Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

9/04/2016

Opowiadanie #12 - Amator cz.1

Szanowni Czytelnicy,

niedawno zapowiedziałem rozpoczęcie prac nad odcinkową historią o detektywie. Zapowiedziałem to na facebookowych stronach, do których odnośniki macie zaraz po prawo, w sekcji kontakt. Zachęcam do śledzenia tych stron, pozwoli to być bardziej na bieżąco z tym co robię. Ale przechodząc do sedna sprawy, dzisiaj przed Wami pierwszy, wprowadzający, odcinek opowiadania pod tytułem "Amator". Nie zapowiadam kiedy pojawi się następna część. Postaram się napisać ją jak najszybciej, a jeśli początek Wam się spodoba i dacie mi o tym znać w wyświetleniach, komentarzach, "lajkach", udostępnieniach tutaj czy na fb, to będę się starał jeszcze bardziej. Wszystkie pomysły, uwagi czy opinie też chętnie poczytam i wezmę pod uwagę, także piszcie śmiało. Format kolejnych odcinków będzie trochę inny. Ten był wstępny, ale następne będą wyglądały tak, że, co do zasady, jeden odcinek to jedna sprawa. Kończąc ten przydługi wstęp zapraszam do lektury!



AMATOR

Kamil Bednarek


Zegar, który wisiał na ścianie, kolejnymi cyknięciami odliczał czas, spędzony przeze mnie w swoim małym gabinecie. Siedziałem za prostym stolikiem kupionym w Ikei, który miał być tylko tymczasowym biurkiem. Kupiłem go rok temu, jego tymczasowość zmieniła się w stałość. Przyzwyczaiłem się już do tego imitującego drewno badziewia. Zajmowałem miejsce na fotelu, też tymczasowym. Jego, z kolei, kupiłem na jakiejś wyprzedaży mebli używanych, powiedziałem sobie, że po pierwszej rozwiązanej sprawie wywalę go i znajdę porządny, wielki, skórzany fotel, na którym będę siedział i przyjmował nowych klientów. Niestety nadal wysiaduję dupskiem powycierany rupieć, który trzeszczy tak niemiłosiernie, że nauczyłem się nie zmieniać pozycji przez wiele godzin. Oszczędzam tym sposobem uszy, bo kręgosłup, od siedzenia na tym tronie, jest już nie do uratowania. Po lewej mam jeszcze szafę na akta. Nawet całkiem ładną. Też z wyprzedaży, jakżeby inaczej, ale ją odmalowałem. Teraz jest zielona i pasuje do ścian. W środku miały być akta, taki był zamysł. Są trzy szuflady, czyli tyle ile trzeba. W jednej miały być sprawy bieżące, w drugiej skończone, a trzecia miała być na rachunki, faktury i inne papiery. I tylko w trzeciej, cholera, coś jest. Pozostałe dwie świecą pustką. Pewnie większość schowałaby tam chociaż wódę i fajki, ale tak się składa, że nie piję i nie palę. Dopełnieniem wystroju wnętrza były dwa, dość stare, drewniane krzesła dla klientów. Jeśli chodzi o sprzęty to na biurku stała zwykła lampka, też z Ikei i laptop, którego codziennie zabierałem do domu. Na ścianie wisiał zegar, który miał przyjemnie odmierzać czas pracy. Co prawda czas odmierza, ale nie robi tego zbyt przyjemnie. W każdym cyknięciu tego sukinsyna słyszę drwinę, a im bardziej umieram z nudów, tym wolniej przesuwa te swoje wskazówki. 

