Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

12/30/2014

Opowiadanie #5 - "Jesień niespodzianek" (część 6)

Przedstawiam Wam kolejną, szóstą już i przedostatnią część opowiadania "Jesień niespodzianek". Nasza historia powoli dobiega końca i nadchodzi moment kulminacyjny. Wiele się dzieje, a akcja nabiera zawrotnego tempa. Bohaterowie wpadają w ogromne tarapaty i jeśli Was to interesuje to warto przeczytać.

Zanim jednak przejdziemy do opowiadania chciałem Wam złożyć Noworoczne życzenia. Rok 2014 był dla mnie bardzo udany. Spełniłem swoje marzenie i wydałem pierwszą książkę, w związku z tym życzę by rok 2015 był dla Was jeszcze bardziej udany niż poprzedni (bo chciałbym żeby było tak i dla mnie). Życzę Wam dużo szczęścia, pogody ducha, spełnienia niektórych marzeń. Studentom - udanych sesji, maturzystom - dobrze zdanych matur, a całej znakomitej reszcie moich czytelników wszystkiego czego pragną (oprócz władzy nad światem :P ). Do siego Roku!

Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)
"Jesień niespodzianek" (część 4)
"Jesień niespodzianek" (część 5)

"Jesień niespodzianek" (część 6)


               Kolejne kilka dni i nocy upłynęło bardzo spokojnie. Przemierzali rozległe ziemie Baldentu, ale do zamku i Kryształowej Świątyni było jeszcze dość daleko. Krocząc przez pola spotykali mieszkańców, którzy czasami chcieli im pomóc, a innym razem byli wrogo nastawieni. Wtedy niestety musieli zginąć. Topór kąpał się w krwi cywili, ale w zamian za to Martin musiał zmagać się z bólem. Każde zabójstwo powodowało ból również u niego, ból psychiczny. Radził sobie z nim, ale widać było, że nie jest to łatwe.
- Może się zatrzymamy? - Catherine zapytała.
- Nie ma takiej potrzeby, dopiero wieczorem rozbijemy obóz - Martin odparł.
- Widzę, że źle się czujesz…
- Nic mi nie jest, idziemy dalej - nie spojrzał nawet w jej kierunku.
Nagle z lasu wyszło kilkunastu ciężkozbrojnych żołnierzy w towarzystwie pięknej brunetki. Wyciągnęli miecze i topory i rzucili się w kierunku podróżującej trójki. Otoczyli ich w mgnieniu oka. Martin chwycił topór, Catherine nóż, a Marcus podwinął rękawy. Rycerze w jasnych zbrojach rzucili się na nich. Martin ciął toporem zabijając jednego ucięciem głowy. Zaraz za nim zaatakował następny, który stracił rękę i krwawiąc upadł. Kolejny już szarżował, ale Martin zrobił unik i ciął go w plecy. Mityczny topór utkwił w jego kręgosłupie. Chłopak wyszarpnął go i ruszył bliżej Catherine, która nie radziła sobie w starciu z dużo większym rycerzem. Podciął mu kolana i odrąbał głowę. Walczył jak w amoku nie zwracając uwagi na ból jaki towarzyszył zabijaniu kolejnych żołnierzy. Przewaga liczebna dawała się im we znaki. Martin czuł już zmęczenie, jego ruchy nie były tak pewne i płynne jak na początku. Ciężki topór i okrutna walka osłabiła go. Marcus wyczarował niewielką kulę płynnego ognia między dłońmi i rzucił nią w tłum żołnierzy. Kula jednak wróciła do niego i podpaliła czarodzieja. Spośród walczących wyłoniła się długonoga brunetka w białym stroju, który opinał ją tak dokładnie jak własna skóra. Ogień spalał czarodzieja, a ona szła przez pole walki. Martin rzucił się ku swojemu dziadkowi. Chciał mu jakoś pomóc, ale nim dobiegł na miejsce ogień czarodzieja pozostawił jedynie zwęglone kości. Chłopak uklęknął przy zwłokach na chwilę. Zaraz potem podniósł się i ze łzami w oczach popędził w stronę tej kobiety. Ona bawiąc się długim, czarnym warkoczem, który odznaczał się na białym uniformie, nie zwracała uwagi na to co się dzieje wokół. Chłopak rzucił się w jej stronę wkładając wszystkie siły w cięcie toporem. Księżyc w pełni błysnął w blasku dnia i ciężkie ostrze spadło wprost na głowę kobiety. Ona zamknęła oczy i topór zatrzymał się milimetry przed jej piękną twarzą. Przerażony Martin zachłysnął się oddechem. Ona dotknęła palcem wskazującym jego torsu. Chłopak stracił przytomność i upadł na ziemię pokrytą krwią.

                Potworny ból rozdzierający jego serce wyrwał go z nieprzytomności. Otworzył zakrwawione oczy i zobaczył idealnie biały strój i piękną twarz. Wielkie brązowe oczy, czerwone usta i ciemne włosy splecione w warkocz. Śniada cera kontrastowała z bielą skórzanego stroju. Dotknęła go jeszcze raz i ból przeszedł przez jego ciało.
- Nasza nadzieja się obudziła - zaśmiała się. - Wreszcie. Po wczorajszej zabawie myślałam, że nie otworzysz już tych swoich oczu. Może troszkę przesadziłam, ale bardzo nakręciła mnie twoja obojętność. Wiem, że nie możesz mówić, bo masz w gardle kulę zaschniętej krwi, ale możemy coś na to zaradzić. Musisz tylko zacząć walczyć, walcz o swoje życie i o cel, który masz.
Martin uśmiechnął się mimo popękanych ust i zaschniętej na twarzy krwi. Wisiał powieszony za ręce na haku pod sufitem. Był nagi i niemal cały pokryty krwią.
- Nadal jesteś uparty? Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to smuci… No nic, będziemy się bawić dalej - uśmiechnęła się i dotknęła go palcem wskazującym w czoło.
Martin zawył z bólu, ale dzięki temu udało mi się przełknąć to co miał w gardle.
- Jak długo tu jestem? - zapytał ochrypłym głosem.
- Nie pamiętasz? - zaśmiała się. - Naprawdę nie pamiętasz! To już drugi miesiąc. Śnieg zdążył zasypać górskie szczyty. Nieźle się trzymasz, swoją drogą, jeszcze kilka dni i będziesz u mnie najdłużej ze wszystkich. Wtedy cię umyjemy - przesuwała mu paznokciem po ciele powodując krwawe rozcięcie - i zostaniesz moim kochankiem. Cieszysz się? Ja też się cieszę.
- Zabiłaś…
- Tak, zabiłam - wtrąciła. - Już o tym rozmawialiśmy, ale widać straciłeś trochę pamięci. Ten czarodziej nie wiedział z kim ma do czynienia. Ja potrafię odbić każdy rodzaj magii, dlatego nie mógł mnie tknąć. Twój topór też jest magiczny, więc nie zrobił mi krzywdy. Nie ma takiej magii, która byłaby w stanie mnie dotknąć. Za to sama dysponuję pewnym darem. Mój dotyk sprawie niewyobrażalny ból, ale to już pamiętasz.
Położyła mu dłonie na barkach, ból zaćmił mu umysł. Było mu wszystko jedno czy tu zginie. Był przyzwyczajony do bólu, zresztą cierpienie fizyczne nie równało się z psychicznym. Tylko takiego się bał, od dziecka miał siniaki, rozcięcia, złamania. Nic go nie ruszało, był odporny. Cierpiał, ale nie tak żeby nie mógł tego wytrzymać. Wiedział, że tylko jedna rzecz jest w stanie go zniszczyć, cierpienie psychiczne. Na szczęście ona o tym nie wiedziała. Stracił przytomność gdy pocałowała go w zakrwawione usta.

                Przebudził się kolejny raz. Ciało bolało go jak nigdy przedtem. Słyszał kapiące spod niego na podłogę krople krwi. Rozejrzał się po białej, marmurowej sali. Ściany były idealnie zaokrąglone. Czuł się jak w okrągłej klatce. Otworzyły się drzwi za nim i poczuł jej zapach. Słyszał skrzypienie białego kostiumu opinającego jej idealne, smukłe i wysokie ciało. Podeszłą i znienacka uderzyła go w nerki. Zaczął się bujać na haku, ręce wypadały mu ze stawów.
- Znowu straciłeś przytomność w trakcie pieszczot! - mówiła zdenerwowana. - Nie ładnie tak ze mną pogrywać! - biła go między zdaniami. - Jeśli zechcę to nie dotrwasz nawet do wieczora!
- Wszystko mi jedno - wychrypiał.
- Tak?! Tak?! To zobaczysz jak ci wszystko jedno - okładała go pięściami ze wszystkich stron, jej moc łamała mu kości. - Teraz też jest ci wszystko jedno, kochasiu?!
- Gdzie jest Catherine? - wydukał w przerwach między ciosami.
- Ta długowłosa blondyneczka? - zaśmiała się i odsunęła na kilka kroków. - Pewnie teraz puszcza się z jakimś księciem żeby mój pan mógł zawładnąć światem. Zależy ci na niej? Może się zakochałeś, co? W każdym razie zostałam ci tylko ja. Ona, po spełnieniu swojego zdania, będzie jedną z nałożnic mojego pana. Ładna jest, może posłuży mu kilka nocy.
- Gdzie…
Nie zdążył dokończyć pytania. Złapała w dłonie jego głowę i ból odciął mu wzrok, słuch i zdolność mówienia. Przez chwilę wisiał bezwładnie. Łańcuchy zdarły mu nadgarstki niemal do kości. Krew spływała mu z uszu, ust i nosa. Ledwo oddychał. Ona odsunęła ręce.
- Nie zemdlałeś? - zdziwiła się. - Brawo! Uczysz się czegoś wreszcie. Jeśli ja jestem szczęśliwa to ty cierpisz mniej. Załapałeś to wreszcie?
- Muszę ją uwolnić - wycedził przez zęby próbując się podciągnąć na łańcuchach.
- Naprawdę ci na niej zależy?! - klasnęła w dłonie. - Była dobra w łożu? Zaraz ci ją wybiję z głowy.

Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

12/23/2014

Wesołych Świąt!

 Wesołych Świąt!

Nadszedł ten szczególny czas w roku, w którym składa się życzenia. Ja nie jestem w tym najlepszy, bo w zasadzie zawsze czekam na życzenia od drugiej osoby by powiedzieć sakramentalne "nawzajem", ale pomyślałem, że jeśli chodzi o moich czytelników to muszę się postarać. No i w związku z tym życzę Wam wszystkim wszystkiego co najlepsze, zdrowia, szczęścia i dużo spokoju. Pysznych pierogów na wigilijnym stole, masy przydatnych prezentów pod choinką, odrobiny śniegu za oknem i Kevina w Polsacie z jak najmniejszą ilością reklam! Życzę Wam ponadto spełniania prawie wszystkich marzeń. Dlaczego nie wszystkich? A żebyście mieli nadal o czym marzyć ;)

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
Kamil Bednarek

12/19/2014

Opowiadanie #5 - "Jesień niespodzianek" (część 5)

Mam nadzieję, że znajdziecie chwilkę między myciem okien, a ubieraniem choinki i pieczeniem pierników i przeczytacie kolejną, piątą już cześć opowiadania "Jesień niespodzianek". Jesteśmy już blisko końca, więc wyczekujcie finału.

Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)
"Jesień niespodzianek" (część 4)

"Jesień niespodzianek" (część 5)



               Wyszli przed dom. Na niebie nie było żadnej chmury. Gwiazdy pokrywały je niemal w całości. Okrągły i olbrzymi księżyc górował nad kominem domu Marcusa. Martin stanął na polanie bez koszulki. Blask gwiazd oświetlał jego wilgotne ciało. Jego zabandażowane ramię dzierżyło bogato rzeźbiony, czarny jak noc trzonek lśniącego topora, którego ostrza wyglądały tak jak księżyc nad nimi. Marcus i Catherina stanęli kilka metrów od niego. Martin uniósł oburęczny topór nad głowę jedną ręką.
- Zaryzykuję swoje nic nie warte życie by zwalczyć plagę mroku, która zagraża całemu światu - krzyknął. - Poniosę to brzemię i stanę do śmiertelnej walki z każdym złem jakie spotkam na swej drodze. Przysięgam przed tymi świadkami i przed własnym honorem.

               Wygrawerowane linie na ostrzu topora zaczęły jarzyć się słabym światłem by po chwili rozbłysnąć oświetlając mroki nocy. Okoliczne drzewa pokryły się świetlistymi liniami, które składały się w przeróżne symbole. Choć rysunki na ostrzu nie ruszały się to te na drzewach tak. Linie wiły się i układały w różne kształty. Księżyc zmienił się nagle w czerwoną kulę. Świetliste linie, które wydobyły się z jej wnętrza uderzyły wprost w ostrze topora. Światło zgasło, zapadł całkowity mrok. Zwierzęta w lesie nie ważyły się nawet pisnąć. Wiatr nie ruszył nawet listkiem. Wydawało się, że życie zamarło. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy. Księżyc znów był księżycem, a Martin opuścił topór na ziemię i przyklęknął.
- To chyba nie ma już odwrotu - zażartował wstając z trudem.
- Tak, chyba tak - Marcus rzucił z przerażeniem w oczach. - Nigdy nie widziałem tak potężnej magii, nawet w Campusie Magów.
- Gdzie? - zapytał Martin.
- To nie jest moment na opowieści - zbył go dziadek. - Teraz wracajmy do domu i przygotujmy się do podróży na południe!
- Wyruszamy od razu? - Catherine nie ukrywała zaskoczenia.
- Nie - odparł Marcus. - Jutro z samego rana.

                Kiedy tylko słońce wzeszło cała trójka opuściła dom wyposażona w plecaki wypełnione zapasami. Marcus wziął ze sobą kilka magicznych przedmiotów i buteleczek, które mogą pomóc w leczeniu. Martin zabrał nóż i topór, trochę suchego prowiantu i bukłak z wodą. Catherine niosła najmniejszy plecak, w którym niosła najpotrzebniejsze rzeczy. Martin uzbroił ją w długi sztylet, którego kiedyś sam używał, a który był na tyle lekki by ona mogła się nim posługiwać bez problemu. Marcus również miał mały nóż, ale wolał używać swoich magicznych umiejętności. Na początku podróż nie była trudna. Kierowali się na południe. Ciepła pogoda nie utrudniała marszu. Martin i Catherina rozmawiali cały czas, choć chłopak przy okazji obserwował okolicę. Chciał mieć pewność czy nikt ich nie zaskoczy. Cały dzień minął spokojnie. Udało im się przebyć spory fragment drogi prowadzącej do Baldentu. Zaczęło się jednak ściemniać i musieli rozbić obóz. Martin uznał, że najbezpieczniej będzie zostać w lesie gdzie wróg nie wypatrzy ich z daleka. Co prawda nie wydarzyło się nic niepokojącego przez cały dzień, ale wolał dmuchać na zimne. Niestety nie znalazł drzewa, które mogłoby posłużyć za nocleg nad ziemią, który był bezpieczniejszy ze względu na te wielkie psiska, które ścigały Catherine. Rozstawili szałas z pozbieranych gałęzi i rozpalili małe ognisko. Martin pierwszy stanął na warcie, uznał, że właśnie tak trzeba zrobić. Obserwował noc, ale nic się nie wydarzyło. Marcus zmienił go po kilku godzinach, jego warta też była spokojna. Nie chcieli zgodzić się żeby młoda Wiedźma pilnowała obozu, ale ona nie dała za wygraną. Ta noc minęła całkiem spokojnie. Nie wydarzyło się zupełnie nic. Od świtu szli dalej. Wiedzieli, że im szybciej dotrą na miejsce tym szybciej będą mogli zająć się swoim przeznaczeniem.

                Kolejne kilka dni zeszło im na marszu i rozmowach. Młodzi poznawali się coraz lepiej, rozmawiali dużo. Marcus często im dogryzał z tego powodu. Noce były spokojne, ale mimo to nadal wystawiali warty. Martin nie chciał żadnego ryzyka. Uznał, że nie może sobie pozwolić na walkę i narażenie na urazy członków swojej małej drużyny. Po dwóch tygodniach byli mniej więcej w połowie drogi, porządnie zmęczeni. Martin musiał polować, bo zapasy już się skończyły. Na szczęście w górskim terenie, przez który szli, nie trudno było znaleźć źródełka z czystą wodą. Weszli już na tereny, których Martin nie znał. To wzmagało jego czujność. Pewnej nocy nie mogli znaleźć dogodnego miejsca na nocleg. Weszli więc do małej jaskini, miała tylko kilka metrów długości, więc nie było tam komfortu. Martin martwił się, że w tej jaskini nie ma drogi ucieczki i jeśli coś ich zaskoczy to nie będą mogli ujść bez walki. Wyszedł przed jaskinię i tam wpatrywał się w ciemność. Catherine nie mogła spać i wyszła do niego.
- Coś cię niepokoi? - szepnęła siadając blisko niego.
- Oprócz tego, że zostałem ostatnią nadzieją świata przez jakieś proroctwo, to nie - odparł. - Ale to nie twoja wina. Nie możesz zasnąć?
- Tak… Chyba coś jest w powietrzu. Nie wiem…
- Ja tam nic nie czuję, ale nie mam nic wspólnego z magią, więc to pewnie dlatego.
- Martin - wzięła głęboki wdech. - Chciałabym żebyś wiedział, że polubiłam cię przez ten czas. Widzę jak ciąży ci twoje zadanie, ale widzę też, że jesteś dobrym człowiekiem.
- To nie do końca prawda - wtrącił.
- Właśnie o to chciałam zapytać… Dlaczego nie dbasz o własne bezpieczeństwo, dlaczego nie zależy ci na swoim życiu?
- To bardzo proste, choć nie każdy potrafi to zrozumieć. Jeśli jest się całkiem samotnym to nie zależy ci na tym co się z tobą stanie. Nie chodzi mi o grupę ludzi, którzy nas otaczają. Oni nie są mi do niczego potrzebni. Nie mam przyjaciół i to mi nie przeszkadza, tak jest nawet lepiej. Chodzi mi o pustkę w sercu. Powiem ci szczerze, bo nie wiem jak długo potrwa nasza znajomość. Brakuje mi miłości kobiety, brakuje mi tego bym mógł o nią dbać, bym mógł się nią opiekować, by moje życie mogło być poświęcone jej. Dlatego jest nic nie warte i nie obchodzi mnie czy zginę, zostanę ranny czy cokolwiek innego się ze mną stanie. Gdyby ktoś obdarzył mnie uczuciem - podrapał się po zaroście - to byłbym dla niego jak najlepszy.
- Ah - odwróciła wzrok. - Nie wiedziałam, że to aż tak osobista sprawa, przepraszam…
- Nie szkodzi, nie mam nic do ukrycia - uśmiechnął się.
- Bo wiesz… Ja nie mam dobrych wspomnień jeśli chodzi o mężczyzn. Zaufałam jednemu i źle na tym wyszłam, potem władca Baldentu mnie porwał, ale… - odetchnęła - czuję, że ty jesteś inny niż oni. Masz swoje własne spojrzenie na świat, jesteś uczciwy, potrafisz o siebie zadbać i zaczynam cię lubić coraz bardziej. Chciałabym żebyś znalazł sens życia we mnie…
- Tak? - Martin spojrzał na nią swoimi niebieskimi, przenikliwymi oczami. - Też cię bardzo polubiłem, ale nie jestem dobry w rozmowach na ten temat i nie wiedziałem co czujesz, dlatego nie chciałem o tym mówić - przetarł dłonią czoło. - Zresztą nasze obecne położenie chyba nie jest najlepsze by prowadzić takie rozmowy…
Nagle spadło na nich coś czego się nie spodziewali. Olbrzymie czarne ptaszysko spadło z nieba wprost na nich. Czarne pióra lśniły w blasku gwiazd. Było wyższe od dorosłego człowieka. Miało długie i ostre szpony, a do tego potworny zakrzywiony dziób. Oczy tego ptaszyska pałały czerwienią. Skrzeczało i atakowało. Wielkie skrzydła wzbiły kurz i ptak poderwał się do lotu. Zawirował w powietrzu i rzucił się w dół. Martin wepchnął Catherine do jaskini.
- Marcus! - krzyknął. - Zrób coś!
Ptak wbił w niego szpony nim zdążył podnieść topór. Marcus postawił powietrzną tarczę w wejściu do jaskini. Potwór nie mógł się przez nią przebić na początku, ale moc czarodzieje nie wystarczała na długo. Ptaszysko wróciło do Martina. Ten dopiero podnosił się, krew spływała z jego ramion. Bestia ruszyła na niego. Leciała kilka metrów nad ziemią wzbijając kurz. Otworzyła dziób szykując się do śmiertelnego uderzenia. Martin wzniósł w górę topór i zamachnął się z całej siły. Trafił prosto w łeb ptaka, który zawinął się w powietrzu, uderzył w drzewo i upadł na ziemię. Martin nawet nie spojrzał na zwłoki napastnika i ruszył w stronę wejścia do jaskini. Marcus od razu zbadał jego rany. Dwa głębokie zadrapania na ramionach obficie krwawiły. Razem z Catheriną zajęli się nim.
 
Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

12/12/2014

Opowiadanie #5 - "Jesień niespodzianek" (część 4)

Czwarta część opowiadania. Powoli zbliżamy się do końca i jeśli nie możecie się go doczekać to zapraszam do czytania. Miałem wstawić ten tekst dopiero w poniedziałek, ale że dziś jest dla mnie ważny dzień to macie taki prezencik na początek weekendu.

Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)

"Jesień niespodzianek" (część 4)



Starszy siwy mężczyzna usiadł obok Catherine i otworzył jedną z ksiąg, które przyniósł z półek. Była to wielka i gruba księga oprawiona w brązową skórę. Marcus kartkował ją szukając czegoś konkretnego.
- Więc jaką masz moc, dziecko? - zapytał nie odrywając wzroku od kart księgi.
- Słucham? - odparła, udając zaskoczenie.
- Wiem, że masz w sobie moc i to całkiem silną, ale niestety nie potrafię wyczuć jaką dokładnie. Nie jestem aż tak potężnym czarodziejem. Właściwie to nie jestem nim w ogóle, nigdy nie przeszedłem próby bólu. Bałem się jej poddać. Dlatego zamieszkałem z dala od ludzi i od czasu do czasu im pomagam. Powiedz mi jaką masz moc.
- Taak - zawahała się lekko. - Jestem wiedźmą, która potrafi wpływać na pogodę i na ludzi. Nie do końca potrafię korzystać ze swoich mocy, nikt mnie tego nie nauczył.
- Chyba nie omotałaś mojego wnuka swoim czarem, wiedźmo?! - Marcus rzucił jej kąśliwe spojrzenie.
- Nie, nie - odparła nerwowo. - On pomógł mi ponieważ sam chciał. To władca Baldentu, ten tyran, chciał wykorzystać mnie do pokonania swoich wrogów. Uznał, że dzięki panowaniu nad pogodą będzie mógł powiększyć swoje plony, a uprawy tamtych krain zniszczyć. No i kiedy nauczę się kontrolować ludzi będę mogła po prostu zmusić innych władców do oddania mu swoich królestw. Dlatego porwał mnie wraz z rodziną i więził u siebie w zamku. Chciał się ze mną ożenić, a potem wykorzystywać. Nie mówiłam o tym Martinowi, bo nie chciałam żeby się mnie wystraszył.
- Martin? - zaśmiał się dziadek. - On się nie boi magii. Nie zna się na niej, bo nigdy go niczego nie uczyłem, ale na pewno się jej nie boi. Zresztą, co mnie martwi, on nie boi się w ogóle. Nie dba o swoje życie, jakby było mu wszystko jedno…
- Dlaczego?
- Nie mam… - nagle uderzył palcem w stronę księgi - Mam! Tutaj jest to dokładnie opisane, ale nim ci o tym opowiem muszę się jeszcze upewnić. To bardzo ważne. No i poczekamy na Martina.

                Marcus szperał po innych księgach co jakiś czas drapiąc się po głowie. Catherine, żeby się czymś zająć, pozmywała po posiłku. Starszy mężczyzna nie był zbyt rozmowny, za to był niesamowicie skupiony na tym by znaleźć w księgach to czego szukał. Wreszcie do domku dotarł Martin, taszcząc ze sobą spory, bardzo ładnie grawerowany topór, którego ostrza tworzyły księżyc w pełni. Wniósł go i oparł o ścianę. Marcus od razu zawołał go do siebie, poprosił też Catherine. Usiedli przy stole. Starszy otworzył największą księgę, tę do której zajrzał na samym początku.
- Przeczytam wam teraz dopełnienie przepowiedni, którą już znacie. Słuchajcie uważnie, bo jest bardzo ważna: Zjawisko, które wskaże człowieka godnego poprowadzenia ludzkości w walce przeciwko złu będzie miało wpływ na pogodę i na ludzi. Nie wpłynie jednak na niego, wszystko co on zrobi, musi zrobić z własnej woli. Jego zachowanie pokaże, czy pokona on mrok czy pomoże mu zwyciężyć. Musi on ponieść oręż, który zapłonie w trakcie pełni i będzie płonął od sierpa do sierpa.
- Po co nam to czytasz? - Martin zapytał po chwili ciszy.
- Już ci to tłumaczę, chłopcze. Otóż twoja koleżanka jest tym zjawiskiem. Ona jest wiedźmą, która ma wpływ na pogodę i ludzi. Co prawda nie wie jak to zrobić, ale ma takie umiejętności. Nie wpłynęła jednak na ciebie, ty pomogłeś jej z własnej woli. Uratowałeś życie, bo chciałeś to zrobić, a nie bo ona cię zaczarowała. Masz już oręż, który zapłonie w trakcie pełni, to właśnie ten topór. Dałem ci go kiedyś, ale nie sądziłem, że to ty będziesz tym wybranym.
- Nie rozumiem - chłopak pobladł.
- To ty poprowadzisz nas w walce o zwycięstwo nad złem. To ty jesteś wybranym i to ona cię wskazała. Gdybyś postąpił inaczej pewnie w jakiś sposób pomógłbyś wygrać złu, ale postąpiłeś tak, że jestem z ciebie dumny, tak dumny jak jeszcze nigdy nie byłem. W trakcie pełni, która notabene jest już dziś w nocy, będziesz musiał podjąć decyzję czy zechcesz pomóc światu, czy wolisz by ten pogrążył się w mroku na setki lat. Ta decyzja musi wyjść od ciebie, nikt nie może na nią wpłynąć. Ja muszę tylko wyjaśnić konsekwencje obydwu decyzji.
- To prawda? - zwrócił się do dziewczyny. - To prawda, że jesteś wiedźmą?
- Tak…
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bałam się, że się wystraszysz i mnie wydasz. Nie znam cię w ogóle, nie wiedziałam jak zareagujesz - odwróciła twarz od jego przenikliwego wzroku.
- Rozumiem - spojrzał znów na dziadka. - Chyba nie mam wyboru i muszę podjąć jakąś decyzję. Opowiedz mi o tym co muszę wiedzieć.
- Jeśli zgodzisz się ponieść ten ciężar czeka cię trudna walka. Będziesz musiał zabić wielu ludzi, będziesz musiał pokonać wiele przeciwności, być może zginiesz. Będzie czekała cię śmiertelna walka z magicznymi istotami, które będę działać na ciebie podstępnie. Nie będziesz mógł zaufać nikomu. Natomiast jeśli wybierzesz drugą opcję - zawahał się - i oddasz mi ten topór rezygnując z zadania, skarzesz świat na pogrążenie w mroku. Niemal wszyscy zginą. Ci, którzy przeżyją będą dręczeni przez tyrana i jego mroczne sługi. Nie wiadomo czy kiedykolwiek będą w stanie się podnieść i wywalczyć dla siebie miejsce do godnego życia.
- Rozumiem - odparł spokojnie. - Dajcie mi pomyśleć w samotności. Wrócę przed zapadnięciem zmroku.
- Zaczekaj! - Marcus złapał go za ramię. - Jest jeszcze jedna rzecz, o której wcześniej nie wspomniałem.
- Mów.
- Nie będziesz mógł stworzyć regularnej armii. Ludzie za tobą nie pójdą tak łatwo. Będziesz musiał po prostu wyeliminować zło licząc na pomoc nielicznych, którzy będą chcieli zaangażować się w twoją walkę.
- Bycie samemu nie jest złe, dam sobie radę, powiedz mi tylko gdzie znajdę to całe zło.
- Nie będziesz samotny - postukał w oprawę księgi. - Według tej księgi przepowiedni musi ci towarzyszyć zwiastun i przewodnik, czyli Catherine i ja.
- Gdzie znajdę to zło? - zapytał, pomijając temat towarzystwa.
- Według przepowiedni mrok wylewa się z Kryształowej Świątyni.
- To w Baldencie, zaraz obok zamku - Catherine wtrąciła się.
- Czyli chyba już wiemy kto jest naszym przeciwnikiem, idę przemyśleć wszystko czego się dowiedziałem. Wrócę przed zmrokiem.

                Wyszedł trzaskając drzwiami. Zanim przekroczył próg zerknął na topór. Catherine została sama z Marcusem. Rozmawiali długo o tym co ich czeka. Czarodziej wypytywał ją o różne szczegóły dotyczące drogi jaką przebyła, zamku w Baldencie i samej Kryształowej Świątyni. Dziewczyna nie wiedziała zbyt wiele, ponieważ przez większość czasu była zamknięta, jednak sumiennie opowiedziała o wszystkim co tylko zauważyła czy nawet usłyszała. Obydwoje zajęli się rozmową, ale Catherine postanowiła zrobić kolację, sądziła, że Martin będzie głodny kiedy wróci. Marcus nie protestował i pokazał jej gdzie trzyma zapasy żywności. Dziewczyna zajęła się przygotowania, ale nie zdążyła dokończyć posiłku, ponieważ drzwi do domu otworzyły się ponownie. Martin wszedł do chaty z zakrwawionym ramieniem.
- Co się stało?! - wykrzyknął Marcus.
- Biegły tutaj trzy czarne psy, takie jak ten, którego zabiłem przed moim domem. Dwa były przywiązane do ciebie, Cathrino, ale jeden był chyba dla osłony. Rzucił się na mnie kiedy tamte nawet nie zauważyły, że jestem w pobliżu. Nie spodziewałem się tego i zdążył mnie zadrapnąć, to nic groźnego.
- Widziałam jaka to była bestia, na pewno bardzo cię boli i trzeba to opatrzyć.
- Nie boli aż tak bardzo i opatrzymy to dopiero kiedy opowiem resztę historii. Zabiłem tego psa i poszedłem za tamtymi dwoma. Biegły wprost tutaj. Jednego zaskoczyłem dużo wcześniej, jeszcze na ścieżce, ale drugi leży przed drzwiami. Szykował się do skoku. Zdążyłem wbić mu nóż w łeb nim odbił się od ziemi. Może rzucisz na niego okiem, dziadku? Wyczujesz co jest grane. Podjąłem też decyzję sprawie, którą miałem przemyśleć.
- Później - zaprotestowała dziewczyna. - Najpierw Marcus zobaczy co to za bestia, a ja opatrzę twoje ramię, zgoda? Proszę.
- Niech tak będzie - westchnął ciężko widząc wpatrzone w niego piękne, zielone oczy.

                Siwy mężczyzna wyszedł z domu. Martin usiadł na krześle przy stole. Catherine przyniosła bandaże i jakąś maść. Zdjęła mu delikatnie szarą koszulę. Dotykała jego napiętych mięśni. Na barku ziały trzy głębokie rany po pazurach. Krew ściekała po ręku i kapała na podłogę.
- Trzeba będzie to zszyć - powiedziała niemal szeptem.
- Rób co musisz - odparł obojętnie.
- Nie mam nic co uśmierzy ból…
- Nie przejmuj się tym - mrugnął do niej.
Poszła po miskę z wodą i kilka białych ścierek. Przyniosła też igłę i nić, którą zauważyła na jednej z półek. Usiadła na krześle obok Martina i delikatnie przemywała jego ramię wodą. Mimo bólu, jaki musiało mu to sprawiać, nie mrugnął nawet okiem. Patrzył tylko jak jej piękne, długie palce krążą po jego ramieniu. Kiedy rany były już czyste podniosła igłę z nitką. Wzięła kilka głębokich oddechów i wbiła ją w skórę Martina. Kropla krwi spłynęła po mokrym ramieniu. Nawet nie drgnął, po prostu na nią patrzył swoim badawczym wzrokiem. Ona nie odrywała oczu od ran. Była skupiona na tym co robi. Chciała skończyć jak najszybciej. Nie chciała sprawiać mu ani odrobiny bólu. Gdy zszyła wszystkie trzy rany posmarowała je zieloną maścią.
- To zapobiegnie zakażeniu - powiedziała.
- Widzę, że się na tym znasz - odparł z uśmiechem.
- Trochę. Pomagałam mamie, która była kimś w rodzaju uzdrowiciela.
- Rozumiem. Dziękuję - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jeszcze bandaż… - poczuła, że się rumieni.
Owinęła mu zranione miejsce kawałkiem materiału. Marcus akurat wrócił do domu.
- To czarna magia - zaczął od progu. - Te bestie nie są z tego świata, są stworzone przez czarną magię. Wiem też, że są połączone z Catheriną w jakiś sposób. Nic na to nie jestem w stanie zaradzić.
- No trudno. Opowiem wam o mojej decyzji - Martin wstał z miejsca i wziął topór. - Chodźcie na zewnątrz, już jest ciemno. Zaraz wzejdzie księżyc.

Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

12/07/2014

Świątczene jarmarki w Łodzi - PrezentAkCJA i Fabryka Świąt

PrezentAkCJA i Fabryka Świąt - jarmarki świąteczne po łódzku!



Kolejne części opowiadania wkrótce pojawią się na blogu, ale dziś taki mały przerywnik, w którym opowiem Wam o świątecznych jarmarkach, które odwiedziłem w mikołajkową sobotę w najlepszym towarzystwie z możliwych. Zapraszam do lektury.

Pierwszy, na którym byłem, odbywał się w sławnym centrum OFF Piotrkowska. Ten świąteczny jarmark nosił artystyczny tytuł: „PrezentAkCJA”. Ja spodziewałem się tam tłumu artystów niszowych, hipsterów, ludzi, którzy zwracają na siebie uwagę, ale przede wszystkim spodziewałem się fajnego, artystycznego jarmarku. Spodziewałem się wielu naprawdę fajnych gadżetów, pomysłów na prezenty, które być może nie każdemu się spodobają, ale przynajmniej przykują moją uwagę. No i nie będę ukrywał, że trochę się zawiodłem. Zwiedzenie całego jarmarku zajęło mi kilkanaście minut. Wygląd tego centrum też nie zachęca do odwiedzin, ale być może tak miało być (w końcu artyści offowi mają swoje kanony). Było kilka fajnych rzeczy, które mógłbym kupić, ale większość z tych rzeczy naprawdę widziałem. Biżuteria robiona ręcznie, maskotki w dziwnych kształtach szyte przez artystów, jakieś ubrania, obrazy. Nic mnie tam nie zaskoczyło. Przy kilku stoiskach zatrzymałem się na dłużej, ale, krótko mówiąc, dupy nie urwało. Po pierwsze i najważniejsze, było tam naprawdę mało wystawców. Może trafiłem na zły moment, może później ta impreza się rozwinęła, ale jakoś mnie to nie przekonało. Może się zraziłem już na początku wyglądem tego centrum.  No nie wiem dokładnie, ale prawdę mówiąc zapowiedzi nie pokryły się z tym co dostaliśmy w samym centrum. Pewnie nie jestem na tyle artystyczny żeby zrozumieć to wszystko, ale jedna mała sala to jak dla mnie zbyt mało jak na taką promocję tego wydarzenia. Wyszedłem stamtąd zawiedziony.

Drugi jarmark odbywał się przy ulicy Piotrkowskiej 217. Tam też nie było łatwo się dostać, bo jedynymi wskazówkami były wydrukowane kartki A4 ze strzałką, ale po tym jak już się odnalazło drogę było o wiele przyjemniej. Od samego wejścia uderzał w nas świąteczny zapach pierogów i ciast. Były przetwory w słoiczkach, była indyjska kuchnia, były pierogi, były ciasta, były kawy, herbaty i soki (nawet na ciepło). W tym wypadku od razu było jakoś bardziej świątecznie, bo przecież święta się z jedzeniem kojarzą wybitnie. Tutaj było bardziej świątecznie, widać było, że ten jarmark ma związek ze świętami. Ozdoby choinkowe, aniołki, świąteczne potrawy, kolędy, kartki świąteczne na ścianach i to wszystko kontrastowało z odrapanymi ścianami fabryki (co nie podobało mi się za bardzo, ale pokazywało, że nawet w tak surowe miejsce można tchnąć magię świąt). Na tym jarmarku było znacznie więcej rzeczy, które bym z chęcią kupił, były bardziej pomysłowe (ceramiczne ozdoby na choinkę, które wyglądały jak dosłownie wycięte z płytek, ozdoby z drukarki 3D, aniołki ze szkła w witrażowym stylu). Również było całkiem artystycznie, ale jakoś z większym wyczuciem smaku, z lepszym gustem i bardziej wpasowane w świąteczne klimaty. Ponadto była możliwość wzięcia udziału w warsztatach, w trakcie których można się było nauczyć jak wykonywać takie ozdoby. Co więcej ten jarmark trwa aż do 14 grudnia, więc podejrzewam, że to co widziałem w sobotę to tylko część atrakcji. Jeśli ktoś byłby zainteresowany to zapraszam. Wszystkie warsztaty są darmowe, a ponadto w trakcie trwania tego jarmarku zbierane są dary dla Domu dziecka dla małych dzieci. Można połączyć doskonałą zabawę z pomocą najmłodszym. Więcej informacji znajdziecie tutaj: Fabryka Świąt

Odwiedziłem również, zupełnie przy okazji, jarmark świąteczny w Manufakturze. O tym za bardzo nie ma się co rozpisywać, bo jest dokładnie tak samo jak rok temu i dokładnie tak samo jak dwa lata temu. Rozumiem, że te domki są urokliwe, że to wieczorem pięknie wygląda, ale może czas na jakąś zmianę, bo jeśli ktoś tam bywa często i widział już ten jarmark to właściwie nie zwraca na niego uwagi.

Podsumowując to co napisałem chciałem powiedzieć, że każdy ma inny gust i zapewne wielu z Was spodobałoby się bardziej to co było w centrum OFF Piotrkowska. Moim zdaniem było tam biednie i mało świątecznie, w Fabryce było o wiele ciekawiej i w przyszły weekend na pewno też będzie ciekawie. W każdym razie nawet jeśli nie spodobają Wam się produkty przedstawione na którymś z tych jarmarków, ale wybierzecie się tam w dobrym towarzystwie to i tak będziecie zadowoleni. Wiem to na własnym przykładzie. Moje zdanie już znacie, jeśli byliście na tych jarmarkach, albo się na nie wybieracie to wyrobicie sobie własne (z którym się chętnie zapoznam jeśli będziecie chcieli się podzielić nim w komentarzach). Przy okazji tego tekstu pęknie 1000 wejść na bloga. Dziękuję Wam za to i mam nadzieję, że nadal będziecie tę moją skromną stronę odwiedzać. 


Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)