Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

2/10/2017

Opowiadanie #12 - Amator cz. 3

Szanowni Czytelnicy,

wiem, że dawno nie było kontynuacji historii detektywa Olafa i bardzo żałuję, ale obiecuję, że się poprawię. W ramach rekompensaty za taką przerwę dostajecie naprawdę długą opowieść, z zaskakującym zwrotem akcji w samej końcówce. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni i wyrazicie to w jakiś symboliczny sposób, na przykład zostawiając komentarz, like'a czy udostępniając ten post. Zapraszam serdecznie do lektury!

Linki do poprzednich części:
Amator cz.1
Amator cz.2

Amator

Trofeum


Do biura wróciłem dopiero po dwóch dniach. Zrobiłem sobie dzień laby i wykorzystałem go na zakupy. Kupiłem wielkie biurko, w którym umieścili nawet wzmacnianą szufladę zamykaną na klucz. Teraz już miałem tajny schowek, w którym mogłem sobie schować broń czy jakieś inne rzeczy, które nie powinny wpaść w ręce innych ludzi. Tak jak prawdziwy detektyw. Do biurka dokupiłem nowy fotel. Nie był to co prawda jakiś wielki i skórzany mebel, który mógłby stanąć za dębowym biurkiem, ale też ani biurko nie było dębowe, ani w moim małym gabinecie nie było miejsca na takie giganty. Zatem wybrałem sobie nieduży, ale bardzo wygodny fotel dla graczy komputerowych. Był czarno-szary, więc kolorystyką w oczy nie kłuł. Przedłużyłem umowę najmu mojego gabinetu. Właściciel dobitnie pokazał mi, że odsyłanie go z kwitkiem w dniu rozmowy z Martą było błędem i podniósł mi czynsz. Na szczęście teraz nie musiałem już się tym przejmować. No, przynajmniej przez kilka miesięcy, jeśli by się nie pojawiła żadna robota. Wierzyłem, że Marta mnie nie oszukała i będę prowadził śledztwo za śledztwem.
Czekałem w gabinecie przeglądając internet. Tę ambitną czynność przerwało mi pukanie do drzwi.
- Proszę! - powiedziałem po chwili, żeby osoba za drzwiami nie pomyślała, że czekałem na nią jak dzieciak na gwiazdkę.
Do gabinetu wszedł facet. Nie był to jednak byle jaki facet. Wyglądał jak gwiazdor amerykańskiego kina i to w dodatku przerysowany. Ubrany był w skórzane buty, wąskie czarne spodnie, koszulę i marynarkę. Wystylizowana fryzura pasowała idealnie do jego wystylizowanej twarzy. Uśmiechnął się idealnie białymi zębami i powiedział:
- Dzień dobry! Czy to pan jest detektywem? - głos miał niski, jak radiowiec.
- Zgadza się - odparłem. - Olaf Mielnicki, miło mi poznać panie…
- Och, nie poznał mnie pan? - zdziwił się i wydawałoby się, że zasmucił. - To pewnie przez to światło! - dorzucił szybko machając dłonią. - Jestem Marius Jackowski…
Wyraźnie czekał na to, że pacnę się w czoło i krzyknę „ach tak! nie poznałem, przepraszam bardzo!”, ale ja za cholerę człowieka nie kojarzyłem. Coś mi mówiło, że był to jakiś celebryta, aktor czy inne dziadostwo, ale pewności nie miałem, bo telewizji nie oglądałem od dawna, a i w internecie starałem się omijać jakieś plotkarskie serwisy.
- Proszę siadać - wskazałem mu krzesło dla klientów. Sam usiadłem w swoim, już bez strachu, że skrzypienie wystraszy klienta. - Co pana do mnie sprowadza, panie Mariuszu?
- Mariusie - poprawił mnie. - Usłyszałem ostatnio, że jest pan bardzo zdolnym detektywem, a mi właśnie taka pomoc jest potrzebna.
- Domyślam się, że nie wpadł pan tutaj na kawę, ale prosiłbym więcej konkretów.
- Ach, no tak, tak, oczywiście - odchylił się na krześle i założył nogę na nogę. - Jak pan oczywiście wie, jestem aktorem. Zagrałem w wielu kinowych hitach. Na pewno wielokrotnie widział pan filmy takie jak „Kac Władysławowo”, „Ciastko”, „Bojs” czy „Baby Jazz”.
Czekał na potwierdzenie, ale że się nie odezwałem to bez zająknięcia kontynuował.
- Będąc gwiazdą kina nie narzekam na powodzenie u kobiet. Przez ostatnie kilka lat miałem bardzo wiele partnerek i chciałbym żeby pan jedną z nich odnalazł.
- Wiele, czyli ile dokładnie? - zapytałem biorąc łyk wody.
- Trzysta dwanaście - odpowiedział bez zawahania, a ja zadławiłem się wodą i zacząłem kaszleć jak chory dzik.
- Wiem, wiem, wiem detektywie. Zdaję sobie sprawę, że taka liczba może powodować zawrót głowy, ale człowiek o mojej aparycji na powodzenie nie narzeka. Dodatkowo muszę nieskromnie przyznać, że wiem też jak z nimi rozmawiać, jak je traktować. Można powiedzieć, że kobiety są instrumentem, a ja jestem wirtuozem.
