Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

11/22/2015

Opowiadanie #10 - "Błąd"

Dziady, Wszystkich Świętych, Halloweeny i inne takie już za nami, ale takie opowiadanie kiedyś tam mi się napisało, na jakiś śmieszny konkurs, w jeszcze śmieszniejszej internetowej gazetce i teraz wreszcie mogę je opublikować. Zapraszam do czytania!

Mam kilka tematów pod pitolenie w "życie boli", więc dla tych, którzy lubią ten cykl w niedługim czasie coś się pojawi.

Błąd



- Musimy kupić dynie! - niewysoka brunetka wpadła do szatni z radosnym okrzykiem.
- Po co ci dynie? - zdziwił się wysoki chłopak w długich włosach.
- Jak to po co? Mariusz, jest Halloween! - opowiedziała śliczna blondynka, której długie włosy niemal rozświetlały szkolną szatnię.
- Serio? Chcesz świętować tę maskaradę prosto z US i A? - niski, rudawy chłopak podniósł się z ławki i zawiesił skórzaną kurtkę na wieszaku.
- Na a co w tym złego, Łukasz? Znowu masz jakiś problem? - brunetka spojrzała na niego z niechęcią.
- Nie, Maja, ja nie mam żadnego problemu. Jeśli chcesz trwonić pieniądze na jakieś głupie dynie czy przebrania to jest to twoja sprawa.
- To na kostiumową imprezę też się nie wybieracie chłopaki? - blondynka zapytała zalotnie.
- Nie, Sandra - poderwał się chłopak w dresach, który miał na sobie bluzę z kapturem. - My jesteśmy patriotami i chcemy zorganizować Dziady.
- Dziady? Te co były na polskim? - zdziwiła się Maja.
- Eh, dziewczyno - westchnął Łukasz. - Twoja koleżanka ma jaśniejsze włosy, ale nie zadaje tak głupich pytań jak ty. Mickiewicz w „Dziadach” opisał rytuał, ale to tylko książka. My wiemy o tym wiele więcej i zamierzamy patriotycznie, po słowiańsku, spędzić tę noc, a nie pajacować w jakimś kostiumie pirata.
Dziewczyny spojrzały na siebie wyraźnie zaintrygowane. Rozległ się dzwonek i młodzież niespiesznie udała się na lekcje.

            Po południu licealistki wyszły ze szkoły i udały się na przystanek autobusowy. Dziewczyny zauważyły, że trójka chłopaków, z którymi rano rozmawiały, stoją za przystankiem i palą papierosy. Od razu podeszły do nich.
- Hej chłopaki! - radośnie zaczęła Sandra. - Nie szukacie może pomocy w organizacji tych Dziadów?
- A kto niby miałby nam pomóc? - odparł zaskoczony Seba.
- No może my… - Maja lekko się zawahała. - Ale musicie nam coś więcej powiedzieć o tym co planujecie.
Panowie porozumiewawczo wymienili spojrzenia. Kiwnęli do siebie głowami i Łukasz zaczął mówić:
- Dziady to obrzęd, który pomaga przybywającym na ziemię duszom. Otóż, z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada na ziemię wracają duchy naszych przodków. A w tradycji słowiańskiej oczywistym jest, że gości trzeba ugościć. Dlatego w tę noc organizuje się coś co wy możecie nazwać imprezą. Organizowało się ucztę na cmentarzu, podczas której karmiło się i poiło duszę oraz samemu też się bawiło.
- Tak robią cyganie? - zdziwiła się Sandra.
- No mniej więcej. W trakcie tej uczty trzeba rozlewać i upuszczać na ziemię potrawy oraz rozpalić ognisko. W sumie mogłybyście nam pomóc w przygotowaniu potraw. Są potrzebne kasza, jajka, kutia i co tam jeszcze wymyślicie, byle tylko było staropolskie. My zajmiemy się napojeniem dusz.
- Mówiłeś, że to ma być na cmentarzu, tak? - zapytała Maja.
- Zgadza się. Mamy już upatrzony taki, po którym nikt się nie kręci. No i przydałby się jeszcze jakiś menel, jako łącznik między nami i duchami, ale to nie jest konieczne.
- Wszystko macie opracowane?
- Tak - wtrącił Łukasz. - Pozostają tylko potrawy, którymi wy byście się mogły zająć. No i potem w sobotę idziemy na cmentarz.
- Myślę, że możemy się w to pobawić! - zaśmiała się Sandra, Mariuszowi błysnęło w oku.
- To jesteśmy w kontakcie, a widzimy się w sobotę - pożegnał się Łukasz.
Chłopcy wsiedli do autobusu, a dziewczyny poszły do domu pieszo. Gorączkowo rozmawiały o tym, która co będzie gotować i co założą na taki wieczorny melanż na cmentarzu. Nie bardzo lubiły chłopaków, którzy organizowali Dziady, ale podniecała je taka propozycja. Czuły dreszcz emocji na karku kiedy myślały o nocy na cmentarzu. Lubiły imprezować, ale taka odmiana od Halloween w klubie na pewno musiała być interesująca. Niebezpieczeństwo kusiło je niewymownie. 

