Zanim jednak przejdziemy do opowiadania chciałem Wam złożyć Noworoczne życzenia. Rok 2014 był dla mnie bardzo udany. Spełniłem swoje marzenie i wydałem pierwszą książkę, w związku z tym życzę by rok 2015 był dla Was jeszcze bardziej udany niż poprzedni (bo chciałbym żeby było tak i dla mnie). Życzę Wam dużo szczęścia, pogody ducha, spełnienia niektórych marzeń. Studentom - udanych sesji, maturzystom - dobrze zdanych matur, a całej znakomitej reszcie moich czytelników wszystkiego czego pragną (oprócz władzy nad światem :P ). Do siego Roku!
Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)
"Jesień niespodzianek" (część 4)
"Jesień niespodzianek" (część 5)
"Jesień niespodzianek" (część 6)
Kolejne kilka dni i nocy upłynęło bardzo spokojnie. Przemierzali rozległe ziemie Baldentu, ale do zamku i Kryształowej Świątyni było jeszcze dość daleko. Krocząc przez pola spotykali mieszkańców, którzy czasami chcieli im pomóc, a innym razem byli wrogo nastawieni. Wtedy niestety musieli zginąć. Topór kąpał się w krwi cywili, ale w zamian za to Martin musiał zmagać się z bólem. Każde zabójstwo powodowało ból również u niego, ból psychiczny. Radził sobie z nim, ale widać było, że nie jest to łatwe.
- Może się zatrzymamy? - Catherine zapytała.
- Nie ma takiej potrzeby, dopiero wieczorem rozbijemy obóz - Martin odparł.
- Widzę, że źle się czujesz…
- Nic mi nie jest, idziemy dalej - nie spojrzał nawet w jej kierunku.
Nagle z lasu wyszło kilkunastu ciężkozbrojnych żołnierzy w towarzystwie pięknej brunetki. Wyciągnęli miecze i topory i rzucili się w kierunku podróżującej trójki. Otoczyli ich w mgnieniu oka. Martin chwycił topór, Catherine nóż, a Marcus podwinął rękawy. Rycerze w jasnych zbrojach rzucili się na nich. Martin ciął toporem zabijając jednego ucięciem głowy. Zaraz za nim zaatakował następny, który stracił rękę i krwawiąc upadł. Kolejny już szarżował, ale Martin zrobił unik i ciął go w plecy. Mityczny topór utkwił w jego kręgosłupie. Chłopak wyszarpnął go i ruszył bliżej Catherine, która nie radziła sobie w starciu z dużo większym rycerzem. Podciął mu kolana i odrąbał głowę. Walczył jak w amoku nie zwracając uwagi na ból jaki towarzyszył zabijaniu kolejnych żołnierzy. Przewaga liczebna dawała się im we znaki. Martin czuł już zmęczenie, jego ruchy nie były tak pewne i płynne jak na początku. Ciężki topór i okrutna walka osłabiła go. Marcus wyczarował niewielką kulę płynnego ognia między dłońmi i rzucił nią w tłum żołnierzy. Kula jednak wróciła do niego i podpaliła czarodzieja. Spośród walczących wyłoniła się długonoga brunetka w białym stroju, który opinał ją tak dokładnie jak własna skóra. Ogień spalał czarodzieja, a ona szła przez pole walki. Martin rzucił się ku swojemu dziadkowi. Chciał mu jakoś pomóc, ale nim dobiegł na miejsce ogień czarodzieja pozostawił jedynie zwęglone kości. Chłopak uklęknął przy zwłokach na chwilę. Zaraz potem podniósł się i ze łzami w oczach popędził w stronę tej kobiety. Ona bawiąc się długim, czarnym warkoczem, który odznaczał się na białym uniformie, nie zwracała uwagi na to co się dzieje wokół. Chłopak rzucił się w jej stronę wkładając wszystkie siły w cięcie toporem. Księżyc w pełni błysnął w blasku dnia i ciężkie ostrze spadło wprost na głowę kobiety. Ona zamknęła oczy i topór zatrzymał się milimetry przed jej piękną twarzą. Przerażony Martin zachłysnął się oddechem. Ona dotknęła palcem wskazującym jego torsu. Chłopak stracił przytomność i upadł na ziemię pokrytą krwią.
- Nie ma takiej potrzeby, dopiero wieczorem rozbijemy obóz - Martin odparł.
- Widzę, że źle się czujesz…
- Nic mi nie jest, idziemy dalej - nie spojrzał nawet w jej kierunku.
Nagle z lasu wyszło kilkunastu ciężkozbrojnych żołnierzy w towarzystwie pięknej brunetki. Wyciągnęli miecze i topory i rzucili się w kierunku podróżującej trójki. Otoczyli ich w mgnieniu oka. Martin chwycił topór, Catherine nóż, a Marcus podwinął rękawy. Rycerze w jasnych zbrojach rzucili się na nich. Martin ciął toporem zabijając jednego ucięciem głowy. Zaraz za nim zaatakował następny, który stracił rękę i krwawiąc upadł. Kolejny już szarżował, ale Martin zrobił unik i ciął go w plecy. Mityczny topór utkwił w jego kręgosłupie. Chłopak wyszarpnął go i ruszył bliżej Catherine, która nie radziła sobie w starciu z dużo większym rycerzem. Podciął mu kolana i odrąbał głowę. Walczył jak w amoku nie zwracając uwagi na ból jaki towarzyszył zabijaniu kolejnych żołnierzy. Przewaga liczebna dawała się im we znaki. Martin czuł już zmęczenie, jego ruchy nie były tak pewne i płynne jak na początku. Ciężki topór i okrutna walka osłabiła go. Marcus wyczarował niewielką kulę płynnego ognia między dłońmi i rzucił nią w tłum żołnierzy. Kula jednak wróciła do niego i podpaliła czarodzieja. Spośród walczących wyłoniła się długonoga brunetka w białym stroju, który opinał ją tak dokładnie jak własna skóra. Ogień spalał czarodzieja, a ona szła przez pole walki. Martin rzucił się ku swojemu dziadkowi. Chciał mu jakoś pomóc, ale nim dobiegł na miejsce ogień czarodzieja pozostawił jedynie zwęglone kości. Chłopak uklęknął przy zwłokach na chwilę. Zaraz potem podniósł się i ze łzami w oczach popędził w stronę tej kobiety. Ona bawiąc się długim, czarnym warkoczem, który odznaczał się na białym uniformie, nie zwracała uwagi na to co się dzieje wokół. Chłopak rzucił się w jej stronę wkładając wszystkie siły w cięcie toporem. Księżyc w pełni błysnął w blasku dnia i ciężkie ostrze spadło wprost na głowę kobiety. Ona zamknęła oczy i topór zatrzymał się milimetry przed jej piękną twarzą. Przerażony Martin zachłysnął się oddechem. Ona dotknęła palcem wskazującym jego torsu. Chłopak stracił przytomność i upadł na ziemię pokrytą krwią.
Potworny
ból rozdzierający jego serce wyrwał go z nieprzytomności. Otworzył zakrwawione
oczy i zobaczył idealnie biały strój i piękną twarz. Wielkie brązowe oczy,
czerwone usta i ciemne włosy splecione w warkocz. Śniada cera kontrastowała z
bielą skórzanego stroju. Dotknęła go jeszcze raz i ból przeszedł przez jego
ciało.
- Nasza nadzieja się obudziła - zaśmiała się. - Wreszcie. Po wczorajszej zabawie myślałam, że nie otworzysz już tych swoich oczu. Może troszkę przesadziłam, ale bardzo nakręciła mnie twoja obojętność. Wiem, że nie możesz mówić, bo masz w gardle kulę zaschniętej krwi, ale możemy coś na to zaradzić. Musisz tylko zacząć walczyć, walcz o swoje życie i o cel, który masz.
Martin uśmiechnął się mimo popękanych ust i zaschniętej na twarzy krwi. Wisiał powieszony za ręce na haku pod sufitem. Był nagi i niemal cały pokryty krwią.
- Nadal jesteś uparty? Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to smuci… No nic, będziemy się bawić dalej - uśmiechnęła się i dotknęła go palcem wskazującym w czoło.
Martin zawył z bólu, ale dzięki temu udało mi się przełknąć to co miał w gardle.
- Jak długo tu jestem? - zapytał ochrypłym głosem.
- Nie pamiętasz? - zaśmiała się. - Naprawdę nie pamiętasz! To już drugi miesiąc. Śnieg zdążył zasypać górskie szczyty. Nieźle się trzymasz, swoją drogą, jeszcze kilka dni i będziesz u mnie najdłużej ze wszystkich. Wtedy cię umyjemy - przesuwała mu paznokciem po ciele powodując krwawe rozcięcie - i zostaniesz moim kochankiem. Cieszysz się? Ja też się cieszę.
- Zabiłaś…
- Tak, zabiłam - wtrąciła. - Już o tym rozmawialiśmy, ale widać straciłeś trochę pamięci. Ten czarodziej nie wiedział z kim ma do czynienia. Ja potrafię odbić każdy rodzaj magii, dlatego nie mógł mnie tknąć. Twój topór też jest magiczny, więc nie zrobił mi krzywdy. Nie ma takiej magii, która byłaby w stanie mnie dotknąć. Za to sama dysponuję pewnym darem. Mój dotyk sprawie niewyobrażalny ból, ale to już pamiętasz.
Położyła mu dłonie na barkach, ból zaćmił mu umysł. Było mu wszystko jedno czy tu zginie. Był przyzwyczajony do bólu, zresztą cierpienie fizyczne nie równało się z psychicznym. Tylko takiego się bał, od dziecka miał siniaki, rozcięcia, złamania. Nic go nie ruszało, był odporny. Cierpiał, ale nie tak żeby nie mógł tego wytrzymać. Wiedział, że tylko jedna rzecz jest w stanie go zniszczyć, cierpienie psychiczne. Na szczęście ona o tym nie wiedziała. Stracił przytomność gdy pocałowała go w zakrwawione usta.
- Nasza nadzieja się obudziła - zaśmiała się. - Wreszcie. Po wczorajszej zabawie myślałam, że nie otworzysz już tych swoich oczu. Może troszkę przesadziłam, ale bardzo nakręciła mnie twoja obojętność. Wiem, że nie możesz mówić, bo masz w gardle kulę zaschniętej krwi, ale możemy coś na to zaradzić. Musisz tylko zacząć walczyć, walcz o swoje życie i o cel, który masz.
Martin uśmiechnął się mimo popękanych ust i zaschniętej na twarzy krwi. Wisiał powieszony za ręce na haku pod sufitem. Był nagi i niemal cały pokryty krwią.
- Nadal jesteś uparty? Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to smuci… No nic, będziemy się bawić dalej - uśmiechnęła się i dotknęła go palcem wskazującym w czoło.
Martin zawył z bólu, ale dzięki temu udało mi się przełknąć to co miał w gardle.
- Jak długo tu jestem? - zapytał ochrypłym głosem.
- Nie pamiętasz? - zaśmiała się. - Naprawdę nie pamiętasz! To już drugi miesiąc. Śnieg zdążył zasypać górskie szczyty. Nieźle się trzymasz, swoją drogą, jeszcze kilka dni i będziesz u mnie najdłużej ze wszystkich. Wtedy cię umyjemy - przesuwała mu paznokciem po ciele powodując krwawe rozcięcie - i zostaniesz moim kochankiem. Cieszysz się? Ja też się cieszę.
- Zabiłaś…
- Tak, zabiłam - wtrąciła. - Już o tym rozmawialiśmy, ale widać straciłeś trochę pamięci. Ten czarodziej nie wiedział z kim ma do czynienia. Ja potrafię odbić każdy rodzaj magii, dlatego nie mógł mnie tknąć. Twój topór też jest magiczny, więc nie zrobił mi krzywdy. Nie ma takiej magii, która byłaby w stanie mnie dotknąć. Za to sama dysponuję pewnym darem. Mój dotyk sprawie niewyobrażalny ból, ale to już pamiętasz.
Położyła mu dłonie na barkach, ból zaćmił mu umysł. Było mu wszystko jedno czy tu zginie. Był przyzwyczajony do bólu, zresztą cierpienie fizyczne nie równało się z psychicznym. Tylko takiego się bał, od dziecka miał siniaki, rozcięcia, złamania. Nic go nie ruszało, był odporny. Cierpiał, ale nie tak żeby nie mógł tego wytrzymać. Wiedział, że tylko jedna rzecz jest w stanie go zniszczyć, cierpienie psychiczne. Na szczęście ona o tym nie wiedziała. Stracił przytomność gdy pocałowała go w zakrwawione usta.
Przebudził
się kolejny raz. Ciało bolało go jak nigdy przedtem. Słyszał kapiące spod niego
na podłogę krople krwi. Rozejrzał się po białej, marmurowej sali. Ściany były
idealnie zaokrąglone. Czuł się jak w okrągłej klatce. Otworzyły się drzwi za
nim i poczuł jej zapach. Słyszał skrzypienie białego kostiumu opinającego jej
idealne, smukłe i wysokie ciało. Podeszłą i znienacka uderzyła go w nerki.
Zaczął się bujać na haku, ręce wypadały mu ze stawów.
- Znowu straciłeś przytomność w trakcie pieszczot! - mówiła zdenerwowana. - Nie ładnie tak ze mną pogrywać! - biła go między zdaniami. - Jeśli zechcę to nie dotrwasz nawet do wieczora!
- Wszystko mi jedno - wychrypiał.
- Tak?! Tak?! To zobaczysz jak ci wszystko jedno - okładała go pięściami ze wszystkich stron, jej moc łamała mu kości. - Teraz też jest ci wszystko jedno, kochasiu?!
- Gdzie jest Catherine? - wydukał w przerwach między ciosami.
- Ta długowłosa blondyneczka? - zaśmiała się i odsunęła na kilka kroków. - Pewnie teraz puszcza się z jakimś księciem żeby mój pan mógł zawładnąć światem. Zależy ci na niej? Może się zakochałeś, co? W każdym razie zostałam ci tylko ja. Ona, po spełnieniu swojego zdania, będzie jedną z nałożnic mojego pana. Ładna jest, może posłuży mu kilka nocy.
- Gdzie…
Nie zdążył dokończyć pytania. Złapała w dłonie jego głowę i ból odciął mu wzrok, słuch i zdolność mówienia. Przez chwilę wisiał bezwładnie. Łańcuchy zdarły mu nadgarstki niemal do kości. Krew spływała mu z uszu, ust i nosa. Ledwo oddychał. Ona odsunęła ręce.
- Nie zemdlałeś? - zdziwiła się. - Brawo! Uczysz się czegoś wreszcie. Jeśli ja jestem szczęśliwa to ty cierpisz mniej. Załapałeś to wreszcie?
- Muszę ją uwolnić - wycedził przez zęby próbując się podciągnąć na łańcuchach.
- Naprawdę ci na niej zależy?! - klasnęła w dłonie. - Była dobra w łożu? Zaraz ci ją wybiję z głowy.
- Znowu straciłeś przytomność w trakcie pieszczot! - mówiła zdenerwowana. - Nie ładnie tak ze mną pogrywać! - biła go między zdaniami. - Jeśli zechcę to nie dotrwasz nawet do wieczora!
- Wszystko mi jedno - wychrypiał.
- Tak?! Tak?! To zobaczysz jak ci wszystko jedno - okładała go pięściami ze wszystkich stron, jej moc łamała mu kości. - Teraz też jest ci wszystko jedno, kochasiu?!
- Gdzie jest Catherine? - wydukał w przerwach między ciosami.
- Ta długowłosa blondyneczka? - zaśmiała się i odsunęła na kilka kroków. - Pewnie teraz puszcza się z jakimś księciem żeby mój pan mógł zawładnąć światem. Zależy ci na niej? Może się zakochałeś, co? W każdym razie zostałam ci tylko ja. Ona, po spełnieniu swojego zdania, będzie jedną z nałożnic mojego pana. Ładna jest, może posłuży mu kilka nocy.
- Gdzie…
Nie zdążył dokończyć pytania. Złapała w dłonie jego głowę i ból odciął mu wzrok, słuch i zdolność mówienia. Przez chwilę wisiał bezwładnie. Łańcuchy zdarły mu nadgarstki niemal do kości. Krew spływała mu z uszu, ust i nosa. Ledwo oddychał. Ona odsunęła ręce.
- Nie zemdlałeś? - zdziwiła się. - Brawo! Uczysz się czegoś wreszcie. Jeśli ja jestem szczęśliwa to ty cierpisz mniej. Załapałeś to wreszcie?
- Muszę ją uwolnić - wycedził przez zęby próbując się podciągnąć na łańcuchach.
- Naprawdę ci na niej zależy?! - klasnęła w dłonie. - Była dobra w łożu? Zaraz ci ją wybiję z głowy.
Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)