Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

3/06/2016

Opowiadanie #11 - Legenda o duszy z kamenia cz.1

Szanowni Czytelnicy,

postanowiłem napisać opowiadanie, które nie będzie podobne do tych, które pisałem wcześniej. Nie ma w nim za dużo akcji, ale może jest coś innego. Tego nie wiem, o tym musicie sami zdecydować. Opowiadanie będzie w dwóch częściach, bo się trochę rozpisałem, ale nie martwcie się, druga część jest już napisana, więc już niedługo (jak zobaczę, że wyświetlenia ładnie lecą to nawet dzisiaj) będzie. Zapraszam do czytania ;)

 Legenda o duszy z kamienia cz.1

                Późnym jesiennym wieczorem Martin siedział przy kominku, w którym spokojnie paliły się drewniane polana. Czytał gazetę wyciągnięty w starym, skórzanym fotelu. Nogi przykryte miał kocem w kratę. Był już grubo po osiemdziesiątce, ale wciąż nieźle się trzymał. Na głowie nadal miał gęste i proste włosy, które na przestrzeni lat stopniowo zmieniły się z czarnych w niemal zupełnie białe. W tle cichutko grało radio. Nie było w stanie jednak zagłuszyć odgłosów krzątania się po kuchni żony Martina. Jane przygotowywała ciasto na przyjazd wnuka. Miała siwe włosy i była krępą kobietą. Krzątała się po kuchni dorzucając kolejne składniki do misy robota kuchennego. Akompaniował jej niewielki telewizor ustawiony w kuchni. Lubiła telewizję. Spokojny wieczór przerwało pukanie do drzwi. Jane wiedziała, że zanim Martin podniesie się z fotela minie sporo czasu. Doskonale wiedziała jak duże problemy ma ze stawami. Złapała więc ścierkę i ruszyła do drzwi. Z kuchni do korytarza nie było daleko, bo i domek, w którym spędzali starość nie był największy. Przestronny salon, spora kuchnia, dwie niewielkie sypialnie, łazienka i  gabinet Martina umieszczony na poddaszu, na które coraz ciężej było mu wchodzić. Domek był urządzony przez Jane, było widać kobiecą rękę. W każdym pokoju czuć było ciepło i rodzinną atmosferę. Pastelowe kolory ścian, dobrze dopasowane tapety, drewniana podłoga i kominek, który oprócz ciepła rozsiewał również spokój. Gustownie dobrane meble i dodatki wieńczyły efekt. Jane otworzyła drzwi i aż klasnęła z radości. Jej radosny śmiech rozniósł się po domu.
- Fred! Miałeś być jutro rano! Nic jeszcze nie jest gotowe! Ciasto jest jeszcze w przygotowaniu, pokój jeszcze nie przygotowany, nawet pościeli jeszcze nie wyprasowałam. Wchodź! Zaraz zrobię herbaty, dziadek się ucieszy.
Fred uściskał babcię uśmiechając się słysząc, że mimo upływu lat ciągle mówi tak samo dużo i szybko. Jej radosne, cały czas śmiejące się oczy wciąż miały w sobie wiele chęci do życia. Wnuk wniósł ze sobą sporą torbę. Zdjął buty i płaszcz. Był wysoki, miał ciemne włosy i błysk w oku, który kiedyś miał jego dziadek. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Spod ciepłych ubrań nie było widać wysportowanej sylwetki, którą mógł się pochwalić. Miał już dwadzieścia dwa lata i studiował. Wybrał medycynę. To była wyłącznie jego decyzja. Podjął ją na rok przed maturą, po długiej rozmowie z dziadkiem. Rozmowie, która z pozoru nawet nie dotknęła tematu studiów czy wyboru zawodu. Martin i Fred doskonale się rozumieli, potrafili rozmawiać na takim poziomie, że nikt poza nimi nie mógł wiedzieć o co chodzi. Posługiwali się przenośniami, aluzjami, nie wszystko było wytłumaczone wprost, próbowali na sobie różnych psychologicznych sztuczek, co zazwyczaj kończyło się długimi salwami śmiechu. Fred od najmłodszych lat chłonął od dziadka wszystko co ten miał do zaoferowania. Martin uczył go wszystkiego co wiedział, a wiedział bardzo wiele. Przez swoje życie zgromadził ogromną wiedzę o bardzo wielu kwestiach i, póki jeszcze jego pamięć działała dobrze, postanowił dzielić się tym wszystkim ze swoim jedynym wnukiem. W rodzinie Martina złożyło się tak, że nikt nie miał więcej niż jedno dziecko. Zaczęło się tak od Martina, który był jedynakiem. Jane również nie miała rodzeństwa. Dorobili się oni jedynie córki, Alice, matki Freda. Alice ze swoim mężem także nie mieli więcej dzieci. Przyszły lekarz zostawił torbę w małej sypialni, którą zawsze zajmował przebywając u dziadków, i poszedł przywitać się z dziadkiem. Uściskał go bardzo mocno i usiadł obok. Babcia w tym czasie zdążyła już zrobić mu kubek gorącej czekolady.
- Dziękuję - powiedział. W jego głosie nie było jednak słychać wielkiej radości.
- Może zrobisz też dla mnie, kochanie? - zapytał Martin puszczając oczko do swojej żony.
- Lekarze pewnie woleliby żebyś wypił co innego - uśmiechnęła się opierając ręce na biodrach.
- Mój rodzinny lekarz nie ma nic przeciwko temu żebym wypił z nim czekoladę, prawda Fred? - klepnął wnuka w kolano.
- Jeden kubem nie zaszkodzi - młody uśmiechnął się w dziarski sposób i również puścił babci oczko.
- Ah wy dwaj! - zaśmiała się i poszła do kuchni.
Martin odłożył gazetę na mały stolik znajdujący się obok jego fotela. Przeciągnął się, a jego stawy po kolei wydawały z siebie dźwięk chrupnięcia. Jergo żona wróciła już z kubkiem pełnym parującej czekolady. Postawiła go na stoliku, a kiedy to robiła Martin cmoknął ją w policzek.
- Pogadajcie sobie chłopcy - powiedziała. - Ja muszę dokończyć ciasto i przygotować sypialnię dla mojego ulubionego wnuka.
- Babciu - Fred zaśmiał się. - Nie masz ich więcej. Tylko proszę, nie prasuj pościeli. To naprawdę nie jest konieczne.
- Dobrze, dobrze - odpowiedziała i zniknęła w kuchni.

                Mężczyźni siedzieli w milczeniu popijając napój. To było dla nich zupełnie normalne. Nie musieli rozmawiać żeby czuć się dobrze w swoim towarzystwie. Fredy był bardzo podobny do dziadka. Nawet bardziej z charakteru niż z wyglądu. W zasadzie nie mówił zbyt wiele, ale zdarzały się tematy, na które mógł dyskutować godzinami. Lubił czytać, lubił poszerzać swoją wiedzę i miał niezwykle skomplikowany charakter. Nie był towarzyski, ale dzięki dziadkowi nauczył się wykorzystywać ludzi tak, żeby było jak najbardziej użyteczni i jak najmniej drażniący. Unikał tłumów, nie pił, nie palił, niezbyt lubił tańczyć. Dokładnie tak jak Martin. Był też szczery, chociaż na ich własny sposób. Nie zawsze mówił wszystko, ale nie kłamał. Uczciwość, honor i oddanie bliskim były u niego na pierwszym miejscu. Spokojne melodie płynące z radia i ogień w kominku sprzyjały kontemplacji. Obydwaj panowie uwielbiali myśleć, analizować, tworzyć scenariusze zdarzeń. Nie potrafili żyć bez tego, choć nie zawsze dobrze to wpływało na ich nastrój. Ten spokój przerwał Martin pierwszy się odzywając.
- Kobieta?
- Tak… - Fred odpowiedział smętnie po chwili.
- Chodź na górę - rzucił dziadek i zaczął wstawać z fotela.
Młody pomógł mu, wziął kubki z napojem i ruszył za dziadkiem. Martin miał problemy głównie z kolanami, które wynikały z wielu lat uprawiania różnych sportów. Jego inne stawy i kręgosłup również nie były w najlepszej kondycji, ale akurat kolana przeszkadzały mu najbardziej, bo utrudniały wchodzenie po schodach do jego sanktuarium. Tym razem jednak dziarsko pokonał te dziesięć schodów, które dzieliły go od poddasza. Otworzył drzwi i ruszył do biurka, na którym stał komputer. Usiadł na wygodnym fotelu z wysokim oparciem. Fred usiadł przed nim, z drugiej strony dębowego biurka, na równie wygodnym fotelu. Najlepiej im się rozmawiało kiedy ten stary mebel był między nimi. W pokoju panował półmrok, ale dało się zauważyć pełno półek i szafek ustawionych w rzędach i pod ścianami. Na nich znajdowała się kolekcja, która Martin gromadził przez prawie całe swoje życie. Było tam wszystko. Począwszy od pocztówek, zdjęć, plakatów, przez puchary, figurki, ozdoby, elementy garderoby czy sprzętu. Niekiedy ciężko było się domyśleć pochodzenia czy przeznaczenia danej rzeczy, ale Martin mógł o niej wiele opowiedzieć i nigdy się nie pomylił.
- Freddy - zaczął. - Pamiętasz wszystkie nasze rozmowy?
- Tak, pamięć mam po tobie, dziadku.
- To dobrze, chociaż… - Martin na sekundę się zamyślił. - Pamiętasz więc też, że wszystkie ważniejsze rozmowy odbywały się w tym pokoju. Ta będzie najważniejsza. Wiem, że dopiero co przyjechałeś, jest późno, ale w moim wieku nie można już niczego odkładać na później.
- Przecież dobrze się trzymasz, dziadku - uśmiechnął się.
- Tak, nie jest ze mną najgorzej, ale różnie bywa. - Zacznę od tego, że Alice z Tomem mają duży dom, dorobili się pokaźnego majątku i na pewno ciebie również zabezpieczyli. Zresztą tego moją córkę uczyłem, ale chciałbym żebyś przejął ten dom po mojej śmierci.
- Dziadku…
- Poczekaj - uciął. - Babcia będzie żyła dłużej, więc niech mieszka tutaj razem z tobą. Tego bym chciał. Wiem, że domek jest stary i niewielki, ale chodzi o ten pokój. Wiesz jak ważny jest dla mnie i wiem, że twoja matka nie pozwoli ci tych rzeczy zabrać do siebie. Będzie chciała je sprzedać, a tego czego nikt nie kupi po prostu się pozbędzie. Kobiety już tak mają. Dla niej to nie ma wartości. My wiemy, że jest inaczej.
- Zgadza się, to twoje dziedzictwo - Fred stracił pewność w głosie, nie wiedział do czego dziadek zmierza.
- To są rzeczy, które zbierałem przez całe życie, które było trochę za długie jak na mój gust - puścił młodemu oczko. - Działka jest dużo, więc możesz sobie rozbudować dom, ale nie niszcz go. Niech ten pokój pozostanie taki jakim jest teraz. Dokładaj nowe rzeczy. Jeśli braknie miejsca, stwórz nowe, ale korzystaj z tego gabinetu. Pracuj tutaj, czytaj, ucz się, rozmyślaj. Tutaj jest do tego bardzo dobra atmosfera.
- Też tak uważam - zgodził się Fred rozglądając się po ścianach.
- Jesteś w stanie dać mi słowo, że spełnisz moją prośbę? Że zamieszkasz tutaj z babcią do końca jej dni, że zajmiesz się domem, że nie pozostawisz tych rzeczy samych sobie?
- Tak, przysięgam - powiedział z pełną powagą.
- Teraz będę spał spokojnie - odetchnął dziadek. - Jest jeszcze jedna sprawa. Pamiętasz jak rozmawialiśmy przed klasą maturalną, o tym co jest w życiu najważniejsze?
- Oczywiście, to była najważniejsza nasza rozmowa.
- Aż do dzisiaj - zaznaczył Martin. -Wtedy powiedziałem ci, że przy wyborze życiowej drogi nie możesz kierować się niczyimi radami. Musisz sam wybrać to co uznasz dla siebie za najlepsze. Powiedziałem też, że zawsze możesz to zmienić i spróbować czegoś innego, to nie jest coś z czym wiążesz się na całe życie.
- Tak, powiedziałeś też, że najlepiej zacząć od rzeczy najtrudniejszych, żeby potem nie mieć problemów z pozyskaniem potrzebnych umiejętności. Łatwiej się uczyć kiedy człowiek jest młody. Kiedy ma wiedzę, przychodzi doświadczenie, które pokazuje mu na co mógłby dotychczasową drogę zmienić.
- Ja zacząłem od trudnych studiów, potem pracowałem w zawodzie, ale kiedy przestało mi to dawać satysfakcję przeskoczyłem do czego innego. Byłem dziennikarzem, handlowcem, pisarzem, pracowałem fizycznie, podróżowałem, fotografowałem, znowu pisałem, wróciłem do zawodu. Robiłem mnóstwo rzeczy…
- Dzięki którym teraz masz takie doświadczenie i wiedzę - dokończył za niego wnuk.
- Tak - twarz Martina rozpromieniła się w uśmiechu. - Chcesz zostać lekarzem. Te studia są trudniejsze niż były moje, ale to dobrze. Jeśli zaczniesz od trudniejszego wyzwania to więcej osiągniesz. Kiedy ja musiałem dokonać wyboru nie wiedziałem tego, teraz wiem. Chciałbym jednak żebyś nie trzymał się kurczowo posady lekarza. Jeśli przestanie ci to sprawiać przyjemność, jeśli będzie cię to męczyło i każde wyjście do pracy będzie wewnętrzną walką, to daj spokój. Czasem może wystarczyć krótka przerwa żebyś za tym zatęsknił, ale może być też tak, że pół życia spędzisz robiąc co innego. Pamiętaj tylko, że ma być to dla ciebie przyjemność, nie katorga. Przyjemność i nauka.
- Dobrze, dziadku. Zapamiętam to.
- Chciałbym żebyś po przeżyciu swojego czasu jak najlepiej przekazał wszystko to co ja przekazałem tobie swoim wnukom.
- Raczej wnukowi - zaśmiał się Fred.
- W przypadku naszej rodziny to pewnie tak. W każdym razie moją wiedzę i doświadczenia uzupełnisz tym, co sam zdobędziesz, a będzie tego jeszcze więcej niż ja Ci przekazałem i to dużo więcej. Zbierzesz jeszcze pewnie trochę ciekawych rzeczy i to wszystko przekażesz wnukom. Zapytasz dlaczego nie dzieciom. Bo mając dzieci twoja wiedza będzie jeszcze za mała. Tak jak w moim przypadku było z Alice.
- Wiesz, że mam cię kocha - wtrącił Fred.
- Wiem. Kocha mnie jako ojca, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Nie wiedziałem jeszcze wtedy jak to wszystko powinno wyglądać… To moja wina, chciałem dla niej jak najlepiej, ale robiłem to w zły sposób.
- Myślę, że mimo wszystko mama jest wdzięczna, bo to co ma osiągnęła dzięki wam.
- Nie, ona to osiągnęła dzięki Jane i pomimo tego co robiłem ja. Chciałem wszystko wykonać perfekcyjnie, a wychowanie nie na tym polega. Jest prawnikiem, to fakt. Zarabia dużo, to też fakt. Ma wspaniałą rodzinę, ale nie korzysta z życia tak jak powinna. Nie mówiłem ci tego, ale ona nie chciała być prawnikiem. Chciała zostać aktorką. Wymusiłem na niej zmianę decyzji. Powiedziałem jej, że będzie mogła być kim chce, ale najpierw musi zmierzyć się z wyzwaniem. Poszła na prawo, ale to co na niej wymusiłem zabiło jej marzenia.
- Nie bądź dla siebie taki okrutny - Fred położył dłoń na pokrzywionej już dłoni dziadka.
- Nie jestem okrutny, ale obiektywny. Uważaj na wychowanie swoich dzieci. Ucz się na moich błędach, o których ci cały czas mówiłem.
- Wiesz, dziadku… - zmieszał się. - Jeśli chodzi o te dzieci, wnuki i tak dalej, to u mnie nie będzie z tym problemu.
- Wiem, kobieta cię odtrąciła i uważasz, że nie znajdziesz już nigdy innej miłości.
- Nie! - zaprotestował. - To znaczy… tak. Ona jest miłością mojego życia, tą jedyną, nie chcę innej, nie chcę mieć dzieci z inną, żyć z inną, myślę tylko o niej…
- Ile trwał wasz związek? - dziadek zapytał sucho.
- Nie rozumiesz…
- Ile trwał wasz związek? - Martin powtórzył pytanie dużo bardziej stanowczo.
- Pół roku - Fred burknął w odpowiedzi.
- Mhm - Martin przeczesał palcami siwą czuprynę. - Oddałbyś za nią życie?
- Tak - młody odpowiedział bez chwili wahania.
- Odebrałbyś życie gdyby cię o to poprosiła?
- Tak - ponownie potwierdził z pewnością w głosie.
- Czyli jest dokładnie tak jak myślę. Opowiedz mi o niej, proszę.
- Poznaliśmy się w pociągu. Jest cudowna. Ma długie, blond włosy. Sięgają jej pleców. Nie jest zbyt szczupła, ani za gruba. Ma idealną figurę. Kiedy ją zobaczyłem świat mi się zatrzymał. Jej zielone oczy miały w sobie taki blask, takie przyciąganie. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Powiedział mi, że mam świdrujące spojrzenie. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, ale jakoś udało się zaprosić ją na kawę. Potem wyszliśmy parę razy. Zakochałem się, ona też. Byliśmy razem pół roku, ale teraz powiedziała, że to koniec, że za bardzo się różnimy, że to nie ma przyszłości i odeszła.
- I czujesz teraz jak narasta w tobie pustka, tęsknota do tej idealnej istoty, jak twoja dusza staje się zimna i twarda bez niej - Martin nawet nie zapytał czy to prawda, on po prostu dokończył wypowiedź za wnuka.
- Tak… ale skąd wiesz, dziadku?
- Właśnie teraz przejdziemy do najważniejszej rozmowy. Do historii, która pozwoli mi wszystko wyjaśnić i być całkowicie spokojnym, że to nie zginie po mojej śmierci. Otóż znam doskonale twój problem. Poznałem kiedyś dziewczynę, dla której spaliłbym cały świat i sam rzucił się dla niej w ogień gdyby tylko to było jej życzeniem.
- To babcia - młody pokiwał głową.
- Nie - odpowiedział Martin.
- Jak to? Przecież widać jak bardzo się kochacie…
- Wyjaśnię ci wszystko od początku, ale co do babci to jest ona cudowną osobą, dzięki niej miałem jakąkolwiek motywację by żyć. Dała mi ciepło, spokój, poczucie bezpieczeństwa, jest moim przyjacielem przez dużą część życia. Starałem się oddać jej całe dobro, którym mnie obdarzyła. Byłem dla niej najlepszy jaki potrafiłem być, ale to nie jest miłość. Przynajmniej nie w takim znaczeniu o jakim myślisz, kiedy masz przed oczami tę dziewczynę, przez którą jesteś tak smutny.
- Jeszcze nigdy nie byłem tak podekscytowany opowieścią - powiedział Fred kręcąc głową.
- Ja też… - dodał Martin. - Jeszcze nikomu o tym nie mówiłem. Cała historia zaczęła się pewnego dnia kiedy pierwszy raz ją spotkałem. Była zgrabna, miała zielone oczy, przepiękną twarz z cudownie promiennym uśmiechem, która dawał masę energii i włosy. Długie, proste, jasne włosy sięgające talii, a nawet dalej. Widać mamy do niektórych cech słabość - Martin zażartował. - Była wycofana, jakby się mnie bała. Ja byłem tak zauroczony, że nie potrafiłem nalać wody z dzbanka do filiżanki żeby nie rozlać. Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało, a może inaczej, bardzo dobrze mi było w jej towarzystwie. Czułem się wtedy zupełnie spokojny. Na zewnątrz mogły wybuchać bomby, a mi serce nawet by nie drgnęło.
- Znam to doskonale - wtrącił Fred.
- Po tym spotkaniu mnie przytuliła, tak spontanicznie,  byłem tak bardzo zaskoczony, że nie wiedziałem co zrobić. W końcu też ją objąłem, ale chwilę, która dla mnie była wiecznością, to zajęło. Spotkaliśmy się parę razy nim się pocałowaliśmy. Pamiętam to do dziś, bez żadnych luk. Mógłbym cię zabrać w miejsce gdzie to było i wskazać każdy szczegół. Było bardzo dobrze. Wiele dzięki niej zrozumiałem i wiele się nauczyłem. Nie będę ci teraz tego opowiadał, bo wszystko co już wiesz w znacznej mierze od niej się zaczęło. Kochaliśmy się. Widziałem w jej oczach, że moje uczucie jest odwzajemnione. Może nie w tak wielkim stopniu jak bym chciał, ale zawsze. Sielanka trwała mniej więcej tyle co w twoim przypadku. Potem odeszła, niszcząc mój świat niczym apokaliptyczna burza. Straciłem sens życia. Wszystko co dobre się w nim działo zniknęło i teraz została pustka. Postanowiłem ze sobą skończyć, ale nie miałem tyle odwagi.
- Sam mówiłeś, że większa odwagą jest żyć na tym świecie niż popełnić samobójstwo - wtrącił ponownie wnuk.
- Tak, ale wtedy tego nie wiedziałem. Nie miałem doświadczenia i wydawało mi się, że samobójstwo to największa odwaga. To było wielkie załamanie, depresja, topienie smutków w alkoholu, szukanie znajomości na jedną noc. Łapałem się wszystkiego co choć na moment da mi to co dawała mi ona, tę siłę płynącą z niej, to poczucie bezpieczeństwa, ciepło… Siedziałem kiedyś przy barze, kiedy podszedł do mnie starszy jegomość. Był dobrze ubrany i pił whisky. Poprosił barmana o to samo dla mnie i zaczął rozmowę.

Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!