Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

1/25/2015

Opowiadanie #6 - "Pełnia"

Nadszedł czas na kolejne opowiadanie z moich pisarskich zbiorów. Właściwie nie wiem sam jak je oceniać. Pozostawię to Wam, czytelnikom. Napisałem je pod wpływem pełni księżyca. Spoglądałem na niebo, na którym znajdował się wielki księżyc, małe obłoczki były gnane przez silny wiatr i od czasu do czasu go w niewielkiej części przykrywały. Zacząłem rozmyślać i tak wpadł mi do głowy pomysł na postaci, scenerię i fabułę tego opowiadania. Zapraszam do czytania!

"Pełnia"



Okrągła tarcza księżyca oświetlała gęste lasy położone na górskim zboczu. Na niebie przesuwały się postrzępione chmury, które od czasu do czasu potęgowały grozę. Wiatr szeleścił liśćmi, słychać było pohukiwanie sów i wycie wilków. Aura była mroczna, dało się wyczuć, że coś tej nocy nie jest tak jak być powinno. Natura dawała wyraźne znaki, ostrzegała żeby nie wchodzić do tego lasu, nie tej nocy. Czerwony księżyc w pełni górował nad mrocznymi ostępami, dzięki czemu choć odrobina światła wpadała między gęsto rosnące drzewa. Między pniami wysokich i smukłych świerków przedzierała się wysoka i barczysta postać. Miała na sobie czarną pelerynę z kapturem, która sprawiała, że był niemal niewidoczny w tym mrocznym lesie. Kierował się w górę zbocza. Poruszał się niemal bezszelestnie. Był szybki jak wiatr. Przeskakiwał od drzewa do drzewa. Podmuch wiatru rozwiał jego pelerynę na tyle, by w blasku księżyca błysnęła srebrna klinga długiego miecza wiszącego u jego pasa. Broń nie była zabezpieczona w pochwie, wisiała swobodnie. Postać zatrzymała się nagle i przykucnęła. Wysunął dłoń w ciemnej rękawicy i sprawdził ściółkę. Podniósł fragment i powąchał go. Rozkruszył między palcami to co zebrał i biegiem ruszył w górę. Przeciągłe wycie rozdarło ciszę, która niespodziewanie zapadła. Nawet wiatr ustał. Postać wbiegła na szczyt. Wsparła się dłonią o pień świerku. Zsunęła kaptur z głowy. Płomienne, rude włosy spoczęły na czarnej pelerynie. Zielone oczy osadzone pod rudymi brwiami wpatrywały się w dal. Szeroka szczęka, orli nos i, zaciśnięte w grymasie furii, wąskie usta czyniły jego twarz przerażającą. Było w niej coś, co budziło grozę i pasowało do tej nocy i tego lasu niemal idealnie. Mężczyzna ruszył w dół zbocza. Biegł z zawrotną prędkością, ale nie tracił równowagi. Zrzucił z siebie pelerynę, odpinając guzik jedną dłonią. Pod peleryną była schowana kusza. Wyciągnął ją i przygotował do strzału. Nałożył bełt, którego grot błyszczał w świetle księżyca. Wyglądał na srebrny. Zbiegł na samo dno wąwozu, który oddzielał dwie najwyższe góry. Pobiegł wąwozem i wreszcie wybił się z jednego z płaskich kamieni, które leżały na jego dnie. Wyskoczył w górę i wystrzelił z kuszy między drzewa. Głośne wycie ponownie rozdarło ciszę panującą tej nocy. Mężczyzna skoczył między drzewa, tam gdzie strzelił i wylądował na wielkiej bestii. Przeturlał się razem z nią i wylądował jej na klatce piersiowej. Wyciągnął miecz i przycisnął go do grubego karku potwora. Bestia miała gęste, czarne futro. Wielki łeb przypominający łeb wilka, długie łapy zakończone ostrymi pazurami. Z uda potwora wystawał bełt, który został wystrzelony kilka sekund wcześniej. Krew barwiła trawę, a futro wokół rany zaczynało wypadać. Stworzenie wyszczerzyło kły próbując ugryźć mężczyznę, ale ostrze na gardle powstrzymało jego zapędy.
- Gdzie ją przetrzymujecie? - zapytał chrapliwym głosem rudy mężczyzna.
- Ruvik… - bestia warknęła. - Nic ci nie powiem, nigdy jej nie znajdziesz.
- Zginiesz tej nocy - mężczyzna odpowiedział ze stoickim spokojem. - Od ciebie zależy czy szybko czy w męczarniach.
- Odsuń ostrze od mojej szyi to może coś ci powiem.
- W twoim położeniu nie stawiałbym warunków - trącił kolanem bełt wbity w udo bestii, ta zawyła głośno.
- Zaraz przybędą inni… wtedy nasza pozycja będzie zupełnie inna, Ruvik.
- Nawet jeśli ktoś przyjdzie pomóc takiemu ścierwu jak ty, to już tego nie zobaczysz. Ostatnia szansa. Powiedz mi dokąd ją zabraliście?
- Zginiesz próbując się tam dostać - bestia wyszczerzyła kły. - Dlatego ci powiem. Jestem w Tevedarn, tam gdzie jeszcze nikt niepowołany nie wszedł. Nikt z twoich parszywych towarzyszy. Nikt tam nie wejdzie, Ruvik, nikt nie…
Potwór nie dokończył zdania. Srebrne ostrze zatopiło się w jego gardle. Krew zabulgotała w jego paszczy i po chwili zastygł bez ruchu. Futro zaczęło sypać się z niego niczym igły ze ściętego drzewa. Jego ciało wchłonęła ziemia, pozostały jedynie włosy. 