- Pogratulować - rzuciłem z nadzieją, że nie było słychać w mym głosie nawet nutki ironii. - Jeśli mam panu poszukać następnych to może być kłopot. Nie znam zbyt wielu wolnych kobiet.
- Nie, oczywiście, że nie o to chodzi - zaśmiał się tak teatralnie, że aż chciałem zacząć klaskać. - Żartowniś z pana, detektywie. Z tym poradzę sobie sam, jeśli będzie taka potrzeba, a pana zadanie jest zupełnie inne. Jak pan jest w stanie sobie zapewne wyobrazić przy tylu znajomościach ciężko o bliskość inną niż fizyczna.
- Domyślam się, że nawet nie ma na to czasu - zakpiłem ponownie, ale rozmówca chyba się nie zorientował.
- Dokładnie! - klasnął w dłonie. - Cieszę się, że mnie pan tak doskonale rozumie. Szkopuł w tym, że z jedną z tych trzystu dwunastu kobiet zbliżyłem się nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie. Można powiedzieć, że nawet się w niej zakochałem. Cała sprawa polega na tym żeby pan ją znalazł.
- Oczywiście - odparłem licząc na łatwą kasę. - Zrobię co w mojej mocy, nie powinno być to trudne zadanie. Proszę mi tylko podać jej imię i nazwisko, jakiś adres, który pan znał, może ma pan zdjęcie?
- Żartowniś z pana, tak jak mówiłem - znowu się teatralnie uśmiał. - Gdybym miał jej dane to sam bym ją znalazł, a nie kłopotał detektywa. Mam tylko zdjęcie i to, dosyć niewyraźne, bo zrobione w łóżku. Wie pan, taki fetysz, że z każdego polowania lubię przywieźć trofeum. Prześlę panu tę fotkę.
- Dobrze, to już coś, a chociaż imię i nazwisko pan pamięta?
- Coś na „A”… - zamyślił się pocierając dłonią trzydniowy zarost. - Agata… Ania… Agnieszka… Aneta… Nie no, niech mnie pan zastrzeli, ale nie przypomnę sobie jak miała na imię…
W tej chwili pomyślałem, że to są żarty. To już druga sprawa, która wydawała się żartem. Trzysta dwanaście kobiet, z tego wybrał jedną, którą mam mu znaleźć, ale nie ma żadnych danych, żadnych prócz niewyraźnego zdjęcia. Mogłem znaleźć ją tuż za rogiem albo nie znaleźć jej nigdy. Mogła mieszkać w moim bloku, a równie dobrze mogła żyć w Australii albo nie żyć w ogóle, czego jej oczywiście nie życzyłem.
- Zdaje pan sobie sprawę, panie Jackowski, że to będzie jak szukanie igły w stogu siana? - zapytałem.
- Tak, tak właśnie myślałem, że to łatwe nie będzie, ale przecież gdyby było to nie przyszedłbym do takiego specjalisty jak pan - uśmiechnął się i strzelił mi blaskiem zębów po oczach.
- I liczy pan, że podejmę się tego?
- Tak, proszę tylko podać jaka będzie cena pańskiej usługi.
Nie lubiłem typa, był strasznym snobem i uważał się za króla świata, choć był podrzędnym aktorzyną. Wiedziałem jednak, że ma kasę. Dostałem co prawda dobrą wypłatę od Marty, ale pieniędzy przecież nigdy dosyć. Jeśli naprawdę mu zależało na znalezieniu tej kobiety, jeśli był zdeterminowany to wiedziałem, że mogę do troszkę podoić.
- Uważam, że mój czas jest zbyt cenny żebym się zajmował tak postawioną sprawą, która, nie będę ukrywał, nie daje wielkich nadziei na sukces - wstałem i stanąłem do niego tyłem patrząc przez okno. - Wie pan, panie Jackowski, ta kobieta może być w dowolnym miejscu na świecie. Może też prowadzić zupełnie inne życie i - odwróciłem się dodając scenie dramaturgii - nawet jeśli ją znajdę to może nie mieć ochoty na spotkanie z panem. Być może nawet pana nie pamięta - zagrałem na jego zadufaniu w sobie i widziałem, że odniosło to skutek jaki sobie zaplanowałem. - Podejmę się jednak szukania jej i dołożę wszelkich starań żeby ją znaleźć i przekonać do spotkania, ale siłą jej nie zmuszę. Jednak! - powiedziałem mocniej, bo widziałem, że już chce się wtrącać. - Dlatego, że ta sprawa nie będzie łatwa to zgodzę się za nią zabrać tylko pod warunkiem wpłaty przez pana zaliczki, której nie zwrócę jeśli misja zakończy się niepowodzeniem.
Facet chwilę się zastanawiał, aż wreszcie odpowiedział, klaszcząc w dłonie.
- Niech panu będzie, detektywie. Dostanie pan część pieniędzy już teraz, a resztę jeśli moja muza ze mną porozmawia.
- Proponuję dwadzieścia pięć tysięcy teraz - podniosłem rękę uciszając go - a po wszystkim jeszcze pięćdziesiąt.
Był w szoku i to wielkim. Spodziewał się pewnie dużo mniejszej kwoty, ale mi nie zależało żeby wziąć to zlecenie. Jeśli by powiedział, że za taką kasę nie chce jej szukać to uprzejmie bym mu podziękował bez targowania się.
- Nie sądziłem, że będzie mnie to kosztowało aż tyle, ale zgadzam się - powiedział.

