Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

1/25/2015

Opowiadanie #6 - "Pełnia"

Nadszedł czas na kolejne opowiadanie z moich pisarskich zbiorów. Właściwie nie wiem sam jak je oceniać. Pozostawię to Wam, czytelnikom. Napisałem je pod wpływem pełni księżyca. Spoglądałem na niebo, na którym znajdował się wielki księżyc, małe obłoczki były gnane przez silny wiatr i od czasu do czasu go w niewielkiej części przykrywały. Zacząłem rozmyślać i tak wpadł mi do głowy pomysł na postaci, scenerię i fabułę tego opowiadania. Zapraszam do czytania!

"Pełnia"



Okrągła tarcza księżyca oświetlała gęste lasy położone na górskim zboczu. Na niebie przesuwały się postrzępione chmury, które od czasu do czasu potęgowały grozę. Wiatr szeleścił liśćmi, słychać było pohukiwanie sów i wycie wilków. Aura była mroczna, dało się wyczuć, że coś tej nocy nie jest tak jak być powinno. Natura dawała wyraźne znaki, ostrzegała żeby nie wchodzić do tego lasu, nie tej nocy. Czerwony księżyc w pełni górował nad mrocznymi ostępami, dzięki czemu choć odrobina światła wpadała między gęsto rosnące drzewa. Między pniami wysokich i smukłych świerków przedzierała się wysoka i barczysta postać. Miała na sobie czarną pelerynę z kapturem, która sprawiała, że był niemal niewidoczny w tym mrocznym lesie. Kierował się w górę zbocza. Poruszał się niemal bezszelestnie. Był szybki jak wiatr. Przeskakiwał od drzewa do drzewa. Podmuch wiatru rozwiał jego pelerynę na tyle, by w blasku księżyca błysnęła srebrna klinga długiego miecza wiszącego u jego pasa. Broń nie była zabezpieczona w pochwie, wisiała swobodnie. Postać zatrzymała się nagle i przykucnęła. Wysunął dłoń w ciemnej rękawicy i sprawdził ściółkę. Podniósł fragment i powąchał go. Rozkruszył między palcami to co zebrał i biegiem ruszył w górę. Przeciągłe wycie rozdarło ciszę, która niespodziewanie zapadła. Nawet wiatr ustał. Postać wbiegła na szczyt. Wsparła się dłonią o pień świerku. Zsunęła kaptur z głowy. Płomienne, rude włosy spoczęły na czarnej pelerynie. Zielone oczy osadzone pod rudymi brwiami wpatrywały się w dal. Szeroka szczęka, orli nos i, zaciśnięte w grymasie furii, wąskie usta czyniły jego twarz przerażającą. Było w niej coś, co budziło grozę i pasowało do tej nocy i tego lasu niemal idealnie. Mężczyzna ruszył w dół zbocza. Biegł z zawrotną prędkością, ale nie tracił równowagi. Zrzucił z siebie pelerynę, odpinając guzik jedną dłonią. Pod peleryną była schowana kusza. Wyciągnął ją i przygotował do strzału. Nałożył bełt, którego grot błyszczał w świetle księżyca. Wyglądał na srebrny. Zbiegł na samo dno wąwozu, który oddzielał dwie najwyższe góry. Pobiegł wąwozem i wreszcie wybił się z jednego z płaskich kamieni, które leżały na jego dnie. Wyskoczył w górę i wystrzelił z kuszy między drzewa. Głośne wycie ponownie rozdarło ciszę panującą tej nocy. Mężczyzna skoczył między drzewa, tam gdzie strzelił i wylądował na wielkiej bestii. Przeturlał się razem z nią i wylądował jej na klatce piersiowej. Wyciągnął miecz i przycisnął go do grubego karku potwora. Bestia miała gęste, czarne futro. Wielki łeb przypominający łeb wilka, długie łapy zakończone ostrymi pazurami. Z uda potwora wystawał bełt, który został wystrzelony kilka sekund wcześniej. Krew barwiła trawę, a futro wokół rany zaczynało wypadać. Stworzenie wyszczerzyło kły próbując ugryźć mężczyznę, ale ostrze na gardle powstrzymało jego zapędy.
- Gdzie ją przetrzymujecie? - zapytał chrapliwym głosem rudy mężczyzna.
- Ruvik… - bestia warknęła. - Nic ci nie powiem, nigdy jej nie znajdziesz.
- Zginiesz tej nocy - mężczyzna odpowiedział ze stoickim spokojem. - Od ciebie zależy czy szybko czy w męczarniach.
- Odsuń ostrze od mojej szyi to może coś ci powiem.
- W twoim położeniu nie stawiałbym warunków - trącił kolanem bełt wbity w udo bestii, ta zawyła głośno.
- Zaraz przybędą inni… wtedy nasza pozycja będzie zupełnie inna, Ruvik.
- Nawet jeśli ktoś przyjdzie pomóc takiemu ścierwu jak ty, to już tego nie zobaczysz. Ostatnia szansa. Powiedz mi dokąd ją zabraliście?
- Zginiesz próbując się tam dostać - bestia wyszczerzyła kły. - Dlatego ci powiem. Jestem w Tevedarn, tam gdzie jeszcze nikt niepowołany nie wszedł. Nikt z twoich parszywych towarzyszy. Nikt tam nie wejdzie, Ruvik, nikt nie…
Potwór nie dokończył zdania. Srebrne ostrze zatopiło się w jego gardle. Krew zabulgotała w jego paszczy i po chwili zastygł bez ruchu. Futro zaczęło sypać się z niego niczym igły ze ściętego drzewa. Jego ciało wchłonęła ziemia, pozostały jedynie włosy. 

                Ruvik podniósł się i ruszył dalej wąwozem. Biegł długo niemal się przy tym nie męcząc. Po dobrych kilku godzinach trafił na grupkę podobnych bestii. Czarne futra, długie łapy, błyszczące kły i pazury. Nie zauważyły go. Skrył się między drzewami i obserwował ich ruchy. Siedem bestii pilnowało wąskiego przesmyku, który prowadził wprost do groty. Żeby dostać się to Tavedarn musiał przejść tą grotą, nie było innej drogi. Wiedział, że ta siódemka to tylko warta, a wewnątrz groty jest ich znacznie więcej. Sprawdził odruchowo czy miecz jest pod ręką. Sięgnął za szeroki pas i wyjął kilka krótkich sztyletów, wiedział, że przydadzą mu się za chwilę. Rozłożył przed sobą sześć bełtów. Spokojnie załadował jeden z nich. Wycelował i strzelił w jednego z wilkołaków. Strzała wbiła się prosto w łeb, a po kilku sekundach po potworze pozostała jedynie kupka czarnego futra. Reszta wpadła w popłoch. Rozglądali się i starali się wywęszyć zagrożenie. Ruvik był ustawiony tak, że nie byli w stanie go wykryć. Załadował ponownie i zlikwidował drugą bestię. Strzelał raz za razem, aż został się ostatni z wilkołaków. Ten był wyjątkowy. Przez środek jego pyska przebiegała jasna i gruba szrama, która niemal świeciła w blasku księżyca. Ruvik wyszedł z ukrycia i gdy tylko bestia go zobaczyła wyszczerzyła zęby w grymaśnym uśmiechu.
- Baras - Ruvik wyciągnął miecz. - Znowu się spotykamy.
- Ruvik… - odpowiedziało mu warknięcie. - Dotarłeś aż tutaj, szkoda będzie przerwać ci tę podróż.
- Więc tym razem nie chcesz uciec? To zupełnie nie w twoim stylu.
Wilk nie wytrzymał i rzucił się na mężczyznę. Ten zrobił spokojny unik i ciął mieczem w nogi. Bestia padła w mech jak długa. Wycie odbiło się echem między górami, ale Ruvik szybko je skrócił. Przewrócił Barasa na plecy i wyjął krótki, zakrzywiony nóż.
- Odkryłem pewną tajemnicę, Barasie - powiedział. - Wasze ciała rozpadają się po śmierci, ale jeśli ściągnie się z was skórę przed śmiercią to ona pozostaje na tym świecie. Kilka już mam w domu, całkiem ciepłe są, ale i tak najlepiej wyglądają wokół ogniska.
- Kłamca! - warknął wilkołak.
- Sprawdźmy to.
Ruvik wbił sztylet pod skórę i zaczął oddzielać ją od mięśni. Ból nie pozwalał wydać z siebie nawet piśnięcia i Baras leżał z szeroko otwartym pyskiem. Białe zębiska odbijały światło księżyca. Kiedy rudy mężczyzna skończył wilkołak pozostał nagi, jego porozcinane mięśnie drżały i krwawiły. Czarna krew wsiąkała w zielony mech.
- To pomoże mi szybko wykonać moją misję - powiedział. - Ale ty powinieneś wrócić tam skąd wylazłeś.
Wbił mu swój długi miecz w czaszkę i przekręcił klingę. Słychać było trzask łamanych kości. Wyciągnął ostrze z bestii, po której nie zostało nic. Zarzucił na siebie futro i wszedł do groty. Przemykał się ciemnym korytarzem. Dzięki skórze, którą miał na sobie nie rozpoznają jego zapachu. Mógł więc swobodnie podkradać się do przeciwników i cicho ich eliminować. Tak też robił. Wykańczał jednego po drugim najciszej jak się dało. Wiedział, że w mogą zamknąć mu drogę z obydwu stron. W tak ciasnym pomieszczeniu przewaga liczebna nie ma znaczenia, ale z atakiem z dwóch frontów mógł sobie nie poradzić. Ta misja była zbyt ważna żeby działać pochopnie. Nie mógł sobie pozwolić na błąd. 

                Wreszcie przedostał się na drugą stronę góry. W grocie za sobą zostawił mnóstwo futra, które zostało po martwych wilkołakach. Pozostało mu teraz jedynie wspiąć się na stromy szczyt i dostać do kolejnej groty. To właśnie była góra Tavedarn. Jej stromy, skalisty szczyt był ledwo widoczny z tego miejsca. Nie prowadziła do niej żadna droga, trzeba było się wspinać. To tam, przed wiekami, zagnieździły się wilkołaki i to stamtąd rozłaziły się po całym świecie. To był ich matecznik. Ruvik domyślał się, że do samego centrum prowadzą długie korytarze, w których można się pogubić. Nie zrzucił więc skóry, którą był okryty. Wiedział, że to zwiększy jego szanse. Wiedział też, że nie są one zbyt duże. Nikt jeszcze nie wrócił z wyprawy do Tavedarn. Księżyc powoli zachodził i musiał się spieszyć. Znał ten rytuał. Wykorzystają moment kiedy na niebie będą jednocześnie księżyc i słońce by przemienić tę dziewczynę w wilczycę, która wyda na świat kolejne pokolenie potworów. Tylko w tym czasie było to możliwe. Nie zastanawiał się więc długo i ruszył po skalistej ścianie w górę. Kamienie były wyślizgane po wiekach wspinaczki. Piął się jednak dzielnie ku górze. Wiatr był tam przejmująco zimny. Ucieszył się, że nie pozostawił skóry z Barasa na dole. Dawała mu dodatkową osłonę. Trzymała jeszcze ciepło bestii, która ją nosiła. Ruvik był bardzo sprawny i szybko dostał się na szczyt. Wejścia do groty pilnowała kolejna grupa wilkołaków. Tym razem nie miał możliwości by ich zaskoczyć. Oparł się mocno nogami i wyskoczył w górę. Nim bestie spostrzegły co się dzieje, on zrzucił skórę i wyrzucił przed siebie kilka sztyletów. Wszystkie trafiły w cel i pozbył się większości przeciwników. Zostało trzech. Starały się go otoczyć i zepchnąć do krawędzi urwiska. On jednak nie pozwolił im na to i zaszarżował na jednego z nich. Wbił mu miecz w okolicach obojczyka i przeskoczył nad wysoką bestią. Pozostałe dwa były teraz bliżej krawędzi i mógł wykorzystać zdobytą przewagę. Ruszył biegiem prosto w stronę jednego z nich. Ściął mu głowę nim tamten zdążył zawyć. Odbił się jedną nogą od ciała, które spadło w dół, i spadł niczym grom na drugiego. Ciął go mieczem rozpłatując brzuch. Wnętrzności wylały się na kamień. Wściekłe oczy wpatrywały się teraz w pustkę, a po chwili zniknęły. Ruvik nie napawał się zwycięstwem. Ruszył w głąb jaskini. Tak jak myślał, było tam wiele korytarzy. Instynkt jednak ciągnął go w jedną stronę. Poruszał się przy ścianie, eliminował napotkanych wrogów, ale, gdy tylko była na to szansa, starał się unikać walki. Czaił się w mroku. Wiedział, że jeśli któraś z bestii zacznie wyć to nie skończy się to dobrze ani dla niego, ani dla dziewczyny, którą miał uratować. Serce biło mu mocno, czuł zimno pot na karku. To była najważniejsza misja w jego życiu i czuł silną presję, ale pierwszy raz od bardzo dawna, poczuł też strach. Jeśli wróci z Tavedarn i uratuje tę dziewczynę stanie się najsławniejszym Łowcą na świecie. Będzie równy królom. Chęć zdobycia sławy pchała go do przodu, mimo strachu i mimo zdrowego rozsądku. 

                Dotarł wreszcie tam gdzie chciał. Czuł, że jest we wnętrzu góry i wiedział, że ucieczka z niej nie będzie łatwa. Zobaczył okrągłą jaskinię, w której znajdowało się mnóstwo bestii. Klęczały wpatrując się w coś na kształt ołtarza. Był to kawałek skały na tyle płaski by można było coś na nim położyć. Przy tym ołtarzu stała postać wyglądająca na ludzką, a na samej skale leżała naga kobieta. Ruvik zauważył jej rude włosy. To była kobieta, po którą tutaj przyszedł. Niestety rytuał zaczął się już, a w pomieszczeniu było zbyt dużo mrocznych bestii by z nimi walczyć. Przyjrzał się lepiej postaci nad dziewczyną. Również była naga, ale nie do końca. Na jej głowie znajdowała się idealnie biała czaszka wilkołaka. Udało mu się dostrzec, że to mężczyzna i że ma w ręku długi nóż, z robiony z kości. Kiedy tylko podniósł go do góry Ruvik skoczył między piekielne bestie ze swoim srebrnym mieczem.
- Zostawcie go! - ryknął mężczyzna z czaszką na głowie, a wilki zamarły wykonując rozkaz. - Ruvik! Najdzielniejszy z dzielnych, największy Łowca! Jak miło cię widzieć!
- Kim jesteś?! Oddaj mi dziewczynę to zniknę i nikt więcej nie zginie!
- Jestem Mortar, wiele setek lat temu mieszkańcy twojego świata wygnali mnie ze swojej wspólnoty tylko za to, że mój wilk pogryzł jakieś dziecko. Widocznie mu się należało - wzruszył ramionami. - Zamieszkałem wraz z nim tutaj w Tavedarn i postanowiłem się zemścić. Wysłałem go do wioski po jedną z młódek. Przyniósł mi ją, a ja, dzięki wiedzy zmieszałem ich krew. Tak powstało kilka pierwszych wilkołaków, jak je nazywacie. Wypuściłem je w świat, a one, w podzięce, pozwalają mi tworzyć kolejne ich pokolenia.
- To niemożliwe - wtrącił Ruvik. - Nie możesz tutaj żyć od setek lat.
- To jest w tym najlepsze, chłopcze. Mogę. Dzięki specjalnemu rytuałowi i krwi tych młodych dziewczyn. Trzeba ją zmieszać z krwią jednego z wilków, ale to dla nich żaden problem, bo rany szybko się goją. Walczą między sobą o to kto może mi podarować krew. Właśnie miałem przedłużyć sobie życie o kolejne pół roku. Może zechcesz się do mnie przyłączyć?
- Co? - wydukał zaskoczony.
- Byłoby bardzo miło mieć ciebie za towarzysza. Dużo o tobie słyszałem, zabiłeś wiele moich dzieci. Chciałbym cię bliżej poznać, byłbyś użyteczny.
- Nie wierzę w te bajki, po prostu oddaj mi dziewczynę i pozwól stąd wyjść, a nic ci się nie stanie…
- Groźba? - zaśmiał się. - Jesteś otoczony przez kilkadziesiąt bestii, w całej górze jest ich kilkaset. Myślisz, że uda ci się mnie zabić i wynieść stąd to dziewczę?
- Nie wiem czy mi się to uda, ale wiem, że jeśli nie przystanę na twoją propozycję to i tak mnie zabijesz, więc czemu nie spróbować?
- Wiedziałem, że to powiesz. Słyszałem o tobie naprawdę dużo. Ale zaraz zajdzie księżyc, a my tutaj sobie rozmawiamy. Wybieraj!
Ruvik nie czekał nawet aż głos przestanie brzmieć w sali i ruszył ze srebrnym mieczem w stronę Mortara. Rzucił się w jego kierunku, ale został powalony przez wilkołaka. Kolejne zbierały się do ataku. Miecz szlachtował je na prawo i lewo. Wycie, skamlenie i piski wypełniły całe wnętrze góry. Ciął mieczem ile tylko miał sił, ale czuł, że zaczyna mu już ich brakować. Ręce miał jak z ołowiu i ruchy coraz wolniejsze. Wiedział, że to nie ma sensu. Musi się przedostać do Mortara i zabić go. Tylko to mogło go uratować. I mogło uratować ją. Zebrał się w sobie i ruszył. Miecz aż płonął od czarnej krwi. Uderzał raz za razem. Atakowały go z przodu, z tyłu i z boków. Nie miał nawet sekundy wytchnienia. Wreszcie poczuł palący ból w łydce. Spojrzał i zobaczył, że jego mięsień jest rozrywany przez szczęki ogromnego wilka. Wbił mu miecz w głowę i bestia puściła, ale tę chwilę zawahania wykorzystał inny potwór, który powalił Ruvika uderzeniem pazurów. Ostre jak noże pazury rozcięły skórę na klatce piersiowej. Poczuł, że zaczyna mu brakować sił. Miał mroczki przed oczami. Był bliski omdlenia, ale między napierającymi cielskami włochatych bestii zobaczył nagie ciało rudowłosej dziewczyny. Mortar kończył modły będąc zupełnie spokojnym o swoje bezpieczeństwo. Uderzenie zębów wyrwało z dłoni Ruvika miecz. Wilki przyparły go do ściany. Widział jedynie ich przekrwione, błyszczące ślepia i ślinę ściekającą po białych kłach. Dyszały, wyły i szczekały. Czas jakby stanął w miejscu. Mężczyzna nie widział już zbyt dużo. Utrata krwi i zmęczenie dawały o sobie znać. Wyjął nóż, który służył mu do zdejmowania skór z przeciwników i rzucił nim w stronę ołtarza w przebłysku świadomości. Ostrze trafiło w czaszkę, rozbiło ją na pół, ale nie zrobiło krzywdy Mortarowi. Wilkołaki jednak na chwilę zostały zbite z tropu i spojrzały w stronę swojego władcy. Ruvik zebrał się na ostatni akt odwagi. Wyjął kuszę i założył na nią bełt. Ręce drżały bardzo mocno, a czas mu się kończył. Wilki znów zainteresowały się nim. Napiął cięciwę i wycelował. Zdążył oddać strzał nim się na niego rzuciły.

                Ocknął się leżąc na ziemi wśród czarnego futra. Rozejrzał się i zobaczył postać przy ołtarzu z wystającym z klatki piersiowej bełtem. Na skale leżała naga dziewczyna. Wokół nie było nikogo. Jaskinia wydawała się zupełnie opuszczona. Podniósł się. Czuł, że jest bardzo słaby, że stracił sporo krwi, ale nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Podszedł do dziewczyny i ściągnął koszulę, na której widać było ślady pazurów. Założył jej swoje ubranie i wziął ją na ręce. Powoli, nieco oszołomiony, wyszedł na zewnątrz. Po drodze nie spotkali żadnego wilkołaka.

                Czterech mężczyzn w czarnych płaszczach siedziało wokół ogniska. Las, w którym się znajdowali, był cichy, jakby nic w nim nie żyło. Noc była czarna, chmury zakrywały niebo tak szczelnie, że gdyby nie ogień nie byłoby widać własnej ręki. Ruvik odgryzł kawałek mięsa niewiadomego pochodzenia, a kość wrzucił w ogień. Iskierki uniosły się w górę. Dwaj siedzący wraz z nim wyglądali na bardzo młodych. Mieli rude włosy i dziecięce rysy. Nie byli też zbyt rośli. W porównaniu z Ruvikiem wyglądali jak uczniaki. Ostatnim towarzyszem był niemal siwy mężczyzna. Resztki pigmentu w jego włosach połyskiwały miedzią. Zmarszczki i blizny zdobiły jego zmęczoną twarz. Był wielki. Mimo wieku jego mięśnie nadal miał w sobie dużo siły. U każdego z mężczyzn połyskiwał srebrny miecz, a na plecach wisiała kusza.
- Mistrzu - zaczął Ruvik. - Jak to się stało, że te wilkołaki zniknęły. Została po nich tylko sierść. Jakby pozdychały.
- Bo pozdychały - odparł ochrypłym głosem.
- Jak to możliwe?
- To nie były zwyczajne wilkołaki. One nie powstały z rzuconej na człowieka klątwy. One były sztucznie hodowane przez Mortara. Były wytworami jego czarnej magii. Zabiłeś go, a w tego jego czary przestały działać.
- I wszystkie wilkołaki zginęły?
- Nie wszystkie - wrzucił kość w ogień. - Nie wszystkie, Ruvik. Tylko te, które stworzył Mortar. Po świecie łazi pełno wilkołaków, na które ktoś rzucił klątwę. One się łączą w pary i rozmnażają. Zakładają siedliska i stamtąd rozłażą się po okolicy. Będziemy mieć co robić jeszcze przez wiele lat. Cieszy mnie to, że pozbyłeś się tych stworzonych przez czarną magię. Co prawda zostanie nam mniej roboty, ale nie będzie ginęło już tylko naszych.

                Ruvik westchnął i spojrzał między drzewa i skoncentrował wzrok na jednym punkcie. Już wiedział co tam jest… 



Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

1/15/2015

Nocny tramwaj z mięsem! - o przygodach w MPK

Nocny tramwaj z mięsem! - o przygodach w MPK

Jeśli ktoś z Was śledzi tego bloga oraz wpadł mu w oko lub ucho jakiś wywiad ze mną to wie, że spędzam dużo czasu podróżując łódzkim MPK. Mam dla Was gotowe opowiadanie, ale jako przerywnik po tym, które zaciekle wstawiałem ostatnio zaproponuję Wam kilka moich przygód. Spotkały mnie one oczywiście podczas podróży tramwajami i chciałbym się nimi z Wami podzielić, bo mogę.

Jadąc ponad godzinę staram się poprawiać mój, że tak to nazwę, pisarski warsztat. Piszę, czytam, ale, co może wydać Wam się dziwniejsze, też obserwuję. Obserwuję ludzi, bo przecież skądś inspiracje na książkowe postaci trzeba brać. Nie spodziewam się tam znaleźć głównego protagonisty, ale jakieś zabawne postaci drugoplanowe czy sytuacje, które można wpleść w fabułę często się trafiają. Zacznijmy spokojnie, czyli od sytuacji jak zdarzyła mi się kilka tygodni temu.

Zima pełną gębą. Przez kilka dni przycisnęło mrozem, posypało troszkę śniegu. Tramwaj przyjechał, co w tych warunkach było już sukcesem, ale wydawał mi się dosyć podejrzany. Było tak koło 10, więc wtedy za dużo ludzi nie jeździ, a szyby białe. Wyglądały jak zaparowane. Dopiero kiedy wsiadłem zorientowałem się, że to nie para a szron. Można było normalnie skrobaczką okna czyścić. Ogrzewanie w tramwaju może i było, ale dmuchało jak Arctos (Bałwan z kreskówki "Tabaluga", tak, dokładnie ten od "Jakubie, zrób mi loda"). Miałem wrażenie, że Dementorzy pomylili mój tramwaj z pociągiem do Hogwartu. Motorniczy wyszedł coś sprawdzić i wtedy już byłem pewny, że lepiej nie będzie. Miał na sobie grubą kurtkę i czapkę uszatkę. No, ale nic to. Trzeba jechać, trzeba się hartować. Jedziemy sobie, ja zamarzam, a tu nagle wchodzi taki dziadek. Na oko miał jakieś 70 lat. Usiadł najpierw tyłem do jazdy, uznał, że nie widzi nic przez okno. Zmienił miejsce, dalej nic nie widział. Marudził pod nosem i przesiadł się raz jeszcze. W końcu rozsiadł się wygodnie, wyjął szmatkę i zaczął wycierać okulary. To samo w sobie nie jest zabawne, ale po tym jak skończył je czyścić (a tarł tak jakby chciał przetrzeć szkło), usiadł i powiedział: "No i teraz wszystko ładnie widać!"

Później zaczęły padać deszcze no i tramwaj, którym wracałem z Łodzi zaczął przeciekać. Ja zorientowałem się w porę, ale byli ludzi, którzy nie widzieli kropel wody spadających z sufitu, płynących po wszystkich poręczach i kapiący wprost na fotel. Wszedł facet, który wyraźnie ucieszony, że ma cudowne pojedyncze miejsce twarzą w kierunku jazdy nie spojrzał nawet na podejrzany kolor siedzenia. Materiał ma to do siebie, że mokry zmienia barwę. Niestety on chyba o tym nie wiedział. Usiadł zadowolony i wyciągnął telefon z ogromnym wyświetlaczem. Widać miał do załatwienia jakieś bardzo ważne sprawy biznesowe na facebooku. Zajęło go to do tego stopnia, że nie był w stanie zauważyć wilgoci przebijającej się przez jego spodnie. Dopiero kiedy zimna woda dobrze oblała mu cztery litery wyskoczył w górę, ale z kamienną miną dalej przeglądał swoją ścianę na facebooku. Co prawda najpierw rozejrzał się czy nikt się nie zorientował. Potem w tym mokry miejscu usiadła gruba baba w jeszcze większym futrze. W całym tramwaju rozszedł się charakterystyczny zapach mokrej psiej sierści, ale pani nie przejęła się tym i w spokoju podżerała ciasteczka z torby.

Ostatnio dowiedziałem się, że jeżdżę tramwajami, a szczególnie 46, naprawdę dużo, ponieważ kanar już nawet nie chciał ode mnie migawki. Ostatnia krótka historyjka łączy się właśnie z kanarami. Wsiadł do tramwaju mężczyzna w wieku około lat 60, miał wielką torbę, ale nie wyglądał na zbieracza czegokolwiek. Miał czyste ubranie, nie śmierdział. Rzucił tę torbę pod nogi i usiadł. Wyciągnął jakąś gazetę wydawaną przez nazistów czy inne barachło. Zaczął sobie czytać, ale potrzebował kogoś z kim mógłby się swoimi poglądami podzielić. Próbował mnie zagadać, ale mając słuchawki w uszach nie byłem godnym rozmówcą. Zagadał więc dwóch starszych panów, oni też nie odpowiadali na to co im mówił, ale słuchawek nie mieli, więc mogli przynajmniej posłuchać. Facet wyzywał wszystkich od żydów i złodziei, aż przerwała mu pani kanar prośbą o pokazanie biletu. On złożył gazetę nieśpiesznie, wyjął portfel, a z portfela jakiś świstek, który miał go uprawniać do przejazdów za darmo. Niestety nie uprawniał. Po kłótni o pokazanie dowodu pan wstał i zrobił sekwencję ruchów niczym zawodnik amerykańskiego footballu. Otworzył drzwi przyciskiem, skoczył w lewo, w prawo, w lewo, w prawo i jeszcze raz w prawo. Ten ostatni manewr zmylił panią kanar i mężczyzna wyskoczył przez drzwi wraz ze swoją torbą. Tramwaj odjechał, a on pozdrowił nas wszystkich solidnym "fakerem".

To były trzy z wielu sytuacji jakie przytrafiły mi się w czasie podróży w tramwaju. Nie opisywałem tutaj nieprzebranych stad meneli, cygana grającego na akordeonie, bójek w tramwaju czy przed, których byłem świadkiem, propozycji  konsumpcji alkoholu nieznanego pochodzenia czy zwyczajnych bab, które pchając się na mnie dupą próbowały wywalczyć sobie miejsce siedzące. Mam nadzieję, że nie tylko ja miewam takie przygody i Was to również spotyka. Jeśli chcecie się podzielić swoimi doznaniami to proszę bardzo. Ja nadal będę zbierał podobne historię by za jakiś czas ponownie Was nimi ugościć na mojej skromnej stronie.

Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

1/06/2015

Opowiadanie #5 - "Jesień niespodzianek" (część 7)

Ostatnia część opowiadania przed Wami. Historia dobiega końca. Zanim jednak przejdziemy do samego tekstu chciałem napisać kilka słów, odnieść się do tego opowiadania. Rzadko jest tak żeby mi się coś pisało tak dobrze. Potrzebowałem odpoczynku od książki, nad którą pracuję obecnie i usiadłem do tego opowiadania. Na początku nie miałem w planach tego żeby było aż tak długie. W zasadzie ten pomysł mógłbym wykorzystać za jakiś czas do napisania całej książki, problem jednak w tym, że (celowo) jest tutaj wiele nawiązań do mojej ulubionej sagi "Miecz Prawdy" Terry'ego Goodnikda. O ile wątpię w to żeby światowej sławy pisarz miał do mnie pretensje o podparcie się jego powieściami, o tyle wydawcy są na to bardzo uczuleni. No i przy okazji zachęcam do przeczytania "Miecza Prawdy" jeśli komuś choć troszkę to moje opowiadanie się spodobało. Zapewniam, że będziecie zadowoleni z lektury. Najważniejszym powodem, dla którego pisało mi się tak dobrze, dla którego wyszło to takie długie i dla którego zostało opowiadaniem, a nie pomysłem na książkę jest Inspiracja, dzięki której i dla której to stworzyłem. Artystom o wiele łatwiej i przyjemniej jest tworzyć jeśli jest dla kogo (i mam tutaj na myśli kogoś wyjątkowego). To wszystko co chciałem przekazać. Zapraszam do czytania i może jakiejś małej oceny całego opowiadania.

Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)
"Jesień niespodzianek" (część 4)
"Jesień niespodzianek" (część 5)
"Jesień niespodzianek" (część 6)

"Jesień niespodzianek" (część 7)


Poczuł, że ból ustąpił. Otworzył oczy i spojrzał na sufit. Zaskoczony aż zamrugał kilka razy. Widział baldachim na łożem, a nie białe ściany okrągłego pomieszczenia. Pod plecami czuł pościel, było bardzo wygodnie. Pomyślał, że umarł i trafił do innego wymiaru. Przypomniały mu się jednak słowa Catherine: „Chciałabym żebyś znalazł sens życia we mnie.” I poderwał się. Ciało zabolała potwornie. Czuł, że nie umarł. Kości były świeżo zaleczone, a rany na ciele dopiero co się zagoiły. Poczuł chłodny wiatr na nagim ciele. W drzwiach do komnaty stanęła ona. Była naga, choć nie wiele się to różniło od jej wyglądu w białym kostiumie. Miała za to rozpuszczone włosy. Były kręcone i bardzo ładne. Martin wykorzystał chwilę i zobaczył, że jego topór stoi pod oknem po lewej stronie łóżka. Nie widział za dużo, bo pokój oświetlały jedynie delikatne płomienie kilku świec.
- Obudziłeś się, więc jesteś gotów - powiedziała kroczą w stronę łóżka, kołysała biodrami. - Teraz zostaniesz tylko mój. Wymażę ci z głowy wspomnienia o tej wiedźmie.
Położyła się obok i zaczęła go dotykać. Ból nie był tak intensywny jak w pokoju tortur, ale nadal był nieprzyjemny. Starała się być delikatna. Martin nie wiedział co ona kombinuje. Położyła się na nim swoim nagim ciałem, zaczęła go dotykać piersiami i brzuchem. Włożyła rękę między jego nogi, pulsujący ból przeszedł po jego kręgosłupie. Zaczęła go całować po szyi i klatce piersiowej. Jej zachowanie zaczęło mu się podobać, zbijało go z tropu, nie był już pewny co ma zrobić. Co było jego zadaniem. Ból, który mu sprawiała przestał go interesować. Zaczął poddawać się pożądaniu. Ocierała się o niego całując i masując, cicho jęczała. Zamknął oczy i zobaczył Catherine i wpatrujące się prosto w niego piękne zielone oczy, jej cudowny uśmiech, idealne brwi. Usłyszał w głowie „Chciałabym żebyś znalazł sens życia we mnie” wypowiedziane ze łzami w oczach, a zaraz po tym zobaczył jak wielcy żołnierze porywają ją i wleką przed oblicze władcy Baldentu, ten wtrąca ją do lochu, a potem odsyła do odległych krain, gdzie gwałcą ją inni władcy. Otworzył oczy i zrzucił z siebie kobietę.
- Powiedz mi gdzie jest Catherine? - złapał ją za ramiona ignorując ból jako to sprawiało.
- Naprawdę ci na niej zależy… - posmutniała. - Jest w Kryształowej Świątyni, tam ją zamknęli od czasu porwania. Władca jeszcze jej nigdzie nie wysyłał, za to sam ją gwałcił. Sama widziałam.
- Muszę cię zabić - syknął z wściekłością.
- Wiem, ale mimo to jestem ci wdzięczna za to co mi pokazałeś. Pokazałeś mi jak uczucie może zmienić człowieka. Twoje życie nie jest już puste, masz teraz cel i wiem, że będziesz dążył do tego żeby być szczęśliwym. Wiedząc co tak naprawdę uszczęśliwia ludzi mogę umrzeć, zostałam stworzona do zadawania bólu i nigdy nie zaznam prawdziwej miłości. Weź swój topór i spróbuj mnie uderzyć.
- Wiem, że to podstęp - puścił ją i wstał z łóżka. - Mówiłaś mi kiedyś, że magia nie może zrobić ci krzywdy, magia nie może cię zabić.
- Tak, ale ty przezwyciężyłeś to co jest we mnie, uda ci się…
Sięgnął po topór, podniósł go jedną ręką, choć straszliwie bolał go łokieć. Wziął zamach.
- Przepraszam… - powiedzieli w tym samym czasie.
Ciął z całej siły prosto w klatkę piersiową otwierając ją. Kobieta upadła na łóżko, które natychmiast zaczęło nasiąkać krwią. Wciągnął na siebie spodnie leżące w rogu, nie brał plecaka, który też tam leżał. Wziął tylko broń, którą przypisała mu przepowiednia. Wiedział, że to nie była ostatnia osoba, którą musiał zabić tej nocy. Przeczuwał, że po drodze czeka go ciężka walka z żołnierzami, być może z magicznymi bestiami, ale wiedział też, że musi dotrzeć do Kryształowej Świątyni. Nie zwracał uwagi na ból całego ciała, na to, że ledwo mógł utrzymać broń. Musiał iść na przód by spełnić swoje przeznaczenie i uratować kobietę, która sprawiła, że życie przestało być mu obojętne.

Wysoki, dość szczupły i całkiem łysy mężczyzna krążył o pomieszczeniu. Maił na sobie długą, białą szatę sięgającą kostek, która opinała jego wątłe ciało. Światło z kryształowego żyrandola odbijało się od jego wygolonej czaszki. Miał ciemne oczy, które kontrastowały z bielą stroju i bladością skóry. Długie palce miał skrzyżowane za plecami. Poruszał się po, idealnie wypolerowanej, posadzce kryształowej sali. Była to wysoka piramida stworzona z kryształu. Przezroczyste szkło zmieniało barwy światła wpadające z zewnątrz w kolorowe tęcze. Bajeczny widok zapierał dech w piersiach. Olbrzymi pryzmat stał wewnątrz pałacowego ogrodu. Przez ściany widać było to co działo się w ogrodzie. Był o wiele większy niż sama świątynia.  Ogrom pałacu przytłaczał. Mężczyzna podszedł do łoża stojącego pod samym czubkiem piramidy. Wskoczył na nie nerwowo i przydusił osobę, która tam leżała. Była to piękna blondynka, okryta niemal przezroczystą tkaniną. Ręce i nogi miała przywiązane do łóżka.
- Na przełęczach spadł śnieg! - uderzył ją w twarz otwartą dłonią. - Nie tego chciałem, miałaś zrobić tak żeby cały czas świeciło słońce!
- Nie potrafię…
- Bzdura! - uderzył ją raz jeszcze. - Masz moc, którą możesz kontrolować pogodę, którą możesz kontrolować ludzi i jeśli jej nie wykorzystasz dla mnie to cię zabiję! Zginiesz w męczarniach, szmato!

Wielkie kryształowe drzwi wystrzeliły z zawiasów. Szkło rozprysnęło się po całej komnacie. Przerażony mężczyzna zeskoczył z łóżka i aż wstrzymał oddech na widok tego co zobaczył. Do Świątynie wdarł się człowiek, a przynajmniej coś co go przypominało. Jego ciało było pokryte krwią, miał na nim pełno ran zarówno od ostrzy jak i od pazurów, był przygarbiony, kulał, ledwo ciągnął za sobą prawą nogę. Podpierał się na czymś co przeraziło go jeszcze bardziej. Miał ze sobą starożytny topór, który mógł zniszczyć cały plan władcy Baldentu. Ta zjawa kroczyła przez świątynię rysując kryształ toporem i zostawiając na podłodze krwawe ślady.
- Zatrzymaj się! - krzyknął łysy mężczyzna, ale postać nie zareagowała. - Zginiesz jeśli się nie zatrzymasz!
Do kryształowej sali wpadło kilka kobiet w bieli i ponad dziesiątka strażników. Część dysponowała kuszami. Bełty zostały wycelowane w zakrwawionego napastnika. Kobiety ustawiły się przed łysym mężczyzną i stworzyły biały mur, który miał go bronić za wszelką cenę. Rycerze w białych zbrojach uzbrojeni w miecze ruszyli w stronę mężczyzny. Zaatakowali go z okrzykiem furii na ustach. Cięli ile tylko mieli sił, ale żadne z ich uderzeń nie trafiło celu. Mimo wielu ran, mężczyzna uchylał się przed ciosami i sam je wyprowadzał. Cięcia toporem odrąbywały kończyny i głowy, otwierały zbroje razem z ciałem. Po kilku sekundach rzezi na nogach nie stał już nikt poza mężczyzną z toporem. Kusznicy byli już gotowi by oddać strzał, ale mężczyzna w białej szacie uniósł dłoń do góry.
- Kim jesteś? - zapytał. - I kto cię nauczył tak dobrze walczyć?
- Martin i to z mojej ręki zginiesz - odparł nie zatrzymując się.
- Jesteś bardzo pewny siebie, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę co trzymasz w dłoniach…
- Narzędzie, które pozbawi cię głowy - odpowiedział jak w amoku.
- Z pewnością, ale nie będziesz miał szansy mi tego pokazać, bo widzisz - klepnął jedną z pięknych kobiet w bieli w tyłek. - Te panie nie boją się żadnej broni, w której jest magia, a w twojej jest.
Martin nie zwrócił na to uwagi, po prostu kroczył na przód. Zobaczył, że w łóżku ustawionym w samym centrum leży kobieta. Spojrzał na nią przelotnie, ich oczy spotkały się na mniej niż sekundę. Kusznicy oddali serię strzałów. Chłopak okręcił się wokół własnej osi trzymając topór w górze i przeciął każdy z bełtów zanim ten zdążył go drasnąć. Żołnierze próbowali załadować ponownie, ale nim zdążyli sięgnąć po broń część z nich już leżała martwa na ziemi. W mgnieniu oka podbiegł do nich i porozcinał im ciała od obojczyków aż po miednice. Krew pokrywała kryształową podłogę. Jedna z kobiet, z miną pokazującą nieskrywaną pewność siebie ruszyła w stronę Martina. Wyciągnęła dłoń by go dotknąć, ale po chwili pobladłą i upadła na kolana. Jej dłoń spadła obok, a biały strój pokrył się jej własną krwią. Martin zamachnął się raz jeszcze i ściął jej głowę, która wraz z długim warkoczem potrulała się w stronę wyjścia. Kolejne ruszyły na niego ławą, ale nie były już tak pewne siebie i tak odważne. Próbowały go zaskoczyć raz z jednej, a raz drugiej strony. Nie udawało im się, wyprzedzał ich ruchy i ostrze topora już czekało tam gdzie one chciały się ruszyć. Wreszcie krzyknął i rzucił się w stronę jednej z nich. Gdy wylądował ciało za nim upadło na ziemię przecięte w połowie wysokości. Wnętrzności wyleciały na śliską już kryształową posadzkę. Kolejne chciały wykorzystać chwilę i zaatakowały go od tyłu. Spotkała je za to straszliwa kara. Ostrze przeszło przez ich głowy odcinając mniej więcej po połowie czaski. Pozostała tylko jedna. Nie wiedziała co ma zrobić. Uklęknęła więc przed nim i zaczęła błagać o litość. Nie było litości. Topór wbił się w jej bark i doszedł aż do serca.
- Brawo! - łysy mężczyzna zaczął klaskać w dłonie. - Fantastyczny pokaz! Gdybyś tylko zechciał dołączyć do mnie i pomógł władać Baldentem to nie potrzebowałbym usług tej nieudolnej wywłoki, którą porwałem. Zostałbyś pierwszym gwardzistą Joanisa, Władcy Baldentu. Czy to nie piękny tytuł?
- Obiecałem, że zginiesz i dotrzymam słowa - odpowiedział.
- Skoro tak stawiasz sprawę to jestem bardzo niepocieszony. Może i jesteś dość silny by pokonać stal, może jesteś dość szybki by powstrzymać strzały i może masz w sobie coś co pozwoliło ci zabić moje służki, ale nie ma na świecie nic mocniejszego niż czarna magia.

Mężczyzna wyrzucił dłonie przed siebie. W całej kryształowej piramidzie zrobiło się niezwykle ciemno. Ściany zaczęły drżeć. Kula czarnej niczym najczarniejsza noc materii zebrała się przed jego palcami. Nagle ze świstem wystrzeliła prosto w Martina. Rycząca kula czystej śmierci wzbiła w górę kawałki kryształu leżące na podłodze i mknęła zakrzywiając czas i wchłaniając światło. Martin zdążył jedynie instynktownie unieść topór. Promień śmierci odbił się od płaskiej strony broni i wyleciał w górę, prosto w sam wierzchołek świątyni. Ta zaczęła drżeć bardzo mocno, kryształowe ściany pękały i na ich głowy zaczęły spadać kawałki szkła. Joanis stał wpatrzony w to co się stało, nie mógł zrozumieć jakim cudem cała jego moc po prostu odbiła się od tej broni. Martin szybko otrząsnął się i ruszył biegiem w stronę wroga. Nie zwracał już uwagi na niesprawne kolano, na ból i rany z jakimi się zmagał. Ruszył, wybił się w powietrze i ciął od góry. Trafił prosto w środek łysej czaszki. Topór wbił się z ogromną siłą, która wsparta była przerażającym okrzykiem. Kiedy ostrze utkwiło w kryształowej podłodze Martin spojrzał w przerażone oczy mężczyzny, którego ciało zostało rozpołowione. Dwie połowy przewróciły się w przeciwnych kierunkach. Świątynia za chwilę musiała upaść. Pęknięcia były zbyt wielkie żeby mogła się długo utrzymać. Martin wyrwał broń z podłogi i ruszył w stronę łóżka. Łańcuchy rozciął silnymi uderzeniami i wyniósł Catherinę nim Kryształowa Świątynia zdążyła upaść. Gdy tylko wyszli do ogrodu cała konstrukcja zawaliła się. Martin odstawił dziewczynę i upadł na trawę. Dopiero teraz zobaczyła ile śladów walki nosi jego ciało, mogła się tylko domyślać co przeszedł.
- Uratowałeś świat - szepnęła niemal płacząc.
- Tak - odpowiedział cicho. - Uratowałem cały mój świat…


Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)