Dokładnie dziś mija rok od zrealizowania mojego młodzieńczego marzenia. Po studiach pomyślałem sobie, że fajnie by było zostać prywatnym detektywem. Człowiek się naczytał i naoglądał tych Sherlocków Holmesów, Monków, Wallanderów, Poirotów i innych takich i wyobraźnia działała. Zrobiłem sobie licencję, co w Polsce do najłatwiejszych nie należy, i wynająłem ten gabinet. Zleciłem zrobienie pięknej strony internetowej, założyłem profile na wszystkich możliwych portalach społecznościowych, nawet plakaty rozklejałem. I nic. Cały rok bez żadnego poważnego zlecenia. Albo nikt nie potrzebuje detektywa do poważnych spraw, albo inni mają już takie znajomości, że do mnie nikt nie dociera. Szukałem zaginionych zwierząt, bo z czegoś trzeba było żyć, ale Ace Ventura ze mnie marny. Nawet raz miałem zdobyć dowody sprawy przed rozwodem, ale nim przyszło do podsumowania to zdradzający mąż wpadł pod samochód i rozwodu nie było. Byłem głupi i podpisałem umowę wynajmu aż na rok, więc dzisiaj się skończy ten idiotyczny sen. Zupełny amator chciał zostać polskim Sherlockiem. Skończyło się tak jak się skończyć musiało, czyli totalną klapą. Dzisiaj to aż bym się napił. Może to nie jest najgorszy pomysł? Chociaż pewnie żaden z tych pajaców od coachingu mentalnego nie pochwaliłby świętowania życiowej porażki. W sumie już dawno mógłbym stąd dzisiaj wyjść, ale czekam do siedemnastej na właściciela budynku. Oddam mu klucze, mebli zabierał nie będę, niech sobie stoją tutaj gdzie ich miejsce. Komputer i lampka oczywiście pojadą ze mną do domu. Zegar też zostawię, zdążyłem już gnoja znienawidzić. Spojrzałem na niego mając nadzieję, że to po raz ostatni. Wskazywał, że do piątej zostało pięć minut.

            Zacząłem pakować laptopa do torby, chowałem też aparat i resztę sprzętu, który detektyw powinien mieć, kiedy usłyszałem kroki na schodach. Byłem przekonany, że to właściciel budynku. W końcu tylko z nim byłem umówiony i zbliżała się godzina naszego spotkania. Nawet się nie odwracając powiedziałem „proszę” kiedy usłyszałem stukanie w drzwi.
- Witam, panie Bond - kobiecy głos dobiegł moich uszu.
Odwróciłem się błyskawicznie i mogłem tylko pozbierać żuchwę z podłogi. W progu mojego małego gabineciku stała kobieta ubrana całkiem na czarno. Na jej twarzy igrał uśmiech, który jednocześnie wzbudzał pożądanie i odrobinę przerażenia. Długie, czarne włosy opadały jej na marynarkę. Wyjątkowo blada cera, idealnie kontrastowała z czernią ubioru. Była bardzo ładna, miała szczupłą twarz, brązowe oczy, zgrabny nos, była wysoka i szczupła. Długie i wąskie spodnie podkreślały jej nogi. Jedną dłoń oparła na biodrze, a drogą trzymała klamkę. Patrzyła na mnie, a ja stałem z rozdziawioną mordą. Wreszcie ją zamknąłem i spróbowałem się odezwać.
- Pani do mnie? - odpowiedziałem najgłupiej jak się dało.
- A czy tutaj jest gabinet detektywistyczny?
- No tak…
- Czyli do pana - wskazała mnie palcem. - Jestem Marta i chciałam pana wynająć.
- Olaf, miło mi - wyciągnąłem dłoń. - Niestety skończyłem działalność, jakieś pięć minut temu…
- Nic pan nie skończył! - zaprotestowała. - Jest mi potrzebny detektyw i to od zaraz. Pan jest moja ostatnią nadzieją. Musi mi pan pomóc, o pieniądze proszę się nie martwić.
Pomyślałem sobie, że ktoś robi sobie ze mnie jaja. Ta historia potoczyła się w tak absurdalny sposób, że omal nie wybuchnąłem śmiechem. Wchodzi do mojego gabinetu kobieta tak zjawiskowa, że wypadły mi oczy. Chce mnie zatrudnić na pięć minut przed końcem mojej działalności, jeszcze mówi, że kasa nie gra roli. Przecież to komedia i to w dodatku słaba. Rozmyślania na ten temat przerwał właściciel lokalu. Przyszedł, tak jak się umówiliśmy, punktualnie o siedemnastej.
- Musi pan poczekać na swoją kolej, teraz ja rozmawiam z panem detektywem - powiedziała to tak wyniosłym tonem, że gdybym nie był tym wspomnianym detektywem to sam bym wyszedł i czekał.
- Przepraszam, pani Marto, ale to właściciel lokalu. Byłem z nim umówiony - stanąłem w obronie gospodarza.
- Przedłużenie umowy?
- Raczej odwrotnie - uśmiechnąłem się. - Oddam kluczę, odbiorę kaucję i pożegnam się z tym miejscem.
- Zmienia pan gabinet? - zadała kolejne pytanie, co było już trochę irytujące.
- Nie. Tak jak mówiłem, kończę z detektywistyką.
- Nie! - krzyknęła. - Przepraszam pana bardzo, ale Olaf nigdzie się nie wybiera. Proszę przyjść jutro i wtedy panowie dogadacie szczegóły umowy najmu na kolejny okres. Jakiekolwiek zwracanie kluczy dzisiaj się nie odbędzie - w ciemnych oczach błysnęła jakaś agresja, albo mi się wydawało.
- Panie Olafie? - właściciel popatrzył na mnie zaskoczony.
- Przepraszam pana, ale wydaje mi się, że ta pani nie odpuści póki nie zostanie wysłuchana - odparłem rozkładając ręce.
- Niech wam będzie - burknął i wyszedł.
- Proszę usiąść - wskazałem kobiecie krzesło, sam stanąłem oparty o biurko. Nie chciałem siadać na tym trzeszczącym fotelu. - Co panią do mnie sprowadza?
- Po pierwsze: już mówiłam, że mam na imię Marta, a po drugie: jest pan ostatnią osobą, która może mi pomóc.
- Czy mogę pomóc to zobaczymy jak już będę wiedział o co chodzi - uśmiechnąłem się.
- Zacznę od tego, że pracuję w dość specyficznym miejscu, o którym więcej nie chciałbym mówić. Dla twojego i mojego bezpieczeństwa. Ta praca wiąże się z tym, że czasami można narobić sobie wrogów.
- Trochę mało szczegółów… - westchnąłem.
- Daj mi skończyć. Zostałam posądzona o to, że przekazałam bardzo ważne dokumenty bardzo niepowołanej osobie. Mam czterdzieści osiem godzin na to żeby udowodnić, że mnie wrobiono i znaleźć winnego. Inaczej zostanę zabita.
- Czekaj! Co? - krzyknąłem.
- Nie ekscytuj się tak - odparła zbyt spokojnie jak na słowa, które przed chwilą padły. - Nie powiedziałam jeszcze jaka jest twoja rola w tej sprawie.
- Mam znaleźć dowody na to, że jesteś niewinna - odpowiedziałem z pewnością w głosie.
- Nie - zaśmiała się szczerze, pierwszy raz zobaczyłem w pełnej krasie jej białe zęby. - Do takich dowodów byś się nie dobrał bez znajomości w policji i innych służbach. A takich znajomości przecież nie masz.
- Skąd…
- Nie ważne - puściła mi oczko. - Twoim zadaniem będzie śledzić osobę, która jest winna i która próbuje mnie wrobić.
- Ah tak - westchnąłem. - Czyli ty już wszystko wiesz, a ja mam tylko pochodzić za wskazaną przez ciebie osobą, porobić jej zdjęcia i takie tam?
- Bystry jesteś - uśmiechnęła się. - Dokładnie tak masz zrobić. Masz być cieniem człowieka, który wyniósł tajne akta. Masz dokumentować to co robi, to z kim się spotyka i to o czym rozmawiają. Interesuje mnie wszystko, dosłownie wszystko. Nawet to co zamawia w restauracji. Muszę mieć pełny obraz, rozumiesz?
- Jasne - odparłem. - Nic skomplikowanego. Pozwól, że zadam Ci jedno pytanie - skinęła głową. - Dlaczego przyszłaś do mnie z tą sprawą?
- Jesteś czysty - zaczęła z powagą. - Nikt cię nie zna, z nikim nie współpracujesz, nie jesteś umoczony w żaden układ, nie jesteś nic nikomu winny. Nie mogłam znaleźć nikogo lepszego do tej roboty.
- Ale…
- A to, że nie masz doświadczenia - przerwała, kiedy chciałem wtrącić swoje zdanie. - Nie przeszkadza mi zupełnie. Facet cię nie zna, nie wie, że jesteś detektywem, jeśli nie podejdziesz do niego z aparatem i nie błyśniesz fleszem w oczy, to nie zorientuje się, że jest śledzony.
- Przecież to twój kolega z pracy, więc pewnie też ma jakieś tajne wyszkolenie.
- Nie każdy był szkolony tak samo, niektórzy trafili tam gdzie ja, powiedzmy, za zasługi dla poprzedniego systemu.
- Ah tak - zamyśliłem się. - Czyli będę śledził starego dziada?
- Tak! - klasnęła w dłonie. - Pięknie to ująłeś! Muszę już lecieć, ale tutaj masz telefon, przez który będziemy się kontaktować.
- Że niby taki bez podsłuchów? - zażartowałem.
- Tak - odpowiedziała bardzo poważnie. - Dokładnie taki.
Podała mi smartfon, który był tak płaski, że bałem się go dotykać. Nigdy wcześniej nie widziałem takie modelu.
- Dzięki, ale jeszcze się nie zgodziłem…
- To prawda, ale zgodzisz się jak usłyszysz co możesz z tego mieć.
- Nie jestem taki pewny, ale słucham.
- Za wykonanie zadania dostaniesz odpowiednią sumę pieniędzy. Nie powiem ci ile dokładnie, bo jeszcze się przewrócisz. Po prostu prześlesz mi z telefonu, który dostałeś, swój numer konta. Zaraz po tym na koncie pojawi się wpłata. Nie będziesz stratny, zapewniam cię. Pierwszą ratę dostaniesz już dziś, potraktuj to jako zaliczkę. Oprócz tego będę ci pomagać.
- Pomagać w czym? - zdziwiłem się.
- W tym z czym masz problem jako detektyw - odpowiedziała. - Zaczynając od podstawowych rzeczy jak sprawdzenie właściciela samochodu, adresu, przeszłości człowieka, poprzez zatarcie śladów twojej działalności, a na wyciągnięciu z więzienia kończąc.
- Super, bardzo by mi się to przydało, gdyby nie to, że jakiś kwadrans temu zakończyłem działalność - uśmiechnąłem się, ale błysk w jej oku sprawił, że spoważniałem w momencie.
- Pomyśl - wstała. - Jeśli mogę załatwić tyle spraw, które ci pomogą to zapewne mogę spowodować, że będziesz miał wielkie problemy, prawda?
- Taaak…
- Zatem wszystko ustalone - klasnęła, a ja podskoczyłem. - Mam jeszcze dziś kilka zajęć, wieczorem dostaniesz zdjęcie obiektu i podstawowe informacje o nim, w odpowiedzi na tę wiadomość prześlesz numer konta, na które mam przelać pieniądze. Powodzenia!
Położyła mi na moment dłoń na ramieniu i wyszła, a ja zostałem na środku mojego małego gabinetu z niespotykanym smartfonem w dłoni i mętlikiem w głowie. Musiałem to wszystko dokładnie przemyśleć, a najlepiej myślało mi się po treningu. Zamknąłem drzwi za sobą i pojechałem na siłownię. Po powrocie do domu położyłem się na łóżku i wsłuchany w szum wody wypływającej z filtra w akwarium zacząłem analizować to co się dzisiaj stało.

