Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

6/28/2015

Opowiadanie #9 - "Bo nic nie pozostało" cz.1

Nowe opowiadanie, które będę wstawiał w odcinkach. Nie wiem z jaką częstotliwością, to zależy też od tego czy Wam się spodoba. Przestępcy, korupcja, sporo brutalności, podwójne dno całej sprawy, może przypadnie Wam do gustu. Nie wiem ile będzie części, okaże się jak skończę pisać. Zapraszam do czytania!

"Bo nic nie pozostało" cz.1

    W brudnym mieście, w którym aż roiło się od przestępców, w którym ciężko żyło się zwyczajnym ludziom, w którym nigdy nie było się pewnym czy dożyje się świtu, trudno o nowych rekrutów w policji. W takim mieście nawet policjantom się nie ufa, właściwie to przede wszystkim policjantom. Ludność nie wierzy w to, że pod bokiem policji przestępczość mogła się rozwinąć aż tak bardzo. Według obywateli to policja pozwoliła na to i jest zadowolona z tego co się dzieje w mieście. Są przekonani, że funkcjonariusze żyją sobie dostatnio z łapówek, jakie od złoczyńców otrzymują. Prawda jednak, jest zupełnie inna. Policjanci giną codziennie na służbie, starają się walczyć, ale w tym mieście nie pomógłby nawet superbohater. Przez częste pogrzeby funkcjonariuszy nie ma nowych rekrutów. Nikt normalny nie chce walczyć z wiatrakami, z czymś czego pokonać nie sposób. Jedne, najważniejszy, oddział składał się teraz wyłącznie ze starych gliniarzy, którym było już wszystko jedno co się z nimi stanie. Z ludzi, których nikt nie chce spotkać na drodze. Z takich, którzy odstraszali samym wyglądem. Zostało ich tylko siedmiu. Kiedy oddział został utworzony była ich trzydziestka. Od tego czasu nie dołączył do nich nikt nowy. Nikt nie chciał stanąć na pierwszej linii frontu, wraz z tymi szajbusami.
     W gorący letni wieczór siedmioosobowy zespół szykował się do akcji. Dostali cynk, że przez miasto przejeżdżać będzie pociąg transportujący chemikalia. Tyle wystarczyło żeby wiedzieli, że muszą tam być i spróbować go osłonić.
- W siedmiu ludzi - mruknął Kirk. - Cały jebany pociąg...
Kirk był wielkim chłopem. Miał ponad dwa metry wzrostu i dłonie wielkości kołpaków. Jego mięśnie były tak ogromne, że nie mieścił się w mundurze. Miał na sobie porozrywane spodnie i koszulkę z urwanymi rękawami. Na ramionach wiły się tatuaże w kształcie węży. Czyścił broń, którą był karabin M4-A1. Siedział skupiony. Na jego wrednie wyglądającej twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem widniało zacięcie. Krótkie, ciemne włosy lśniły od potu. Od lewego oka do kącika ust biegłą szeroka, czerwona blizna.
- Wiadomo chociaż ile to ma wagonów? - zapytał Ying.
Ying był koreańskim imigrantem, który dopłynął do USA wyżynając po drodze dwa pułki północnokoreańskich żołnierzy. Zabijał swoich rodaków bez mrugnięcia okiem. Był bezwzględny i to mu pomogło w uwolnieniu się z tego piekła. Był niewysoki i szczupły. Ubierał się na czarno. Tym razem miał na sobie czarny mundur antyterrorystów. Skręcał karabin snajperski, a obok niego leżał długi nóż. Nie wyróżniał się wyglądem. Czarne, proste włosy, skośne oczy i chęć mordu wypisana na twarzy.
- Podobno trzydzieści cztery, ale dowiemy się na miejscu - odpowiedział Stevens.
- Jak, kurwa, zawsze... - mruknął Kirk nie podnosząc głowy.
- Stevens był dowódcą oddziału. Siwizna pokrywała jego głowę, ale mięśnie nadal wyraźnie odznaczały się pod policyjnym mundurem. Był silny i zawzięty. Żyły na skroniach i karku nieustannie pulsowały. Zmrużone oczy i zaciśnięte usta oddawały permanentny gniew jaki w sobie nosił. Prawego ucha miał tylko dolną połowę, reszta przepadła w Wietnamie. Na plecach było więcej pamiątek po służbie, ale starał się ich nie pokazywać.
Ci faceci nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. Szanowali się i ufali sobie, ale nie było u nich mowy o jakiejkolwiek sympatii. Nie musieli wiedzieć o sobie nic więcej niż imiona czy ksywy. W ciasnym, szarym budynku komisariatu przygotowywali się w ciszy do kolejnej, niemal samobójczej, misji.
Marshall był saperem. Nie miał kilku palców, bo od dziecka bawił się ładunkami wybuchowymi. Przy stoliku w rogu sprawdzał podzespoły detonatorów. Był wątły, ale potrafił uzbroić i rozbroić dosłownie wszystko. Miał jasne włosy i kilka niewielkich blizn po poparzeniach na twarzy.
Woods kiedyś był bokserem, ale nie pozwolili mu walczyć przez zbytnią brutalność w ringu. Jego przeciwnicy często kończyli w śpiączce, albo po tamtej stronie. Miał wielkie mięśnie i pokiereszowaną twarz. Jego odcień skóry był tak ciemny, że w ciemności stawał się niemal niewidoczny. Zajmował się swoją strzelbą. Lubił walkę na krótki dystans, bo wtedy mógł kogoś poczęstować prawym sierpowym.
Jess i Linn, bracia bliźniacy, od dziecka zapuszczali się w lasy i polowali. Jeden tropił, drugi strzelał. Jess miał na twarzy ślad niedźwiedzich pazurów, a Linn stracił pół prawej łydki w walce z wilkami. W oddziale wyższy i silniejszy Jess zajmuje się włamywaniem do budynków, obchodzeniem zabezpieczeń i eliminacją wartowników, jeśli zajdzie taka potrzeba. A mniejszy i smuklejszy Linn do łuku, który zawsze nosi na plecach, dołożył snajperkę, z której doskonale korzysta.
- Dobra panowie - Setevens wstał z krzesła. - Zbieramy się, jest robota do zrobienia.
- Hura, kurwa... - Kirk schował szmatkę do kieszeni i zarzucił karabin na ramię.
Wyszli z komisariatu i wsiedli do czarnej furgonetki. Stevens usiadł z przodu, obok niego Ying. Reszta składu zajęła miejsca z tyłu i oddział specjalny ruszył na stację kolejową.

Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!