            Sobotni wieczór był lekko mglisty, ale w miarę ciepły. Słońce dawno już zaszło, ale warstwa chmur nie pozwalała na pojawienie się na niebie księżyca. Ewangelicki cmentarz oddalony nieco od centrum miasta pogrążony był w całkowitej ciszy. Bramy już zamknięto. I tak nikt tego miejsca nie odwiedzał, zwłaszcza po zmroku. Pięć ubranych na czarno postaci wysiadło z tramwaju z pakunkami i poszło wzdłuż cmentarnego parkanu. Nie chcieli przekradać się przez bramę, którą było widać z ulicy. Seba już wcześniej znalazł lepsze miejsce do wejścia na teren nekropolii. W jednym miejscu obok parkanu stał śmietnik. Wystarczyła się na niego wdrapać i po prostu przeskoczyć na drugą stronę. Nie było wysoko, więc nawet dziewczyny nie będą miały z tym problemu. Paczka dotarła na miejsce. Widać było, że są podekscytowani. W oczach im błyszczało, a w torbach dzwoniły butelki. Pierwszy na teren cmentarza dostał się Łukasz, który odebrał pakunki od Mariusza. Potem pomogli zejść dziewczynom. Seba wskoczył jako ostatni rozglądając się czy nikt ich nie widział. Chłopak, który znalazł miejsce do wejścia na cmentarz, wybrał też odpowiedni grób. Był to pomnik jakiejś pani, która zmarła w podeszłym wieku. Litery na tablicy zamazały się na tyle, że ciężko było cokolwiek przeczytać. Grób znajdował się obok skrzyżowania dwóch alejek. To też było elementem rytuału Dziadów. Na skrzyżowaniu trzeba było rozpalić ognisko. Drewno już wcześniej przygotowali. Rozłożyli koce obok pomnika. Na samej płycie dziewczyny szybko porozstawiały przygotowane potrawy i plastikowe talerze. Chłopaki postawili pół litra czystej i kubeczki. Mariusz rozpalił ognisko, niewielkie, ale też nie chcieli zwracać na siebie uwagi.
- Możemy zaczynać - spokojnie powiedział Łukasz. - Powinien teraz wystąpić menel, ale żadnego w tramwaju nie było, więc sami to zrobimy. Powtarzajcie za mną. Dusze, które w czyśćcu cierpicie, chodźcie do nas i się posilcie. Ugościć was dzisiaj wypada, inaczej biada nam, biada. Wszystko co na tym stole zrobione na waszą wole. Dziś chodźcie do ognia dusze cierpiące, my was ugościm w waszej bolączce.
Wszyscy zgodnie powtórzyli i przeszły ich ciarki. Nic się nie wydarzyło. Znicze, które zapalili na grobie żeby lepiej widzieć, nie zgasły. Wiatr nie zrzucił nawet plastikowych kubeczków. Nie stało się absolutnie nic, a mimo to nie byli już tak odważni jak na początku.
- No to teraz możemy jeść i pić - Łukasz przerwał niezręczną ciszę. - Tylko pamiętajcie o tym żeby ulewać i zrzucać na ziemię to co jecie i pijecie. To bardzo ważne.
- Jasne, mówiłeś to już - wtrącił Seba już trzymając w dłoniach butelkę.
- Zacznijmy od jednego to się zrobi cieplej - nieco nieśmiało rzuciła Sandra.
Jej piękne, długie i jasne włosy wystawały spod szarej czapki i spadały na czarny płaszcz. Płomienie zniczy odbijały się w jej cudownych zielonych oczach niemal tańcząc. Nie pasowała do tego ponurego cmentarza. Wprowadzała tutaj za dużo ciepła, za dużo światła. Zupełnie tak jakby anioł nagle znalazł się w piekle. Maja, druga z dziewczyn, nie była tak urodziwa. Nie miała tak posągowej urody. Była przeciętna, ciemne krótkie włosy nie dodawały jej uroku. Miała na sobie czarną kurtkę i komin w takim samym kolorze. Ona mogłaby zostać częścią takiego jesiennego krajobrazu, ale nie Sandra. Ona była wiosną, latem, ale nie była niczym co wiąże się ze smutkiem.
- To bardzo dobry pomysł, Sandra - Seba polał wszystkim i wypili pierwszą kolejkę.
Potem od razu drugą. Maja wykrzywiła się, a jej koleżanka nawet nie popiła. Rozpoczęły się Dziady zorganizowane przez piątkę młodych ludzi. Jedli, pili, rozmawiali, ale pamiętali o duszach, które wpadły na poczęstunek. Upuszczali i ulewali sporo. Mariusz był odpowiedzialny za ognisko, które nie mogło zgasnąć w trakcie obrzędu. 

            Noc mijała. Panowie postarali się i przynieśli więcej wódki niż było konieczne dla dobrego nastroju w tak ponurym miejscu. Maja już dawno zasnęła na ławce obok pobliskiego pomnika. Okryli ją kocem, a sami bawili się dalej. Dużo rozmawiali, choć teraz ciężko było trzeźwej osobie zrozumieć o czym. Sandra potrafiła wypić, dotrzymywała tempa chłopakom. W końcu jednak sama powiedziała dość, nie zostało już też wiele alkoholu. Mgło zgęstniała. Zrobiło się niemal całkowicie szaro. Pochłonięci rozmowami i spożywaniem alkoholu zapomnieli o ognisku. Byli zresztą przekonani, że jest już grubo po północy i noc Dziadów dobiegła końca. Nie było. Ogień powoli gasł. 

            To dziś. Dziś jest ta przeklęta noc. Pogański obyczaj, który praktykowały te ciemne masy. Jak tak można zakłócać spokój dusz i mamić je jakimiś ognikami. Ale zaraz… Co to tam? Co to tam w oddali świeci? Takie mdłe, jasne światełko, tuż obok, zaraz przy drodze. Ledwo je dostrzegam, ale jakby robiło się coraz jaśniejsze. Jakby ogień się rozpalał. Ale tutaj, gdzie ja trafiłem nie ma ognia… Co to tam? Tutaj jest tylko ciemność i bardzo dobrze, lubię ciemność, ten mrok jest taki jak moja dusza. Co to tam? Całkiem jasno? Muszę sprawdzić, może… Może! Tak! Tak!

Maja zerwała się z ławki na równe nogi. Z mgły dobiegł dźwięk podobny do śmiechu. Brzmiał jednak bardziej gardłowo i bardziej złowieszczo. Dziewczyna podbiegła do grupy, która również to słyszała i jakby od razu otrzeźwiała. Pakowali już to co przynieśli ze sobą. Nie zamierzali sprzątać, brali tylko to co konieczne. Chcieli stamtąd uciekać jak najdalej i jak najszybciej.
- Kurwa, gdybym tylko ja to słyszał to by znaczyło, że za dużo w siebie wlałem… - Łukasz pokręcił głową.
- Nawet ja to słyszałam, a spałam - dodała Maja.
- Może to był jakiś pies czy coś… - niepewnie wtrąciła Sandra.
- Psy się nie śmieją, a przynajmniej nie w taki sposób - Seba już kierował się w stronę parkanu.
- Jak wyjdziemy?
- Prawie tak jak weszliśmy, tylko teraz wejdziesz na tablicę, a nie na śmietnik.
- Na grób?
- A widzisz tutaj coś innego? Nie ma czasu, spierdalajmy stąd jak najdalej!
Wyszli wszyscy. Pobiegli w stronę przystanku tramwajowego. Mieli szczęście, bo akurat podjechał tramwaj, co w nocy nie zdarza się tak często. Pojechali do domów i od razu znaleźli się w łóżkach. Po drodze nie rozmawiali o tym dziwnym zjawisku, które pojawiło się w mgle. Nie wiedzieli co się stało i nie próbowali się tego dowiedzieć. Woleli o wszystkim zapomnieć i liczyć, że to tylko pijackie przywidzenie.

Ponownie zobaczyli się dopiero w poniedziałek w szkole. Nie poruszali tematu Dziadów. Udawali, że nic nie miało miejsca i rozmawiali, dość sztucznie, o wszystkim innym. Po lekcjach jednak  spotkali się i postanowili pogadać w parku o tym co tam dokładnie się stało.
- Słyszeliśmy czyjś śmiech, tak? - zapytała Maja.
- No coś co mogło brzmieć jak śmiech przy odrobinie interpretacji - odpowiedział Mariusz.
- Wszyscy słyszeli to samo? - dziewczyna ciągnęła dalej.
- No tak, to już ustaliliśmy. Tylko co nam da rozpamiętywanie tej sprawy?
- Pamiętacie te wszystkie amerykańskie horrory? Zrobili coś złego, nie próbowali tego naprawić i potem dosięgała ich zemsta - Maja była coraz bardziej zdenerwowana.
- Mówisz o „Koszmarze minionego lata” i innych takich? - zapytała zaskoczona Sandra.
- Dokładnie! Wszystko układa się tak jak tam…
- Pierdolisz - uciął Seba. - Nic się tak nie układa. W ogóle nie wiemy nawet co się stało. To mogło być cokolwiek. W takiej mgle gówno było widać. Nie ma po co tam wracać i marnować czasu. Jeszcze ktoś się do nas doczepi.
- Ognisko zgasło… - Łukasz szepnął bardziej do siebie niż do reszty grupy.
- Co?
- Ognisko zgasło. Nie było już czego dołożyć, a poza tym byłem zbyt pijany.
- Było już po północy… Zresztą to tylko taka zabawa. Przecież od setek lat nikt w to nie wierzy - Mariusz pokręcił głową.
- Nie było po północy. Tramwaj był siedem po dwunastej, ale przecież zanim się spakowaliśmy, dobiegliśmy do przystanku, a jeszcze chwilę czekaliśmy - ciągnął Łukasz.
- To tylko zabawa. Zabobony, które nie mają znaczenia! - Mariusz krzyknął. - Naprawdę uwierzyliście w to, że jak porozrzucamy żarcie po ziemi to jakieś dusze przylezą i to zaczną żreć?! To była zabawa. Mieliśmy się najebać w trochę innych okolicznościach niż zazwyczaj. Nikt nigdy nie mówił, że jakieś duchy w ogóle do nas przyjdą i nie ma co się nad tym zastanawiać. Jasne?!

Cóż ten dzieciak wygaduje? Zabobon? Może i zabobon, ale i one potrafią być skuteczne. Otto von Backen powrócił do tego świata i pobawi się z tymi, którzy mu na to pozwolili. Pobawi się tak jak wiele lat temu z dziećmi w tym wszawym miasteczku. 