                Ruvik podniósł się i ruszył dalej wąwozem. Biegł długo niemal się przy tym nie męcząc. Po dobrych kilku godzinach trafił na grupkę podobnych bestii. Czarne futra, długie łapy, błyszczące kły i pazury. Nie zauważyły go. Skrył się między drzewami i obserwował ich ruchy. Siedem bestii pilnowało wąskiego przesmyku, który prowadził wprost do groty. Żeby dostać się to Tavedarn musiał przejść tą grotą, nie było innej drogi. Wiedział, że ta siódemka to tylko warta, a wewnątrz groty jest ich znacznie więcej. Sprawdził odruchowo czy miecz jest pod ręką. Sięgnął za szeroki pas i wyjął kilka krótkich sztyletów, wiedział, że przydadzą mu się za chwilę. Rozłożył przed sobą sześć bełtów. Spokojnie załadował jeden z nich. Wycelował i strzelił w jednego z wilkołaków. Strzała wbiła się prosto w łeb, a po kilku sekundach po potworze pozostała jedynie kupka czarnego futra. Reszta wpadła w popłoch. Rozglądali się i starali się wywęszyć zagrożenie. Ruvik był ustawiony tak, że nie byli w stanie go wykryć. Załadował ponownie i zlikwidował drugą bestię. Strzelał raz za razem, aż został się ostatni z wilkołaków. Ten był wyjątkowy. Przez środek jego pyska przebiegała jasna i gruba szrama, która niemal świeciła w blasku księżyca. Ruvik wyszedł z ukrycia i gdy tylko bestia go zobaczyła wyszczerzyła zęby w grymaśnym uśmiechu.
- Baras - Ruvik wyciągnął miecz. - Znowu się spotykamy.
- Ruvik… - odpowiedziało mu warknięcie. - Dotarłeś aż tutaj, szkoda będzie przerwać ci tę podróż.
- Więc tym razem nie chcesz uciec? To zupełnie nie w twoim stylu.
Wilk nie wytrzymał i rzucił się na mężczyznę. Ten zrobił spokojny unik i ciął mieczem w nogi. Bestia padła w mech jak długa. Wycie odbiło się echem między górami, ale Ruvik szybko je skrócił. Przewrócił Barasa na plecy i wyjął krótki, zakrzywiony nóż.
- Odkryłem pewną tajemnicę, Barasie - powiedział. - Wasze ciała rozpadają się po śmierci, ale jeśli ściągnie się z was skórę przed śmiercią to ona pozostaje na tym świecie. Kilka już mam w domu, całkiem ciepłe są, ale i tak najlepiej wyglądają wokół ogniska.
- Kłamca! - warknął wilkołak.
- Sprawdźmy to.
Ruvik wbił sztylet pod skórę i zaczął oddzielać ją od mięśni. Ból nie pozwalał wydać z siebie nawet piśnięcia i Baras leżał z szeroko otwartym pyskiem. Białe zębiska odbijały światło księżyca. Kiedy rudy mężczyzna skończył wilkołak pozostał nagi, jego porozcinane mięśnie drżały i krwawiły. Czarna krew wsiąkała w zielony mech.
- To pomoże mi szybko wykonać moją misję - powiedział. - Ale ty powinieneś wrócić tam skąd wylazłeś.
Wbił mu swój długi miecz w czaszkę i przekręcił klingę. Słychać było trzask łamanych kości. Wyciągnął ostrze z bestii, po której nie zostało nic. Zarzucił na siebie futro i wszedł do groty. Przemykał się ciemnym korytarzem. Dzięki skórze, którą miał na sobie nie rozpoznają jego zapachu. Mógł więc swobodnie podkradać się do przeciwników i cicho ich eliminować. Tak też robił. Wykańczał jednego po drugim najciszej jak się dało. Wiedział, że w mogą zamknąć mu drogę z obydwu stron. W tak ciasnym pomieszczeniu przewaga liczebna nie ma znaczenia, ale z atakiem z dwóch frontów mógł sobie nie poradzić. Ta misja była zbyt ważna żeby działać pochopnie. Nie mógł sobie pozwolić na błąd. 