            Zanim doszedłem do sedna i wszystko sobie poukładałem, moje rozmyślanie przerwał sygnał wiadomości. Odezwał się prezent od mojej klientki. Teraz wszystko było już tylko w moich rękach. Miałem obietnicę ciekawej przyszłości oraz groźbę przyszłości nieciekawej. Mogłem robić to co chciałem albo rzucić to i liczyć, że sprawa rozejdzie się po kościach i nie będą to moje kości. Otworzyłem wiadomość. Zawierała zdjęcie siwego faceta z grubym wąsem pod nosem. Mężczyzna miał przerzedzone włosy i sporą nadwagę. Pod zdjęciem miałem adres i godzinę. 12.30, McDonald Manufaktura. Domyśliłem się, że tam mam zacząć obserwację. Pasowało mi to, bo przynajmniej nie musiałem się zrywać od rana. Wziąłem trzy głębokie wdechy i zdecydowałem co zrobię. Wpisałem numer konta w pole odpowiedzi. Wysłałem i dopiero wtedy przeszło mi przez myśl, że jeśli rzeczywiście ktoś robi sobie ze mnie jaja to obiję mu mordę. Zanim się nad tym głębiej zastanowiłem przyszło potwierdzenie wpłaty na konto. Rzuciłem się do telefonu jak głupi, włączyłem swoją bankową aplikację i zaraz znowu usiadłem. Kwota jaką tam zobaczyłem udowodniła mi, że to nie żarty. Wszystkie urządzenia, które mogły mi pomóc w śledztwie podłączyłem do prądu, wykąpałem się, ustawiłem budzik na dziewiątą i poszedłem spać, a przynajmniej położyłem się do łóżka i próbowałem zasnąć.

Link do części drugiej KLIKNIJ!

Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!