- Jasne, Mariusz, dla mnie to od początku było jasne - wtrącił Seba.
- Łukasz? To, że ci zgasło ognisko to jeszcze nic takiego. Ważne żeby ci konar zapłonął jak będzie trzeba…
- I nie spalił się za szybko - zaśmiał się Seba, kończąc żart kolegi.
- Drogie panie - Mariusz zwrócił się do dziewczyn. - Czy możecie przestać panikować i wrócić do świata żywych zamiast zajmować się duchami?
- No… Niech będzie - Maja machnęła ręką z rezygnacją.
- Tak, nie będziemy już - dorzuciła z czarującym uśmiechem Sandra.
            Co to tam? Cóż za uśmiech… Cóż za uroda… Niespotykana, posągowa, bogini.
- No to idziemy do domu, bo piździ - zakończył Seba i wszyscy się rozeszli.

            Na początek ich trochę postraszymy. Otto von Backen musi wykorzystać to, że jest duchem. Postraszymy ich, a dopiero potem… Tak! Tak właśnie zrobimy. Najpierw ten, który dał światło. On najpierw. Trzeba mu podziękować. Otto von Backen jest dobrze wychowany i wie jak trzeba podziękować. Najpierw on, potem ta czarna. Ona dostarczy dużo zabawy…

            - Mamo! - krzyknął Łukasz wchodząc do domu. - Nie jem dziś kolacji. Muszę zrobić prezentację do szkoły i nie mam czasu.
Nie usłyszał odpowiedzi, ale zdjął buty i kurtkę i zatrzasnął za sobą drzwi swojego pokoju. Rozsiadł się wygodnie prze komputerem, którego nawet nie wyłączał. Zarzucił nogi na biurko i założył słuchawki. Odpalił grę i natychmiast wsiąknął w świat rozgrywki. Jakiś dziwny cień przemknął za jego plecami. Zobaczył go kątem oka, ale nie przejął się. Musiał być skupionym na rozgrywce. W pokoju zrobiło się chłodniej. W przerwie między rundami sprawdził czy okna są zamknięte. O dziwo były, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo musiał grać dalej. Światło w lampce zaczęło drżeć, na chwilę zgasło.
- Kurwa, nie teraz! - syknął przez zęby i grał dalej.
Srebrzyste pasy przemknęły przez monitor, ale nie wywołały żadnej reakcji poza kolejnym przekleństwem. 

            Co to tam? On nie reaguje na nic, jest poza tym światem. Nie będzie tak pogrywał z Otto von Backenem. Oj nie będzie. Mieliśmy go tylko wystraszyć, ale w takiej sytuacji… Tak! Myślę, że moglibyśmy… Moglibyśmy go… zabić! Tak! Zrobimy to za chwilę. Tak jak dawniej, tak jak dawniej. Tak będzie najlepiej.

- Co się dzisiaj dzieje!? No nic mi nie wchodzi! - krzyknął Łukasz i huknął pięścią w biurko.
W pokoju zrobiło się zupełnie ciemno i chłodno. Łukasz zaczął się pocić, brakowało mu tchu. Powietrze grzęzło mu w gardle, coraz trudniej mu się oddychało. Wreszcie zrzucił z głowy słuchawki i chwycił kołnierzyk koszulki. Rozchylił go i próbował łapać powietrze coraz bardziej łapczywie. Oczy podeszły mu krwią, żyły wyszły na twarzy. Zrobił się całkiem siny i wreszcie opadł na biurko. Głowa wpadła w klawiaturę, a straszliwy wyraz twarzy pozostał na jego martwym obliczu. Kiedy po kilku godzinach do pokoju weszła jego matka rozległ się wyłącznie krzyk, który zbudził wszystkich mieszkańców bloku.

            Ahh, jak nam tego brakowało… Otto von Backen powrócił i to tak jak w dawnych czasach. Te oczy, te żyły… Ahh, gdybym tylko był cielesny. Gdyby nie brak ciała to nie zostawiłbym go tak szybko. Oj nie! Ale teraz czas na nas…

- Jak to się stało? - zapytała wstrząśnięta Maja.
- Podobno uduszenie. Tak mówiła wychowawczyni - smutno odparł Mariusz.
- Kurwa… - Seba pokręcił głową.
- To na pewno ma jakiś związek z…
- Zamknij się! - ryknął Mariusz przerywając Mai w pół zdania. - Nic nie ma wspólnego z niczym! To był zbieg okoliczności. Po prostu miał pecha ktoś go udusił. Może to jakiś morderca, w końcu mieszkamy w dużym mieście i tutaj może się to przytrafić. Nie ma co panikować!
- Racja, nie denerwuj się - Sandra poklepała go po plecach, od razu się uspokoił.
- Nie ma co się podniecać - wtrącił się Seba. - Nic nam to nie da. Chłopak miał pecha i koniec.
- Wiecie co ja myślę? - Maja lekko podniosła głos. - To nie był żaden przypadek i nic sobie nie dam wmówić. Czytałam o tym wczoraj wieczorem jak tylko się dowiedziałam co się stało. Nasz ogień, który zgasł w trakcie Dziadów, miał nie tylko sprowadzać dusze, ale także chronić przed tymi złymi. Zgasł, więc złe mogły też do nas dotrzeć i widocznie jedna z nich musiała udusić Łukasza.
- Ty masz coś pod tą czarną grzywką? - zapytał ostro Mariusz. - Nie istnieją ani dobre, ani złe duchy, które by właziły przez ogniska!
- Możecie mi nie wierzyć, ale ja swoje wiem! - krzyknęła i pobiegła.

            Co to tam? To tak się znaleźliśmy znowu w tym świecie? Hmm, dobrze wiedzieć. Ale ta dziewczynka wie zbyt dużo i zbyt często otwiera swoje wąskie ustka. Wieczorem, tak… wieczorem odwiedzimy ją i pobawimy się z nią jak za dawnych lat. Tak! tak…

- Ja im udowodnię! - Maja wpadła do domu zapłakana. - Udowodnię im i pokażę im tego upiora! Będą wiedzieli, że to nie są żarty i że to on zabił Łukasza. Nie będą się ze mnie wyśmiewać!
Usiadła przy komputerze i zaczęła szukać w Internecie jak dostarczyć dowodów istnienia ducha. Znalazła mnóstwo sposobów, ale najszybciej mogła skorzystać tylko z jednego. Musiała zrobić duchowi zdjęcie. Wzięła więc telefon do ręki i wrzeszcząc na ducha robiła zdjęcia ciemnego pokoju. Flesze rozświetlały mrok.

            Co to tam? Co to za urządzenie? Nic nam to nie robi, ale dziewczynka chciałaby żeby było inaczej. Tak. Chciałaby się nas pozbyć, ale tym urządzeniem tego nie zrobi. Zobaczymy co to tam.

- Pokaż się, morderco! - krzyczała. - Pokażę im, że istniejesz! Pokaż się! Wiem, że tu jesteś! Czuję to zimno, pokaż się, śmieciu!
Lampa błyskowa oślepiała raz za razem, a Maja miała coraz większe problemy z oddychaniem. Powietrze grzęzło jej w przełyku i nie chciało wpaść do płuc. Otwierała usta coraz szerzej i łykała hausty powietrza, ale nic to nie dawało. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Przewróciła się i telefon wypadł jej z dłoni. Leżała na podłodze w ciemnym pokoju. Dłonie błądziły po szyi, na której żyły nabrzmiewały bardziej z każdą sekundą. Szukała też telefonu. Wreszcie udało jej się znaleźć urządzenie, wysłała wszystkie zdjęcia do Sandry i jej przekrwione oczy wywróciły się w tył. 

            Nie mamy ciała. A ona leży taka piękna. Brakuje tego. Teraz kiedy już się nie rusza, nie oddycha, ale nie jest jeszcze zimna. Ahh… Że też nie ma sposobu żeby ciało wróciło, choćby we fragmencie. Wredny los pozwolił Otto von Backenowi cieszyć się powrotem tylko w połowie. Ale co to tam, trzeba się cieszyć i z tego. Chociaż w połowie bawimy się znakomicie.
- To już nie są żarty! - rozpłakała się Sandra. - Ona mi to przysłała, a potem…
- Musimy działać zanim psy do nas dotrą - Seba palił zdenerwowany. - Pokaż mi te zdjęcia.
- No widać wszystko… - Mariusz pokręcił głową. - No widać, wysoki, chudy, wąsy, pekaesy, mundur pruski, no ewidentnie jakiś Niemiec.
- Co myśmy, kurwa, zrobili…
- Trzeba szybko zadziałać. Policja będzie chciała cię, Sandra, przesłuchać. Na pewno, bo w końcu Majka do ciebie przysłała zdjęcia.
- Co ja im powiem? - załkała. - Przecież nie powiem, że piliśmy na cmentarzu i wywołaliśmy ducha…
- Dobra, ochłońmy - Mariusz objął ją delikatnie. - Nie ma co tracić czasu na chodzenie do szkoły. Musimy poszukać informacji o tym co zrobić. Proponuję żeby Seba poszukał w internecie, a ja z Sandrą pójdziemy do biblioteki. Trzeba szukać wszystkiego.
- Nie - wtrącił Seba. - Zanim zaczniemy szukać jakichkolwiek informacji to warto chyba sprawdzić nazwiska na grobach. Może w tych książkach będą nazwiska, które pojawiają się na grobach.
- No racja - Mariusz pokiwał głową. - Czyli ty idź na cmentarz, ja idę poszukać informacji w necie, a Sandra idzie do biblioteki. Zgadza się? - obydwoje potwierdzili. - No to dobrze, tylko musimy być cały czas w kontakcie, bo ten Niemiec ma nas na oku.
- Ale on dopiero wieczorem atakuje - Sandra cicho szepnęła. - A jest dopiero rano.
- Nie ma co ryzykować. Lepiej żebyśmy wiedzieli co się dzieje. Może damy radę jakoś zapobiec najgorszemu.

            Młodzi rozeszli się przygnębieni. Sandra cieszyła się w duchu, że wysłali ją do biblioteki. Miała nadzieję, że w miejscu publicznym nic jej nie grozi. Śmiertelnie się bała tej bladej i mrocznej postaci, którą zobaczyła na zdjęciu. Nie chciała umierać. Przestała o tym myśleć kiedy znalazła się w bibliotece. Weszła między regały i rozpoczęła poszukiwania. Zaczęła od historii miasta. Wiedziała, że skoro on leżał na tym cmentarzu to musiał tutaj mieszkać. Napisała wiadomość, że dotarła do celu bez kłopotów i zaczęła szukać informacji.

            W tym samym czasie Seba przeskakiwał parkan cmentarza. Odnalazł skrzyżowanie, przy którym rozpalili ognisko i przeglądał pomniki. Na starych, poniemieckich tablicach ciężko było dostrzec napisy. Starał się jednak i za każdym razem gdy udało mu się coś odszyfrować wysyłał dane do swoich znajomych. Tylko z kilku bardzo starych mogił nie mógł nic odczytać. Szybko zrobił to co do niego należało i udał się w drogę powrotną. Nie chciał przebywać na cmentarzu dłużej niż to konieczne. Już śmierć Łukasza przeraziła go, choć tego po sobie nie pokazywał. Kolejna śmierć i zdjęcia tego upiora wytrąciły go z równowagi zupełnie. 

            Co to tam? Dlaczego te dzieci cały czas wpatrują się w te obrazki? Całe wieczory siedzą i wciskają przyciski gapiąc się w te zmieniające się ciągle obrazki. Ten chłopiec szuka czegoś. Dostaje informacje na to małe, płaskie urządzenie i szuka ich na tym większym. Potrafimy odczytać niektóre nazwiska. Znamy tych ludzi, oni żyli w naszych czasach. Czyżby szukali nas? Tak… Tak! Na pewno szukają nas. Nie można na to pozwolić.

            Mariusz szukał nazwisk, które Seba odczytał z tablic nagrobnych. Byli to zwyczajni ludzie i ciężko było znaleźć o nich jakiekolwiek informacje. Był spięty. Bał się tego co się wydarzyło z jego znajomymi i tego upiora, którego zdjęcia zobaczył. Otworzył okno, mimo deszczu. Nie chciał żeby chociaż przez chwilę zrobiło mu się duszno. Mógłby wtedy spanikować. Wiedział przecież, że ofiary się dusiły. Udawał racjonalnego i mądrego chłopaka, często dyskutował i popisywał się swoją wiedzą, ale tak naprawdę to wierzył w przesądy i bardzo się bał zjawisk paranormalnych. Nigdy nie oglądał horrorów, bał się po nich spać, a teraz sam występuje w jednym z nich. Zaśmiał się nerwowo i szukał dalej. Nic mu nie pomagała lista nazwisk z cmentarza. Już bardziej informacje z kronik od Sandry, ale mimo wszystko niewiele znaleźli. Poczuł, że robi mu się duszno. Otworzył okno na szerz i nabierał powietrza. Oddychał tak głęboko aż zakręciło mu się w głowie. Nagle poczuł mocny uścisk w gardle. Pociemniało mu przed oczami, mocniej chwycił się ramy okna. Próbował opanować panikę, ale to nie pomagało. Dusił się, dusił się coraz bardziej. Nie miał już siły walczyć o każdy najmniejszy wdech. Przechylił się przez parapet i wypadł z ósmego piętra. Wylądował na daszku nad wejściem do klatki schodowej.

            - W książkach znalazłam tylko wzmiankę o mordercy, który dusił dzieci, a potem je gwałcił jakieś dwieście lat temu. Nie było nawet jego nazwiska - Sandra mówiła zrezygnowana. - Ale zajrzałem też do innej książki, tak żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tych Dziadach. Tam napisali, że kiedy ogień zgaśnie to zło może się przedostać do naszego świata, bo działa to tak jakby w ich mrocznym świecie się otworzyły drzwi. No i nie pisali tam jak coś z nimi zrobić, ale dowiedziałam się, że na wschodzie, na Podlasiu przy granicy jeszcze się te obrzędy praktykuje i tam są  kobiety, które potrafią odesłać taką zmorę z powrotem.
- No to dużo wiem - odparł Seba. - Tylko co z Mariuszem? Nie odzywał się od dawna.
- Słyszałeś te syreny?
- Tak i myślę o najgorszym.
- Ja też… Eh, musimy jechać na wschód i to szybko.
- Musimy zobaczyć co z nim. Chodź pod jego blok, a potem pojedziemy na dworzec i znajdziemy jakiś pociąg. 

            Nie musieli podchodzić zbyt blisko żeby zobaczyć co się stało. Światła wozów strażackich, karetek pogotowia i radiowozów widać było z daleka. Widzieli też tłum gapiów i otwarte na szerz okno na ósmym piętrze. Seba doskonale wiedział, że to okno pokoju Mariusza.
- No to idziemy na dworzec - westchnęła Sandra.
- Tak - odparł wstrząśnięty Sebastian.

            Nie minęła godzina, a już siedzieli w pociągu. Jechali do Lublina, tam mieli przesiąść się w autobus i dojechać do Modliborzyc, w okolicy których podobno miała mieszkać stara kobieta zajmująca się leczeniem ziołami, odpędzaniem złych duchów i innymi tego typu rzeczami. Tego dowiedzieli się już w pociągu od kobiety, które wracała w rodzinne strony na weekend. W pociągu nie działo się nic konkretnego. Czuli jednak jakąś dziwnie przytłaczającą atmosferę i mimo słonecznej pogody czuli chłód. Nie wiedzieli czy to wyobraźnia płata im figle czy rzeczywiście upiór cały czas jest obok nich. Woleli się tego nawet nie domyślać. Nie rozmawiali zbyt dużo. Byli zbyt wstrząśnięci wydarzeniami z ostatnich dni. Seba patrzył tylko pustym wzrokiem na przesuwający się za oknem krajobraz. Rozklekotanym pekaesem dojechali na miejsce. Wysiedli tam, gdzie wskazała im kobieta z pociągu i udali się wąską ścieżką prowadzącą przez las. Według wskazówek tej kobiety spacer ścieżką miał zająć im pół godziny. Niestety szli już grubo ponad godzinę i nic nie znaleźli. Nie było starego płotu, ani drewnianej chaty. Niczego, o czym ta kobieta mówiła.

            Co to tam? Pamiętamy te zapachy, już tutaj kiedyś byliśmy. Na jakiś czas. To był przyjemny czas… Tutaj nikt nas nie ścigał. Nikt. Szkoda, że trzeba było wracać. A teraz te dzieci tutaj przyjechały. Miło z ich strony. Cieszymy się z tego. Idą tą znajomą ścieżką. Ciekawe czy to nadal jest tak przyjemne.

            Sebastian nagle zatrzymał się i złapał za gardło. Posiniał momentalnie, próbował coś z siebie wykrztusić, ale nie udało mu się to. Przerażona Sandra podbiegła do niego. Oczy chłopca podeszły już krwią, łapał powietrze walcząc o życie. Upadł. Dziewczyna próbowała mu pomóc. Odchyliła głowę Seby żeby ułatwić mu oddychanie, ale to nic nie dało. Chłopak dusił się i nie można było tego uniknąć. Po kilkunastu sekundach zgasł w jej objęciach. Zapłakana dziewczyna odepchnęła od siebie zwłoki. Poderwała się i przerażona biegiem ruszyła wąską ścieżką. Wysokie trawy i nisko zwisające gałęzie szarpały jej ubranie i skórę. Nie zwracała na to uwagi, po prostu biegła przed siebie. Potykała się raz po raz, ale gnana śmiertelnym strachem podnosiła się i parła naprzód. Zatrzymała się dopiero kiedy przed jej oczyma wyrósł stary, chybotliwy drewniany płot. Serce chciało wyskoczyć jej z piersi, płacz dławił w gardle, ale uśmiechnęła się widząc starą chatynkę. Niemal przefrunęła przez furtkę i podbiegła do niewielkich, odrapanych drzwi i zastukała głośno. Stare drzwi skrzypnęły i uchyliły się. Sandra weszła wolno do środka i spostrzegła w kącie jakąś niewielką postać.
- Dzień dobry… - zawołała ochrypłym od płaczu głosem, ale postać nawet nie drgnęła.
Podeszła więc bliżej. Podłoga nie mogła trzeszczeć, bo nie było na niej desek. Podłoże stanowił ubity piasek. Mimo to skradała się na palcach. Ręce jej drżały, wielka kula zatykała gardło, ale wyciągnęła dłoń i postać odwróciła się nagle. Sandra zobaczyła przed sobą starą, pomarszczoną twarz, z której biła nieoczekiwanie dostojność. Bystre, zielone oczy, które Sandra już gdzieś widziała, wpatrywały się teraz w dziewczynę. Świdrowały ją bez słowa. Zaciśnięte usta wreszcie otworzyły się.
- Wiedziałam, że wreszcie się zjawisz - powiedziała z dziwnym akcentem. - Oczekiwałam cię, dziewczyno. Wiem wszystko. Nie musisz nic mówić. Pokaż tylko zdjęcie tego, kogo przyzwałaś.
- Nie przyzywałam nikogo! - zaprotestowała. - Po prostu ognisko zgasło i wtedy… ale my nie zrobiliśmy tego specjalnie. Nie chcieliśmy nikogo przywołać! Sebastian leży tam! On go zabił! Jego też…
- Nie krzycz, wredna dziewucho! - warknęła i odsunęła ją. - Daj mi zdjęcie i nic nie mów! Twój głos drażni moje zmysły!
Agresywnie wyrwała Sandrze telefon i ułożyła go na stoliku. Nawet nie spojrzała na zdjęcie na wyświetlaczu. Wokół urządzenia porozstawiała jakieś dziwne przedmioty. Zasuszone zioła, korale, świece, jakieś zasuszone owady. Ustawiła dłonie nad stołem i zamknęła oczy. Przez l zupełnie nic się nie działo. Ta stara kobiecina po prostu stała z wyciągniętymi, pomarszczonymi i drżącymi dłońmi. Sandra stała przy niewielkim oknie, napięta do granic możliwości. Musiała sobie przypominać żeby oddychać. Poczuła, że coś ją przytłacza. Atmosfera w tej dusznej chatce zgęstniała wyraźnie. Podmuch lodowatego wiatru liznął Sandrę w kark, zadrżała. Kobieta odrzuciła głowę w tył i zaczęła szeptać słowa, których znaczenia młoda dziewczyna nie pojmowała. Czuła tylko jak włoski się jej podnoszą na karku. Płomienie świec zaczęły gasnąć, jakby zabrakło tlenu. Powoli robiły się mniejsze i mniejsze, aż wreszcie zgasły zupełnie. Kobieta odwróciła się do Sandry i zaczęła mówić po niemiecku, bardzo szybko i bardzo głośno. Dziewczyna uczyła się języka w szkole, ale nie zrozumiała wszystkiego dokładnie.

            Bardzo dobrze, że tutaj przyszłaś. Pomogłam losowi cię tutaj sprowadzić, kiedy tylko dowiedziałam się co zrobiliście. Matka zawsze wie takie rzeczy. Kiedy tylko dowiedziałam się, że mój Otto nie żyje przysięgłam, że nie spocznę póki nie spotkam go raz jeszcze. Byłam na cmentarzu wiele razy, spędzałam tam całe noce, odprawiałam różne rytuały, ale nic nie poskutkowało. To co zrobiliście wy, to był czysty łut szczęścia. Poczułam wtedy, że Otto znowu jest wśród nas. Usłyszałem też o tych uduszeniach i od razu wiedziałam, że to on. Teraz jest tutaj z nami, ze swoją mamą, ponownie po tylu latach.

            Sandra aż wzdrygnęła się na słowa kobiety. Oparła się plecami o nierówną drewnianą ścianę i nie potrafiła wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Wpatrywała się tylko w nawiedzoną staruszkę przerażonymi oczyma. Tamta zaśmiała się, a obok niej pojawił się cień. Wysoki, ciemny kontur nie poruszał się, ale do uszu Sandry doszły kolejne niemieckie słowa, tym razem wypowiadane męskim głosem.

            Co to tam? Matka? Dawno temu widzieliśmy cię po raz ostatni. Jak to miło. Te dzieci zrobiły coś, dzięki czemu mogliśmy wrócić do tego świata z mroku, w którym się znajdowaliśmy. Wróciliśmy i bawiliśmy się dobrze, ale nie aż tak. Nie tak jak wcześniej, matko. Pamiętasz co się działo wcześniej?

            Tak, mój Otto, pamiętam doskonale. Lubiłam kiedy wracałeś na przepustki z wojska. Wtedy zawsze przynosiłeś do domu jakieś dziecko. Bawiłeś się z nim najpierw, a kiedy już nie żyło i rozładowałeś na nim swoje napięcia, gotowałam i gotowałam. Wracałeś na front, a ja nie umierałam z głodu tak jak cała okolica. Wtedy wiedzieli, że Helga von Backen to nie byle kto. Pamiętam jak wróciłeś z frontu w wielkim szoku. Musieliśmy wyjechać z miasta tutaj. W naszej okolicy zaczęli podejrzewać, że dzieci giną przez nas. 

            Musieliśmy… Musieliśmy, to było silniejsze ode nas. Musieliśmy! MUSIELIŚMY! - ściany zadrżały - Trzeba było coś jeść, a my musieliśmy rozładować napięcie. Nie mogliśmy żyć w stresie.

            Tak, Otto. Dlatego przyjechaliśmy tutaj. To były bardzo miłe wakacje. Pamiętasz tego chłopca? Był bardzo smaczny.

            Tak! Długo walczył, a potem długo zachował temperaturę. Trzeba było wracać, bo tutaj też nie było już miłych ludzi. Wzięli widły i pochodnie i przyszli tutaj… Wróciliśmy do domu, a tam. Co to tam! Policja… Chcieli nas złapać i zamknąć w ciemnym pokoju.

            Tak, Otto. Nie rozumieli twoich potrzeb, synku. Nie rozumieli, że jesteś chory i tylko tak możesz funkcjonować. 

            Tak! Biegliśmy, uciekaliśmy, przez las przez most i wtedy na moście powiedział, że trzeba skakać. Skoczyliśmy razem i trafiliśmy do mrocznej otchłani, nie było tam nic poza ciemnością…

            Teraz jesteś tutaj i będziemy razem. Zawsze. Już nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić.
Sandra wykorzystała ten dialog między duchem i jego matką, która też od dawna powinna już być martwa i ochłonęła na tyle, by zacząć myśleć. Rozejrzała się po pomieszczeniu i wśród stojących na półce przedmiotów buteleczkę z czymś co wyglądało jak woda. Wyciągnęła rękę obserwując te dwie groteskowe postaci i sięgnęła po butelkę. Pamiętała, że wodą święconą może stać się zwykła woda po odmówieniu modlitw. Była w takiej potrzebie, że szybko modliła się każdą znaną jej formułką. Miała nadzieję, że w tej butelce jest zwykła woda. Otworzyła korek i chlusnęła zawartością na postaci stojące przed nią.
- Odejdźcie do świata zmarłych! - krzyczała. - Boże! Zabierz ich stąd!
Woda trafiła w cel. Głośny jęk, który sprawił, że wszystkie szklane przedmioty popękały momentalnie, rozległ się w okolicy. Cień zniknął, a stara kobieta zaczynała się topić. Jej ciało rozmazywało się, rozpływało i upadało na podłogę, na której łączyło się z piaskiem. Sandra nie czekała na koniec tego makabrycznego widowiska. Wybiegła z chatki i biegiem rzuciła się w stronę miasteczka. 

            Jeszcze tego samego dnia, wieczorem usiadła na własnym łóżku. Zastanawiała się jak wyjaśni policji, że czwórka jej znajomych została uduszona przez ducha z przeszłości. Nie miała na to żadnych dowód oprócz kilku zdjęć. Rozpłakała się i ukryła głowę w ramionach. Płacz wykończył ją do tego stopnia, że niemal zasnęła, ale tuż przed tą błogą chwilą przejścia z jawy w sen poczuła na karku lodowate muśnięcie…


Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit)