeszła bliżej. - Ja jestem bezpieczna i będę pracować dalej, a co się stanie z nim to już nie jest informacja dla ciebie.
- Nie wnikam - odparłem. - Cieszę się, że mogłem pomóc.
- Bardzo pomogłeś, a w związku z tym ja wywiążę się z mojej obietnicy i będę pomagać tobie.
- Zobaczymy czy będą kolejne zlecenia. Nie jestem jeszcze tego pewien.
- Będą - objęła mnie w pasie jedną ręką i poprowadziła w stronę samochodu. - Mam nadzieję, że będą i że będę trudne i będzie ich dużo i się wykażesz wszystkim co potrafisz. Przelew już wysłałam. Będziesz zadowolony. A teraz jadę napisać raport, a jakby ktoś pytał to nie znamy się, nie było cię tutaj i nie wiesz co się wydarzyło.
- Oczywiście.

Pożegnaliśmy się, a ja wsiadłem do swojego samochodu i pojechałem do mieszkania. Dotarłem tam błyskawicznie, bo noga, drgająca ze strachu, wciskała pedał gazu do oporu. Ledwo wszedłem za próg, a już leżałem w łóżku. Zdążyłem się tylko w biegu rozebrać zostawiając w przedpokoju bocianie gniazdo. Przytknięcie głowy do poduszki było tej nocy równoznaczne z zaśnięciem. Okazało się, że praca detektywa nie wygląda tak pięknie i rzeczywiście nie brakuje w niej stresu i zmęczenia.  

Link do części trzeciej KLIKNIJ! 

Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit

9/04/2016

Opowiadanie #12 - Amator cz.1

Szanowni Czytelnicy,

niedawno zapowiedziałem rozpoczęcie prac nad odcinkową historią o detektywie. Zapowiedziałem to na facebookowych stronach, do których odnośniki macie zaraz po prawo, w sekcji kontakt. Zachęcam do śledzenia tych stron, pozwoli to być bardziej na bieżąco z tym co robię. Ale przechodząc do sedna sprawy, dzisiaj przed Wami pierwszy, wprowadzający, odcinek opowiadania pod tytułem "Amator". Nie zapowiadam kiedy pojawi się następna część. Postaram się napisać ją jak najszybciej, a jeśli początek Wam się spodoba i dacie mi o tym znać w wyświetleniach, komentarzach, "lajkach", udostępnieniach tutaj czy na fb, to będę się starał jeszcze bardziej. Wszystkie pomysły, uwagi czy opinie też chętnie poczytam i wezmę pod uwagę, także piszcie śmiało. Format kolejnych odcinków będzie trochę inny. Ten był wstępny, ale następne będą wyglądały tak, że, co do zasady, jeden odcinek to jedna sprawa. Kończąc ten przydługi wstęp zapraszam do lektury!



AMATOR

Kamil Bednarek


Zegar, który wisiał na ścianie, kolejnymi cyknięciami odliczał czas, spędzony przeze mnie w swoim małym gabinecie. Siedziałem za prostym stolikiem kupionym w Ikei, który miał być tylko tymczasowym biurkiem. Kupiłem go rok temu, jego tymczasowość zmieniła się w stałość. Przyzwyczaiłem się już do tego imitującego drewno badziewia. Zajmowałem miejsce na fotelu, też tymczasowym. Jego, z kolei, kupiłem na jakiejś wyprzedaży mebli używanych, powiedziałem sobie, że po pierwszej rozwiązanej sprawie wywalę go i znajdę porządny, wielki, skórzany fotel, na którym będę siedział i przyjmował nowych klientów. Niestety nadal wysiaduję dupskiem powycierany rupieć, który trzeszczy tak niemiłosiernie, że nauczyłem się nie zmieniać pozycji przez wiele godzin. Oszczędzam tym sposobem uszy, bo kręgosłup, od siedzenia na tym tronie, jest już nie do uratowania. Po lewej mam jeszcze szafę na akta. Nawet całkiem ładną. Też z wyprzedaży, jakżeby inaczej, ale ją odmalowałem. Teraz jest zielona i pasuje do ścian. W środku miały być akta, taki był zamysł. Są trzy szuflady, czyli tyle ile trzeba. W jednej miały być sprawy bieżące, w drugiej skończone, a trzecia miała być na rachunki, faktury i inne papiery. I tylko w trzeciej, cholera, coś jest. Pozostałe dwie świecą pustką. Pewnie większość schowałaby tam chociaż wódę i fajki, ale tak się składa, że nie piję i nie palę. Dopełnieniem wystroju wnętrza były dwa, dość stare, drewniane krzesła dla klientów. Jeśli chodzi o sprzęty to na biurku stała zwykła lampka, też z Ikei i laptop, którego codziennie zabierałem do domu. Na ścianie wisiał zegar, który miał przyjemnie odmierzać czas pracy. Co prawda czas odmierza, ale nie robi tego zbyt przyjemnie. W każdym cyknięciu tego sukinsyna słyszę drwinę, a im bardziej umieram z nudów, tym wolniej przesuwa te swoje wskazówki. 

Dokładnie dziś mija rok od zrealizowania mojego młodzieńczego marzenia. Po studiach pomyślałem sobie, że fajnie by było zostać prywatnym detektywem. Człowiek się naczytał i naoglądał tych Sherlocków Holmesów, Monków, Wallanderów, Poirotów i innych takich i wyobraźnia działała. Zrobiłem sobie licencję, co w Polsce do najłatwiejszych nie należy, i wynająłem ten gabinet. Zleciłem zrobienie pięknej strony internetowej, założyłem profile na wszystkich możliwych portalach społecznościowych, nawet plakaty rozklejałem. I nic. Cały rok bez żadnego poważnego zlecenia. Albo nikt nie potrzebuje detektywa do poważnych spraw, albo inni mają już takie znajomości, że do mnie nikt nie dociera. Szukałem zaginionych zwierząt, bo z czegoś trzeba było żyć, ale Ace Ventura ze mnie marny. Nawet raz miałem zdobyć dowody sprawy przed rozwodem, ale nim przyszło do podsumowania to zdradzający mąż wpadł pod samochód i rozwodu nie było. Byłem głupi i podpisałem umowę wynajmu aż na rok, więc dzisiaj się skończy ten idiotyczny sen. Zupełny amator chciał zostać polskim Sherlockiem. Skończyło się tak jak się skończyć musiało, czyli totalną klapą. Dzisiaj to aż bym się napił. Może to nie jest najgorszy pomysł? Chociaż pewnie żaden z tych pajaców od coachingu mentalnego nie pochwaliłby świętowania życiowej porażki. W sumie już dawno mógłbym stąd dzisiaj wyjść, ale czekam do siedemnastej na właściciela budynku. Oddam mu klucze, mebli zabierał nie będę, niech sobie stoją tutaj gdzie ich miejsce. Komputer i lampka oczywiście pojadą ze mną do domu. Zegar też zostawię, zdążyłem już gnoja znienawidzić. Spojrzałem na niego mając nadzieję, że to po raz ostatni. Wskazywał, że do piątej zostało pięć minut.

            Zacząłem pakować laptopa do torby, chowałem też aparat i resztę sprzętu, który detektyw powinien mieć, kiedy usłyszałem kroki na schodach. Byłem przekonany, że to właściciel budynku. W końcu tylko z nim byłem umówiony i zbliżała się godzina naszego spotkania. Nawet się nie odwracając powiedziałem „proszę” kiedy usłyszałem stukanie w drzwi.
- Witam, panie Bond - kobiecy głos dobiegł moich uszu.
Odwróciłem się błyskawicznie i mogłem tylko pozbierać żuchwę z podłogi. W progu mojego małego gabineciku stała kobieta ubrana całkiem na czarno. Na jej twarzy igrał uśmiech, który jednocześnie wzbudzał pożądanie i odrobinę przerażenia. Długie, czarne włosy opadały jej na marynarkę. Wyjątkowo blada cera, idealnie kontrastowała z czernią ubioru. Była bardzo ładna, miała szczupłą twarz, brązowe oczy, zgrabny nos, była wysoka i szczupła. Długie i wąskie spodnie podkreślały jej nogi. Jedną dłoń oparła na biodrze, a drogą trzymała klamkę. Patrzyła na mnie, a ja stałem z rozdziawioną mordą. Wreszcie ją zamknąłem i spróbowałem się odezwać.
- Pani do mnie? - odpowiedziałem najgłupiej jak się dało.
- A czy tutaj jest gabinet detektywistyczny?
- No tak…
- Czyli do pana - wskazała mnie palcem. - Jestem Marta i chciałam pana wynająć.
- Olaf, miło mi - wyciągnąłem dłoń. - Niestety skończyłem działalność, jakieś pięć minut temu…
- Nic pan nie skończył! - zaprotestowała. - Jest mi potrzebny detektyw i to od zaraz. Pan jest moja ostatnią nadzieją. Musi mi pan pomóc, o pieniądze proszę się nie martwić.
Pomyślałem sobie, że ktoś robi sobie ze mnie jaja. Ta historia potoczyła się w tak absurdalny sposób, że omal nie wybuchnąłem śmiechem. Wchodzi do mojego gabinetu kobieta tak zjawiskowa, że wypadły mi oczy. Chce mnie zatrudnić na pięć minut przed końcem mojej działalności, jeszcze mówi, że kasa nie gra roli. Przecież to komedia i to w dodatku słaba. Rozmyślania na ten temat przerwał właściciel lokalu. Przyszedł, tak jak się umówiliśmy, punktualnie o siedemnastej.
- Musi pan poczekać na swoją kolej, teraz ja rozmawiam z panem detektywem - powiedziała to tak wyniosłym tonem, że gdybym nie był tym wspomnianym detektywem to sam bym wyszedł i czekał.
- Przepraszam, pani Marto, ale to właściciel lokalu. Byłem z nim umówiony - stanąłem w obronie gospodarza.
- Przedłużenie umowy?
- Raczej odwrotnie - uśmiechnąłem się. - Oddam kluczę, odbiorę kaucję i pożegnam się z tym miejscem.
- Zmienia pan gabinet? - zadała kolejne pytanie, co było już trochę irytujące.
- Nie. Tak jak mówiłem, kończę z detektywistyką.
- Nie! - krzyknęła. - Przepraszam pana bardzo, ale Olaf nigdzie się nie wybiera. Proszę przyjść jutro i wtedy panowie dogadacie szczegóły umowy najmu na kolejny okres. Jakiekolwiek zwracanie kluczy dzisiaj się nie odbędzie - w ciemnych oczach błysnęła jakaś agresja, albo mi się wydawało.
- Panie Olafie? - właściciel popatrzył na mnie zaskoczony.
- Przepraszam pana, ale wydaje mi się, że ta pani nie odpuści póki nie zostanie wysłuchana - odparłem rozkładając ręce.
- Niech wam będzie - burknął i wyszedł.
- Proszę usiąść - wskazałem kobiecie krzesło, sam stanąłem oparty o biurko. Nie chciałem siadać na tym trzeszczącym fotelu. - Co panią do mnie sprowadza?
- Po pierwsze: już mówiłam, że mam na imię Marta, a po drugie: jest pan ostatnią osobą, która może mi pomóc.
- Czy mogę pomóc to zobaczymy jak już będę wiedział o co chodzi - uśmiechnąłem się.
- Zacznę od tego, że pracuję w dość specyficznym miejscu, o którym więcej nie chciałbym mówić. Dla twojego i mojego bezpieczeństwa. Ta praca wiąże się z tym, że czasami można narobić sobie wrogów.
- Trochę mało szczegółów… - westchnąłem.
- Daj mi skończyć. Zostałam posądzona o to, że przekazałam bardzo ważne dokumenty bardzo niepowołanej osobie. Mam czterdzieści osiem godzin na to żeby udowodnić, że mnie wrobiono i znaleźć winnego. Inaczej zostanę zabita.
- Czekaj! Co? - krzyknąłem.
- Nie ekscytuj się tak - odparła zbyt spokojnie jak na słowa, które przed chwilą padły. - Nie powiedziałam jeszcze jaka jest twoja rola w tej sprawie.
- Mam znaleźć dowody na to, że jesteś niewinna - odpowiedziałem z pewnością w głosie.
- Nie - zaśmiała się szczerze, pierwszy raz zobaczyłem w pełnej krasie jej białe zęby. - Do takich dowodów byś się nie dobrał bez znajomości w policji i innych służbach. A takich znajomości przecież nie masz.
- Skąd…
- Nie ważne - puściła mi oczko. - Twoim zadaniem będzie śledzić osobę, która jest winna i która próbuje mnie wrobić.
- Ah tak - westchnąłem. - Czyli ty już wszystko wiesz, a ja mam tylko pochodzić za wskazaną przez ciebie osobą, porobić jej zdjęcia i takie tam?
- Bystry jesteś - uśmiechnęła się. - Dokładnie tak masz zrobić. Masz być cieniem człowieka, który wyniósł tajne akta. Masz dokumentować to co robi, to z kim się spotyka i to o czym rozmawiają. Interesuje mnie wszystko, dosłownie wszystko. Nawet to co zamawia w restauracji. Muszę mieć pełny obraz, rozumiesz?
- Jasne - odparłem. - Nic skomplikowanego. Pozwól, że zadam Ci jedno pytanie - skinęła głową. - Dlaczego przyszłaś do mnie z tą sprawą?
- Jesteś czysty - zaczęła z powagą. - Nikt cię nie zna, z nikim nie współpracujesz, nie jesteś umoczony w żaden układ, nie jesteś nic nikomu winny. Nie mogłam znaleźć nikogo lepszego do tej roboty.
- Ale…
- A to, że nie masz doświadczenia - przerwała, kiedy chciałem wtrącić swoje zdanie. - Nie przeszkadza mi zupełnie. Facet cię nie zna, nie wie, że jesteś detektywem, jeśli nie podejdziesz do niego z aparatem i nie błyśniesz fleszem w oczy, to nie zorientuje się, że jest śledzony.
- Przecież to twój kolega z pracy, więc pewnie też ma jakieś tajne wyszkolenie.
- Nie każdy był szkolony tak samo, niektórzy trafili tam gdzie ja, powiedzmy, za zasługi dla poprzedniego systemu.
- Ah tak - zamyśliłem się. - Czyli będę śledził starego dziada?
- Tak! - klasnęła w dłonie. - Pięknie to ująłeś! Muszę już lecieć, ale tutaj masz telefon, przez który będziemy się kontaktować.
- Że niby taki bez podsłuchów? - zażartowałem.
- Tak - odpowiedziała bardzo poważnie. - Dokładnie taki.
Podała mi smartfon, który był tak płaski, że bałem się go dotykać. Nigdy wcześniej nie widziałem takie modelu.
- Dzięki, ale jeszcze się nie zgodziłem…
- To prawda, ale zgodzisz się jak usłyszysz co możesz z tego mieć.
- Nie jestem taki pewny, ale słucham.
- Za wykonanie zadania dostaniesz odpowiednią sumę pieniędzy. Nie powiem ci ile dokładnie, bo jeszcze się przewrócisz. Po prostu prześlesz mi z telefonu, który dostałeś, swój numer konta. Zaraz po tym na koncie pojawi się wpłata. Nie będziesz stratny, zapewniam cię. Pierwszą ratę dostaniesz już dziś, potraktuj to jako zaliczkę. Oprócz tego będę ci pomagać.
- Pomagać w czym? - zdziwiłem się.
- W tym z czym masz problem jako detektyw - odpowiedziała. - Zaczynając od podstawowych rzeczy jak sprawdzenie właściciela samochodu, adresu, przeszłości człowieka, poprzez zatarcie śladów twojej działalności, a na wyciągnięciu z więzienia kończąc.
- Super, bardzo by mi się to przydało, gdyby nie to, że jakiś kwadrans temu zakończyłem działalność - uśmiechnąłem się, ale błysk w jej oku sprawił, że spoważniałem w momencie.
- Pomyśl - wstała. - Jeśli mogę załatwić tyle spraw, które ci pomogą to zapewne mogę spowodować, że będziesz miał wielkie problemy, prawda?
- Taaak…
- Zatem wszystko ustalone - klasnęła, a ja podskoczyłem. - Mam jeszcze dziś kilka zajęć, wieczorem dostaniesz zdjęcie obiektu i podstawowe informacje o nim, w odpowiedzi na tę wiadomość prześlesz numer konta, na które mam przelać pieniądze. Powodzenia!
Położyła mi na moment dłoń na ramieniu i wyszła, a ja zostałem na środku mojego małego gabinetu z niespotykanym smartfonem w dłoni i mętlikiem w głowie. Musiałem to wszystko dokładnie przemyśleć, a najlepiej myślało mi się po treningu. Zamknąłem drzwi za sobą i pojechałem na siłownię. Po powrocie do domu położyłem się na łóżku i wsłuchany w szum wody wypływającej z filtra w akwarium zacząłem analizować to co się dzisiaj stało.

            Zanim doszedłem do sedna i wszystko sobie poukładałem, moje rozmyślanie przerwał sygnał wiadomości. Odezwał się prezent od mojej klientki. Teraz wszystko było już tylko w moich rękach. Miałem obietnicę ciekawej przyszłości oraz groźbę przyszłości nieciekawej. Mogłem robić to co chciałem albo rzucić to i liczyć, że sprawa rozejdzie się po kościach i nie będą to moje kości. Otworzyłem wiadomość. Zawierała zdjęcie siwego faceta z grubym wąsem pod nosem. Mężczyzna miał przerzedzone włosy i sporą nadwagę. Pod zdjęciem miałem adres i godzinę. 12.30, McDonald Manufaktura. Domyśliłem się, że tam mam zacząć obserwację. Pasowało mi to, bo przynajmniej nie musiałem się zrywać od rana. Wziąłem trzy głębokie wdechy i zdecydowałem co zrobię. Wpisałem numer konta w pole odpowiedzi. Wysłałem i dopiero wtedy przeszło mi przez myśl, że jeśli rzeczywiście ktoś robi sobie ze mnie jaja to obiję mu mordę. Zanim się nad tym głębiej zastanowiłem przyszło potwierdzenie wpłaty na konto. Rzuciłem się do telefonu jak głupi, włączyłem swoją bankową aplikację i zaraz znowu usiadłem. Kwota jaką tam zobaczyłem udowodniła mi, że to nie żarty. Wszystkie urządzenia, które mogły mi pomóc w śledztwie podłączyłem do prądu, wykąpałem się, ustawiłem budzik na dziewiątą i poszedłem spać, a przynajmniej położyłem się do łóżka i próbowałem zasnąć.

Link do części drugiej KLIKNIJ!

Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit