"Jesień niespodzianek" (cz. 1)
Wiatr dudnił w kominie. Zaczęła
się jesień. Dokładnie tego samego dnia co rok temu. Tego roku było jednak
inaczej. Mimo wiatru, który akurat zaczął wiać mocniej było dosyć ciepło. Nie
rozpoczęły się ulewy, nocą nie ściskał mróz. W powietrzu czuło się coś niepokojącego.
Martin stał przy oknie swojego domu i wpatrywał się w las. Wypatrywał
zagrożenia między drzewami, które teraz spowite były w mroku. Ogień trzaskał w
kominku. Mały domek stał w samym środku lasu, z dala od reszty wioski. Martin
nie lubił ludzi. Uznał, że nie są mu oni do niczego potrzebni, bo doskonale
radzi sobie sam. Własnoręcznie zbudował swój dom, sam zdobywał pożywienie,
nawet narzędzia wytwarzał sam. Ludzie by tylko mu przeszkadzali.
Powinien już spać, ale coś go
dręczyło. Jak zawsze na jesień czuł się bardziej niespokojny, to morowe
powietrze przepełnione mgłą, dymem z kominów i zapachem gnijących liści jakoś
na niego wpływało. W Tonsilem, co roku, jesień zaczynała się dokładnie tego
samego dnia od mocnych ulew, porywistego wiatru i niskich temperatur. Martin
był do tego przyzwyczajony, a że nie lubił zmian to tegoroczne rozpoczęcie
jesieni zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Świeca w srebrnym świeczniku stała na
niewielkim dębowym stole. Ledwo oświetlała pomieszczenie, co ułatwiało obserwację.
Drewniane pale, z których dom był zbudowany, tworzyły w miarę równe ściany. W
izbie nie było ozdób. W rogu stało łóżko, obok stołu dwa krzesła. Na jednej ze
ścian znajdował się kominek. Dokładnie naprzeciwko łóżka. Za otwartymi drzwiami
znajdowało się pomieszczenie, w którym zgromadził zapasy na zbliżającą się
zimę, miał tam również broń i narzędzia. Wszystko pod ręką na wypadek gdyby
zima nie pozwalała wyjść z domu. Martin odwrócił się od okna i dorzucił do
ceglanego kominka dwie szczapy jasnego drewna. Postawił świeczkę na taborecie
obok łóżka. Ściągnął lnianą koszulę i zapatrzył się w ogień. Tańczące płomienie
oświetlały jego sylwetkę. Miał ciemne, średniej długości włosy, wyraźne, prawie
złowieszcze rysy twarzy. Jego wysportowane ciało nosiło na sobie ślady walk,
blizny lśniły w ogniu. Był nieźle zbudowany, ale nie był wielki. Nikt by nie
pomyślał, że taki mężczyzna może przeżyć sam w lasach Tonsilem. Zdjął czarne
spodnie i już miał się położyć kiedy usłyszał coś, czego nikt inny nie mógł
usłyszeć. Cicho ruszył do okna. Był nagi, więc nawet ubranie nie szeleściło.
Jego mięśnie lśniły w blasku ognia. Dopadł do szyby i wytężył wzrok. W mroku
nie działo się nic szczególnego, z pozoru. Martin widział jednak, że coś się
przesuwa między drzewami. Nie zbliżało się jednak do jego domostwa, póki co się
nie zbliżało. Wziął ze sobą świecę i wszedł do składziku. Wyjął z niego wielki
topór, którego obydwa ostrza przypominające w kształcie półksiężyce, a które
stykały się ze sobą tak, że tworzyły księżyc w pełni, nosiły na sobie pięknie
rzeźbione wzory. Mocny trzonek, wykonany z czarnego jak noc drewna również był
bogato zdobiony. Martin postawił go obok łóżka i sam się położył.
Pierwsze promienie jesiennego
słońca wdarły się do jego niewielkiego domu przez okna. Martin nie spał już.
Zdążył się umyć i ubrać, a teraz posilał się przy stole. Kawałek suszonego
mięsa i owsianka stanowiły jego śniadanie. Wstał od stołu i wyszedł z domu.
Otworzył drzwi i rozejrzał się uważnie. Założył kurtkę, ale gdy tylko wyszedł z
domu przekonał się jak jest ciepło. Zdjął ją i wrzucił do izby przez otwarte
drzwi. Błękitne niebo rozciągało się nad lasami, które zmieniły już kolor z
zielonego na żółty, pomarańczowy, a miejscami nawet czerwony. Delikatny
wiaterek muskał skórę Martina. Potarł dłonią zarost na policzku i ruszył w las.
Przy pasie miał tylko średniej długości nóż. Wszedł między drzewa i niskie
krzewy. Stąpał po mchu i wpatrywał się w gęstwinę. Liście opadały wokół niego
tworząc niesamowitą, kolorową mozaikę. Martin przykucnął i sięgnął do wnętrza
krzewu po swojej prawej. Wyciągnął z niej zająca. Szarak szarpał się w jego
silnej dłoni, ale nie miał najmniejszej szansy żeby się uratować. Martin
sięgnął po nóż. Delikatnie wyjął go z pochwy i zbliżył do przerażonego
stworzenia. Nagle przeciągły pisk wzbudził jego czujność. Padł na mech i
wypuścił zająca. Słyszał krzyki i korki. Czterech ludzi biegło niedaleko niego.
Kolejny krzyk. Teraz był już pewny, że to kobieta. Ucieka przed kimś, przed
trzema mężczyznami. Bez zastanowienia ruszył w ich kierunku. Znał ten las jak
własną kieszeń, więc wiedział którędy będzie najszybciej. Chciał zrównać się z
pogonią zanim ich zaatakuje. Musiał mieć pewność, że powinien pomóc tej
kobiecie. Wpadał między krzewy i drzewa, przeskoczył nad strumieniem. W dłoni
ściskał nóż. Krzyki nasilały się, po głosie poznał, że kobieta nie ma już zbyt
wiele sił i wkrótce ją dopadną.
Wreszcie był na tyle blisko by przyjrzeć
się całej sytuacji. Trzech wielkich mężczyzn w lekkich pancerzach wykonanych z
jasnej skóry i srebrnej stali. Po sposobie w jakim się poruszali widać było, że
są zaprawieni w bojach. Mieli przy sobie broń w kształcie sierpów, ale trochę
większą i z dłuższym trzonkiem. Nie zauważyli Martina biegnącego równo z nimi.
Oni biegli po równej ścieżce, a Martin między drzewami. Wyprzedził ich odrobinę
i zobaczył kogo ścigają. Była to kobieta z niespotykanie długimi jasnymi
włosami, które teraz ciągnęły się za nią niczym ogon za kometą. Była niezwykle
zgrabna, bardzo kobieca, a przy tym szczupła. Była średniego wzrostu. Jej długa,
szara suknia nie pomagała w ucieczce. Pęd powietrza sprawiał, że materiał
przywierał do jej ciała. Oglądała się za siebie. Twarz również miała piękną,
zgrabny nos, zielone oczy, idealne brwi i usta. Martin nie widział wcześniej
ani jej, ani mężczyzn, którzy ją ścigali. Nie miał czasu na zawahanie.
Wiedział, że ona nie ma już sił. Potknęła się i upadła wpadając w zarośla.
Martin wykorzystał ten moment. To była dokładnie ta chwila, na którą czekał.
Teraz pewność siebie tych żołnierzy podskoczyła do granic możliwości. Teraz nie
będą się spodziewać żadnego kłopotu. Zbliżył się do krawędzi ścieżki i
wyskoczył w górę. Przelatując nad jednym z wojaków wbił mu swój nóż w czubek
głowy. Wyciągnął go szybko i wylądował na drugim. Zanim tamten zorientował się
co się stało krew wypływała z jego rozciętego gardła. Pozostał ostatni. Nie
zwrócił uwagi na los swoich towarzyszy, co utwierdziło Martina w przekonaniu,
że to żołnierze doborowej jednostki. Ich celem była ta kobieta i nie zwracali
uwagi na nic poza nią. Nie liczyło się ilu ich wróci z tej misji, liczyło się
tylko by rozwiązali problem jaki wiązał się z tą dziewczyną. Martin zostawił za
sobą dwa ciała i ruszył za trzecim żołnierzem. Tamten nie mógł sobie pozwolić
na błąd, więc w ostatniej chwili odwrócił się i ciął swoim sierpowatym mieczem.
Martin wiedział, że on to zrobi. Był o tym przekonany. Przykucnął unikając
ostrza, a sam wyprowadził cios prosto w pachwinę. Tam zbroja była słabsza.
Ostrze wbiło się aż po rękojeść. Szarpnął nim w górę. Ponure, brązowe oczy
krzyczały z bólu, ale żaden dźwięk nie wydobył się z ust mężczyzny. Ból był
zbyt wielki żeby mógł krzyknąć. Chciał jeszcze złapać przeciwnika, powalić go i
przynajmniej zabić jeśli sam miał zginąć, ale nie dał rady. Podniósł ręce, które
zaraz opadły. Martin wyciągnął nóż, a bezwładne już ciało upadło na ścieżkę.
Chłopak poczuł się świetnie przez moment, ale po chwili spojrzał w pobliskie
zarośla. Na ścieżkę wystawała tylko bezwładna noga. Oblał go zimny pot. Przez
myśl przeszło mu, że mogła uderzyć głową o kamień albo jakiś korzeń i stracić
życie. Otarł nóż z krwi i schował go do pochwy wiszącej u pasa. Powoli zbliżył
się do zarośli. Delikatnie chwycił tę dziewczynę i podniósł ją. Była zupełnie
nieprzytomna, ale oddychała. Czuł jak wali jej serce. Upadek, stres,
wyczerpanie ucieczką sprawiły, że jej organizm odmówił posłuszeństwa. Martin
wziął ją na ręce i ruszył w stronę domu.
Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podyskutujmy w komentarzach!