                Wreszcie przedostał się na drugą stronę góry. W grocie za sobą zostawił mnóstwo futra, które zostało po martwych wilkołakach. Pozostało mu teraz jedynie wspiąć się na stromy szczyt i dostać do kolejnej groty. To właśnie była góra Tavedarn. Jej stromy, skalisty szczyt był ledwo widoczny z tego miejsca. Nie prowadziła do niej żadna droga, trzeba było się wspinać. To tam, przed wiekami, zagnieździły się wilkołaki i to stamtąd rozłaziły się po całym świecie. To był ich matecznik. Ruvik domyślał się, że do samego centrum prowadzą długie korytarze, w których można się pogubić. Nie zrzucił więc skóry, którą był okryty. Wiedział, że to zwiększy jego szanse. Wiedział też, że nie są one zbyt duże. Nikt jeszcze nie wrócił z wyprawy do Tavedarn. Księżyc powoli zachodził i musiał się spieszyć. Znał ten rytuał. Wykorzystają moment kiedy na niebie będą jednocześnie księżyc i słońce by przemienić tę dziewczynę w wilczycę, która wyda na świat kolejne pokolenie potworów. Tylko w tym czasie było to możliwe. Nie zastanawiał się więc długo i ruszył po skalistej ścianie w górę. Kamienie były wyślizgane po wiekach wspinaczki. Piął się jednak dzielnie ku górze. Wiatr był tam przejmująco zimny. Ucieszył się, że nie pozostawił skóry z Barasa na dole. Dawała mu dodatkową osłonę. Trzymała jeszcze ciepło bestii, która ją nosiła. Ruvik był bardzo sprawny i szybko dostał się na szczyt. Wejścia do groty pilnowała kolejna grupa wilkołaków. Tym razem nie miał możliwości by ich zaskoczyć. Oparł się mocno nogami i wyskoczył w górę. Nim bestie spostrzegły co się dzieje, on zrzucił skórę i wyrzucił przed siebie kilka sztyletów. Wszystkie trafiły w cel i pozbył się większości przeciwników. Zostało trzech. Starały się go otoczyć i zepchnąć do krawędzi urwiska. On jednak nie pozwolił im na to i zaszarżował na jednego z nich. Wbił mu miecz w okolicach obojczyka i przeskoczył nad wysoką bestią. Pozostałe dwa były teraz bliżej krawędzi i mógł wykorzystać zdobytą przewagę. Ruszył biegiem prosto w stronę jednego z nich. Ściął mu głowę nim tamten zdążył zawyć. Odbił się jedną nogą od ciała, które spadło w dół, i spadł niczym grom na drugiego. Ciął go mieczem rozpłatując brzuch. Wnętrzności wylały się na kamień. Wściekłe oczy wpatrywały się teraz w pustkę, a po chwili zniknęły. Ruvik nie napawał się zwycięstwem. Ruszył w głąb jaskini. Tak jak myślał, było tam wiele korytarzy. Instynkt jednak ciągnął go w jedną stronę. Poruszał się przy ścianie, eliminował napotkanych wrogów, ale, gdy tylko była na to szansa, starał się unikać walki. Czaił się w mroku. Wiedział, że jeśli któraś z bestii zacznie wyć to nie skończy się to dobrze ani dla niego, ani dla dziewczyny, którą miał uratować. Serce biło mu mocno, czuł zimno pot na karku. To była najważniejsza misja w jego życiu i czuł silną presję, ale pierwszy raz od bardzo dawna, poczuł też strach. Jeśli wróci z Tavedarn i uratuje tę dziewczynę stanie się najsławniejszym Łowcą na świecie. Będzie równy królom. Chęć zdobycia sławy pchała go do przodu, mimo strachu i mimo zdrowego rozsądku. 

                Dotarł wreszcie tam gdzie chciał. Czuł, że jest we wnętrzu góry i wiedział, że ucieczka z niej nie będzie łatwa. Zobaczył okrągłą jaskinię, w której znajdowało się mnóstwo bestii. Klęczały wpatrując się w coś na kształt ołtarza. Był to kawałek skały na tyle płaski by można było coś na nim położyć. Przy tym ołtarzu stała postać wyglądająca na ludzką, a na samej skale leżała naga kobieta. Ruvik zauważył jej rude włosy. To była kobieta, po którą tutaj przyszedł. Niestety rytuał zaczął się już, a w pomieszczeniu było zbyt dużo mrocznych bestii by z nimi walczyć. Przyjrzał się lepiej postaci nad dziewczyną. Również była naga, ale nie do końca. Na jej głowie znajdowała się idealnie biała czaszka wilkołaka. Udało mu się dostrzec, że to mężczyzna i że ma w ręku długi nóż, z robiony z kości. Kiedy tylko podniósł go do góry Ruvik skoczył między piekielne bestie ze swoim srebrnym mieczem.
- Zostawcie go! - ryknął mężczyzna z czaszką na głowie, a wilki zamarły wykonując rozkaz. - Ruvik! Najdzielniejszy z dzielnych, największy Łowca! Jak miło cię widzieć!
- Kim jesteś?! Oddaj mi dziewczynę to zniknę i nikt więcej nie zginie!
- Jestem Mortar, wiele setek lat temu mieszkańcy twojego świata wygnali mnie ze swojej wspólnoty tylko za to, że mój wilk pogryzł jakieś dziecko. Widocznie mu się należało - wzruszył ramionami. - Zamieszkałem wraz z nim tutaj w Tavedarn i postanowiłem się zemścić. Wysłałem go do wioski po jedną z młódek. Przyniósł mi ją, a ja, dzięki wiedzy zmieszałem ich krew. Tak powstało kilka pierwszych wilkołaków, jak je nazywacie. Wypuściłem je w świat, a one, w podzięce, pozwalają mi tworzyć kolejne ich pokolenia.
- To niemożliwe - wtrącił Ruvik. - Nie możesz tutaj żyć od setek lat.
- To jest w tym najlepsze, chłopcze. Mogę. Dzięki specjalnemu rytuałowi i krwi tych młodych dziewczyn. Trzeba ją zmieszać z krwią jednego z wilków, ale to dla nich żaden problem, bo rany szybko się goją. Walczą między sobą o to kto może mi podarować krew. Właśnie miałem przedłużyć sobie życie o kolejne pół roku. Może zechcesz się do mnie przyłączyć?
- Co? - wydukał zaskoczony.
- Byłoby bardzo miło mieć ciebie za towarzysza. Dużo o tobie słyszałem, zabiłeś wiele moich dzieci. Chciałbym cię bliżej poznać, byłbyś użyteczny.
- Nie wierzę w te bajki, po prostu oddaj mi dziewczynę i pozwól stąd wyjść, a nic ci się nie stanie…
- Groźba? - zaśmiał się. - Jesteś otoczony przez kilkadziesiąt bestii, w całej górze jest ich kilkaset. Myślisz, że uda ci się mnie zabić i wynieść stąd to dziewczę?
- Nie wiem czy mi się to uda, ale wiem, że jeśli nie przystanę na twoją propozycję to i tak mnie zabijesz, więc czemu nie spróbować?
- Wiedziałem, że to powiesz. Słyszałem o tobie naprawdę dużo. Ale zaraz zajdzie księżyc, a my tutaj sobie rozmawiamy. Wybieraj!
Ruvik nie czekał nawet aż głos przestanie brzmieć w sali i ruszył ze srebrnym mieczem w stronę Mortara. Rzucił się w jego kierunku, ale został powalony przez wilkołaka. Kolejne zbierały się do ataku. Miecz szlachtował je na prawo i lewo. Wycie, skamlenie i piski wypełniły całe wnętrze góry. Ciął mieczem ile tylko miał sił, ale czuł, że zaczyna mu już ich brakować. Ręce miał jak z ołowiu i ruchy coraz wolniejsze. Wiedział, że to nie ma sensu. Musi się przedostać do Mortara i zabić go. Tylko to mogło go uratować. I mogło uratować ją. Zebrał się w sobie i ruszył. Miecz aż płonął od czarnej krwi. Uderzał raz za razem. Atakowały go z przodu, z tyłu i z boków. Nie miał nawet sekundy wytchnienia. Wreszcie poczuł palący ból w łydce. Spojrzał i zobaczył, że jego mięsień jest rozrywany przez szczęki ogromnego wilka. Wbił mu miecz w głowę i bestia puściła, ale tę chwilę zawahania wykorzystał inny potwór, który powalił Ruvika uderzeniem pazurów. Ostre jak noże pazury rozcięły skórę na klatce piersiowej. Poczuł, że zaczyna mu brakować sił. Miał mroczki przed oczami. Był bliski omdlenia, ale między napierającymi cielskami włochatych bestii zobaczył nagie ciało rudowłosej dziewczyny. Mortar kończył modły będąc zupełnie spokojnym o swoje bezpieczeństwo. Uderzenie zębów wyrwało z dłoni Ruvika miecz. Wilki przyparły go do ściany. Widział jedynie ich przekrwione, błyszczące ślepia i ślinę ściekającą po białych kłach. Dyszały, wyły i szczekały. Czas jakby stanął w miejscu. Mężczyzna nie widział już zbyt dużo. Utrata krwi i zmęczenie dawały o sobie znać. Wyjął nóż, który służył mu do zdejmowania skór z przeciwników i rzucił nim w stronę ołtarza w przebłysku świadomości. Ostrze trafiło w czaszkę, rozbiło ją na pół, ale nie zrobiło krzywdy Mortarowi. Wilkołaki jednak na chwilę zostały zbite z tropu i spojrzały w stronę swojego władcy. Ruvik zebrał się na ostatni akt odwagi. Wyjął kuszę i założył na nią bełt. Ręce drżały bardzo mocno, a czas mu się kończył. Wilki znów zainteresowały się nim. Napiął cięciwę i wycelował. Zdążył oddać strzał nim się na niego rzuciły.

                Ocknął się leżąc na ziemi wśród czarnego futra. Rozejrzał się i zobaczył postać przy ołtarzu z wystającym z klatki piersiowej bełtem. Na skale leżała naga dziewczyna. Wokół nie było nikogo. Jaskinia wydawała się zupełnie opuszczona. Podniósł się. Czuł, że jest bardzo słaby, że stracił sporo krwi, ale nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się stało. Podszedł do dziewczyny i ściągnął koszulę, na której widać było ślady pazurów. Założył jej swoje ubranie i wziął ją na ręce. Powoli, nieco oszołomiony, wyszedł na zewnątrz. Po drodze nie spotkali żadnego wilkołaka.

                Czterech mężczyzn w czarnych płaszczach siedziało wokół ogniska. Las, w którym się znajdowali, był cichy, jakby nic w nim nie żyło. Noc była czarna, chmury zakrywały niebo tak szczelnie, że gdyby nie ogień nie byłoby widać własnej ręki. Ruvik odgryzł kawałek mięsa niewiadomego pochodzenia, a kość wrzucił w ogień. Iskierki uniosły się w górę. Dwaj siedzący wraz z nim wyglądali na bardzo młodych. Mieli rude włosy i dziecięce rysy. Nie byli też zbyt rośli. W porównaniu z Ruvikiem wyglądali jak uczniaki. Ostatnim towarzyszem był niemal siwy mężczyzna. Resztki pigmentu w jego włosach połyskiwały miedzią. Zmarszczki i blizny zdobiły jego zmęczoną twarz. Był wielki. Mimo wieku jego mięśnie nadal miał w sobie dużo siły. U każdego z mężczyzn połyskiwał srebrny miecz, a na plecach wisiała kusza.
- Mistrzu - zaczął Ruvik. - Jak to się stało, że te wilkołaki zniknęły. Została po nich tylko sierść. Jakby pozdychały.
- Bo pozdychały - odparł ochrypłym głosem.
- Jak to możliwe?
- To nie były zwyczajne wilkołaki. One nie powstały z rzuconej na człowieka klątwy. One były sztucznie hodowane przez Mortara. Były wytworami jego czarnej magii. Zabiłeś go, a w tego jego czary przestały działać.
- I wszystkie wilkołaki zginęły?
- Nie wszystkie - wrzucił kość w ogień. - Nie wszystkie, Ruvik. Tylko te, które stworzył Mortar. Po świecie łazi pełno wilkołaków, na które ktoś rzucił klątwę. One się łączą w pary i rozmnażają. Zakładają siedliska i stamtąd rozłażą się po okolicy. Będziemy mieć co robić jeszcze przez wiele lat. Cieszy mnie to, że pozbyłeś się tych stworzonych przez czarną magię. Co prawda zostanie nam mniej roboty, ale nie będzie ginęło już tylko naszych.

                Ruvik westchnął i spojrzał między drzewa i skoncentrował wzrok na jednym punkcie. Już wiedział co tam jest… 



Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!