Szanowni Czytelnicy,
jeśli śledzicie tę stronę i stronę na facebooku to na pewno pamiętacie, że ostatnio dotarły do mnie cztery książki, które obiecałem Wam przedstawić. Teraz przyszła kolej na książkę numer trzy. Seria Legendarz została uzupełniona o książkę opowiadającą o kowalach i alchemikach, czyli ludziach, którzy w zabobonnych czasach byli uznawani niemal za bogów, a już na pewno za czarodziejów, bo potrafili z kawałka kamienia zrobić przydatną i piękną rzecz. Dzisiaj postaram się przedstawić Wam swoje zdanie na temat tej książki.
Zacznę od wykonania, które ponownie zachwyciło. Należy pamiętać, że Witold Vargas i Paweł Zych mają specyficzną kreskę i nie każdemu się ona musi podobać, natomiast jeśli ktoś lubi taki styl graficzny to nie ma się do czego doczepić. Wykonanie jest bez zastrzeżeń, podobnie jak
rysunki ilustrujące poszczególne opowiadania i historie. Jednak najbardziej mi się spodobały obrazy znajdujące się na dwóch stronach rozpoczynające kolejne rozdziały. O ile w zasadzie wszystkie obrazki autorstwa tych dwóch wyżej wymienionych Panów mi się podobają, o tyle te w większym formacie mógłbym sobie w pokoju porozwieszać.
Jednak, mimo całego uwielbienia dla ilustracji w serii Legendarz, nie można całej książki oprzeć wyłącznie na obrazkach. Dlatego czas przejść do treści "Magicznych zawodów". Autorzy po raz kolejny postanowili olać formułę nudnych rozdziałów i tym razem podzielili książkę według zawodów. Na początku mamy rozdział o tym dlaczego żelazo było uważane przez naszych przodków za magiczne, skąd się wzięło i jak je ludzie wykorzystywali. Do opowieści mających wyraźny rys historyczny dodano legendy, które uzupełniają nasz pogląd na dany temat. Są rozdziały o demonach związanych z metalurgią, o górnikach, hutnikach, kowalach, alchemikach czy czarnoksiężnikach.
Pod wieloma opowiadaniami mamy wyjaśnienia skąd się dane legendy wzięły, jak się ze sobą łączą i na czym polega ich wspólne pochodzenie. Można wyczytać też o tym skąd się wzięli pierwsi kowale, jak pozyskali swoje umiejętności, jak byli traktowani w społeczeństwie czy jak wchodzili w konszachty z demonami. Dla ludzi, którzy kiedykolwiek zainteresowali się opowieściami babci o tym, że do kowala chodziło się ze wszystkim od podkuwania koni po wyrywanie zębów, będą mieli szansę zrozumieć fenomen tego zawodu w tamtym czasie i rozwinąć swoją wiedzę na ten temat. Natkniemy się w książce również na wątki chrześcijańskie, które od czasu chrystianizacji naszego społeczeństwa zaczęły się silnie ze sobą przeplatać.
Książka kończy się opowieściami o Panu Twardowskim, który, jak powszechnie wiadomo, zamieszkuje na księżycu od kiedy zrobił diabła w wała. Opowieści te tworzą swoistą klamrę, która spina historię transmutacji, czyli zmiany jednej rzeczy w drugą. Twardowski, według legend, umiał zmieniać wszystko we wszystko. Chciał gdzieś pojechać, to rysował sobie konia na taborecie i śmigał na nim jak na pełnokrwistym arabie. Potrzebował złota? To sobie sam tworzył z tego, co miał pod ręką. Według mnie autorzy zupełnie celowo ustawili opowieści o alchemikach i czarodziejach na samym końcu, właśnie po to żeby pokazać do jakiego stopnia rozwinęły się wtedy wierzenia w to, że człowiek może zmienić jedną rzecz w drugą. Morał płynący z większości opowiadań jest jednak nieco smutniejszy, bo jasno mówi, że każdy kto bawi się w boga i zmienia coś, co już ma swoją naturę, musi liczyć się z surowymi konsekwencjami, tak jak Twardowski, który teraz mieszka na księżycu.
Tradycyjnie już autorzy wzbogacili swoje dzieło o bogatą bibliografię, która pozwala poszerzyć wiedzę, którą nam przekazują. Książka jest napisana w tonie nieco żartobliwym i na pewno nie może się znudzić tak, jak czytanie opasłych podręczników o historii metalurgii na ziemiach polskich. Jeśli macie na wsi rodzinę to możecie zauważyć, że obrzędy czy tradycje opisane w "Magicznych Zawodach" pojawiają się w życiu wsi nadal. Widzieliście kiedyś podkowę przybitą do drzwi? Nóż wbity nad drzwiami obory, kawałek żelaza w płocie czy nad progiem starego domu? To wszystko wynika z dawnych czasów i wierzeń naszych przodków. Sam starałem się spojrzeć na to co czytam oczami właśnie takiego nieoczytanego, ciemnego wieśniaka, który widzi jak wielki facet wsadza kawałek materiału do ognia, ten ogień tego nie spala, choć mi chałupę zeszłej zimy spalił, a potem tłucze ten kawałek młotkiem i robi z tego sierp. Można uznać to za czary, prawda? W dodatku, przy okazji jednego z rozdziałów, przypomniałem sobie, że u babci mam dziadka do orzechów, który był robiony ręcznie, przez kowala właśnie, jakieś sto lat temu. Nie jest on tak ładny i idealny jak te, które można kupić dzisiaj, ale orzechy łupie nadal. Sami wyciągnijcie wnioski czy zawsze automatyzacja jest lepsza niż ciężka, ręczna praca. A książkę gorąco polecam wszystkim, bo i dzieciom te legendy przed snem można poczytać i samemu się ciekawych rzeczy dowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podyskutujmy w komentarzach!