Przeszliśmy do formalności bez zbędnych dyskusji. To znaczy ja nie dyskutowałem, ale wysłuchiwałem opowieści z jego gwiazdorskiego życia. Pisałem umowę i na tym się skupiłem. Miałem już gotowe szablony, ale parę rzeczy musiałem zmienić ze względu na zaliczkę. Pan aktor był tak uprzejmy, że od razu przegrał mi na dysk wszystkie trzysta dwanaście zdjęć swoich „trofeów” oraz zrobił przelew na dwadzieścia pięć tysięcy polskich złotych. Przy ostatniej wypłacie z tajnej rządowej agencji, a przynajmniej domyślałem się, że rządowej, nie była to kwota oszałamiająca, ale pieniądz nie śmierdzi. Rozstaliśmy się, a ja zacząłem przeglądać zdjęcie i zastanawiać się czy kogoś nie znam. Mam fotograficzną pamięć do twarzy, więc jeślibym którąś z jego partnerek kiedyś widział to teraz bym sobie o tym przypomniał. Niestety, jak się spodziewałem, nie znałem żadnej z tych pań. Nie zawęziło to więc kręgu poszukiwań. W zasadzie nie wiedziałem gdzie mam zacząć. Sprawa była beznadziejna, ale swoje już na niej zarobiłem, więc też niespecjalnie przejmowałem się faktem, że nie wiem co dalej zrobić. Jednak z takiej czystej ciekawości chciałem tę dziewczynę znaleźć. Wykadrowałem sobie jej twarz ze zdjęcia, wydrukowałem je i schowałem do kieszonki marynarki. Posiedziałem w biurze do wieczora przeglądając portale społecznościowe, ale też mi to nic nie dało. Co prawda znalazłem kilkanaście innych kobiet, które widziałem na zdjęciach, przejrzałem znajomych tychże pań, ale mojej poszukiwanej tam nie było. Wróciłem do domu po dwudziestej, ale poszukiwanie sposobu na znalezienie jej nie wychodziło z mojego umysłu. Chyba potraktowałem to ambicjonalnie, co nieczęsto mi się zdarzało. Z drugiej strony też nie miałem nic innego do roboty.

Przez kolejne dwa dni zajął się przeszukiwaniem internetów i zostawianiem wiadomości z opisem tej damy na każdym możliwym portalu pomagającym znaleźć ludzi, aż wreszcie moje rozmyślania przerwał sms.
„Jest sprawa. Wpadnę do Ciebie o 16 ;)”
Była to wiadomość od Marty. Nie sądziłem, że tak szybko się odezwie. W zasadzie nie spodziewałem się jakiejkolwiek wiadomości od niej. W końcu zapowiedziała mi, że w razie czego nigdy się nie widzieliśmy.
„Prowadzę śledztwo, ale wpadaj”
Odpisałem i wróciłem do pracy. Okazało się, że w każdym, nawet małym, mieście, w komunikacji miejskiej, w szkołach, w sklepach, na basenach, w siłowniach i w zasadzie prawie w każdym miejscu można było kogoś znaleźć korzystając z fejsbukowego spotted. Wymyśliłem więc enigmatyczne ogłoszenie, w którym dokładnie opisałem moją poszukiwaną i poprosiłem o kontakt z administratorami strony albo zostawienie komentarza samą zgubę jak i wszystkich, którzy ją kojarzą. Opisałem ją najdokładniej jak potrafiłem. Krótkie, ciemne włosy, oczy brązowe. Miała szczupłą twarz, zgrabny, niewielki nos i wąskie usta. Była szczupła, wręcz chuda, a przynajmniej tak się wydawało na zdjęciu, bo obojczyki były u niej wyraźnie widoczne. Dostałem nawet kilka odpowiedzi, ale nie spieszyłem się jeszcze ze sprawdzeniem tego. Mój klient nie pamiętał nawet kiedy poznał tę panią, na szczęście potrafiłem sprawdzić datę zrobienia zdjęcia i okazało się, że zrobiono je ponad dwa lata temu. Zdjęcia kobiet, które się zgłosiły nie były zbyt podobne, ale to zawsze był jakiś trop. Postanowiłem z nimi pogadać przez internet żeby nie kłopotać się podróżami po kraju, ale od tego miałem zacząć jutro, bo zbliżała się już szesnasta i wiedziałem, że zaraz wpadnie Marta. Wiedziałem, że jest punktualna i nie zawiodła mnie. Równo o szesnastej usłyszałem pukanie do drzwi. Zaprosiłem ją do środka. Weszła z uśmiechem i od razu usadowiła się w fotelu.
- Widzę, że inwestujesz w rozwój - powiedziała gładząc nowe biurko. - Bardzo to mądre.
- Wizerunek jest ważny, tak przynajmniej mówią - odpowiedziałem uprzejmie. - Napijesz się czegoś?
- Poproszę wodę - kiedy napełniałem jej szklankę zaczęła mówić, choć nie była już tak wesoła jak zaraz po wejściu. - Mówiłam ci, ze mam sprawę…
- A ja ci mówiłem, że też mam sprawę i nie bardzo będę miał czas ci pomóc - postawiłem szklankę przed nią.
- Tak, tak, wiem wszystko, ale po prostu posłuchaj co mam ci do powiedzenia, dobrze?
- Oczywiście, z największą przyjemnością - uśmiechnąłem się szeroko i zupełnie szczerze.
- Sprawa, w której mi bardzo pomogłeś sprawiła, że awansowałam i teraz ja jestem szefem całego wydziału. W związku z tym zajmuję się też przyjmowaniem nowych ludzi, a po naszym przyjacielu zrobiło się wolne miejsce, więc trzeba je jak najszybciej wypełnić.
- Mam poszukać informacji o kandydatach? - zapytałem z nadzieją, że nie chce mi zaproponować tego czego się obawiałem.
- Właśnie nie - machnęła dłonią, zobaczyłem, że ma bardzo wyrazisty czerwony lakier na paznokciach. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię, chciałam tylko wprowadzić cię w opowieść. My nie działamy jak agencja rządowa, nie mamy podstaw prawnych do działania, nie mamy szefów, nie mamy budżetu, nie mamy siedziby, oficjalnie oczywiście. Tak jakby w ogóle nas nie było. Każdy z pracowników ma jakieś inne, legalne, źródło dochodu. W razie wpadki nikt go nie zna, nikt mu nie pomoże.
- Mówiłaś, że jesteś w stanie mi pomóc nawet jakby mnie zamknęli?
- Tak, ale ty jesteś innym przypadkiem. Nie pracujesz wśród nas, nie znasz tajemnic. Ale gdybyś je poznał i wpadł to najprawdopodobniej przed pierwszymi przesłuchaniami ktoś by się u ciebie zjawił i dopilnował żebyś nie mógł nic przesłuchującym powiedzieć.
- Czyli przyjechałby mnie zabić?
- Brutalnie mówiąc. W każdym razie rzadko się zdarza żeby to było konieczne, ale mamy pewne procedury… Nieważne, ważne jest to, że teraz ja odpowiadam za obsadzanie stanowisk i jest takie niepisane prawo, że zatrudniamy tylko zaufane osoby. Ty mi ostatnio bardzo pomogłeś, nie dopytywałeś, nie doszukiwałeś się niczego, nie próbowałeś mnie oszukać czy szpiegować, więc w pewnym sensie ci ufam…
- O nie! - zaprotestowałem. - Wyobrażasz sobie, że rzucę pracę detektywa i stanę się tajnym agentem, który może nie żyć już za dwa dni, bo coś chlapnie jęzorem? Co prawda nie jestem za bardzo zadowolony z własnego życia, właściwie to bardziej jestem niezadowolony, ale to nie powód żeby tak łatwo z niego rezygnować.
- Poczekaj, nie denerwuj się - położyła swoją niewielką i zgrabną dłoń na mojej pięści i mówiła dalej, bardzo spokojnym tonem. - Po pierwsze nie musisz, a nawet nie możesz rzucić pracy detektywa, bo jak wspomniałam wyżej, musisz mieć jakieś źródło utrzymania żeby nie było podejrzeń, że kręcisz lewe interesy, a po drugie nie chcę cię zatrudniać jako stałego agenta.
- Więc czego chcesz?
- Chciałabym żebyś został, powiedzmy, konsultantem. W razie jakiś kłopotów ktoś by się z tobą kontaktował, a ty byś sprawę analizował i pomagał nam znaleźć rozwiązanie. Nie angażowałbyś się w nic poza suchymi faktami sprawy. Żadnych akcji z bronią, żadnych strzelanin, żadnego zagrożenia dla życia. Jeśli nie byłbyś nam potrzebny to mógłbyś bez żadnego problemu prowadzić swoje śledztwa, a i liczyć na pomoc z naszej strony jeśli miałbyś z którymś kłopot.
- Z tego co zapamiętałem po naszej ostatniej rozmowie, to i tak miałaś mi pomagać w razie problemów, w zamian za pomoc w uratowaniu ci życia.
- No tak, to ci obiecałam, a ja dotrzymuję słowa - nie dotrzymujesz, jesteś w końcu kobietą, pomyślałem, ale nie otworzyłem ust, by jej przerwać. - Ale chciałam żeby nasza współpraca nie polegała tylko na wyciągnięciu cię raz czy dwa z więzienia czy rozpuszczenia wici, że jesteś świetnym detektywem. Wiem, że masz umiejętności, które mogą nam się bardzo przydać. Na razie jeszcze nie jesteś przekonany co do swojej wiedzy, ale ja wiem, że masz ją i kiedyś będą o tobie pisać książki, Sherlocku.
- Łechtanie mojego ego takimi komplementami nie przekona mnie do związania się z organizacją, o której istnieniu nie miałem pojęcia, póki tutaj nie weszłaś - odparłem śmiertelnie poważnie, ale ona zmieniła taktykę.
- A co bym musiała połechtać żebyś się zgodził? - zapytała robiąc zawadiacką minę.
- Myślę, że moje konto bankowe - odparłem żeby uciąć jej zapędy. Kobiety potrafiły przejąć kontrolę nad facetem jednym uśmieszkiem, jednym gestem, a ja nie mogłem pozwolić sobie na to żeby teraz stracić rozum, nie w tej rozmowie i nie z nią, zbyt niebezpieczna.
- No tak - usiadła głębiej na krześle i założyła nogę na nogę. W spódnicy która odkrywała jej kolana był też rozporek. Gest ten spowodował, że znaczny kawał zgrabnego uda ujrzał światło dzienne właśnie przez ten rozporek. - Zatem miesięcznie dostawałbyś pensje za to żeby być dyspozycyjnym, a jeśli pomógłbyś w jakiejś sprawie to wpłynęłaby na twoje konto również premia. Nie będę tutaj rzucała kwotami, bo wiesz, że nie jesteśmy skąpi.
- Przyznam, że byłem mile zaskoczony sumą jaką od ciebie dostałem, ale teraz sprawa jest inna. Nie jest to jednorazowa przysługa, ale cyrograf podpisany do końca życia, więc chciałbym wiedzieć dokładnie na czym stoję.
- Ehh - westchnęła i wyciągnęła z torebki długopis, wzięła kartkę leżącą na moim biurku i zapisała tam sumę, przesunęła kawałek papieru w moją stronę. Podniosłem go i zbladłem, a przynajmniej poczułem, że krew mi z mózgu uciekła.
- Zgadzam się - odpowiedziałem, ale tak automatycznie, że aż sam byłem zaskoczony odpowiedzią.
- Brawo - odpowiedziała z nutką ironii w głosie. - Wiem już czym najłatwiej cię przekonać. Płacimy tyle właśnie po to, żeby naszych ludzi nie dało się kupić, ale ciebie będę miała wyjątkowo na oku.
- Czuję się zaszczycony - usiadłem na biurku. - Mam się teraz do ciebie zwracać per „szefowo”?
- Nie, nic z tych rzeczy, przecież ty pracujesz w biurze detektywistycznym, a ja mam pralnie, nie jestem twoją szefową - uśmiechnęła się szeroko.
- Pralnie? - zdziwiłem się. - O tym mi nie mówiłaś. Dużo jeszcze masz tajemnic, o których mogę wiedzieć? - dopiero po zadaniu pytania zorientowałem się, że podjąłem flirt z tą niebezpieczną dziewczyną.
- Dużo. A tych, o których wiedzieć nie możesz, jeszcze więcej. Ale nie przejmuj się, o część z nich będziesz mógł zapytać już wkrótce - wstała i ruszyła do drzwi.
- Jak bardzo wkrótce? - przeczuwałem, że odpowiedź nie ucieszy mnie za bardzo.
- Bardzo, bądź gotowy jutro o 7 rano. Wyruszamy na pierwszą misję, przyjadę po ciebie.
- Ale miałem być konsultantem, a nie brać udział w misjach! - podniosłem głos.
- I będziesz, ale żebyś mógł być dobrym konsultantem musisz poznać sprawę, a ta jest na tyle skomplikowana i działa się tak daleko stąd, że nie ma innej opcji oprócz obejrzenia wszystkiego na własne oczy.
- Ale ja prowadzę śledztwo… - westchnąłem już bardziej do siebie niż do niej.
- Dokończysz jak wrócimy - uśmiechnęła się stojąc w drzwiach. - Spakuj się na tydzień, weź letnie rzeczy i jakieś kąpielówki. Spodoba ci się.

Wyszła, a ja zostałem z obietnicą zarobienia miliona w rok i z ryzykiem utraty życia. Czy zależało mi na nim? W sumie to nie tak bardzo jak na kasie, ale jednak byłem w szoku. Kiedyś gdzieś usłyszałem, że jak diabeł czegoś nie może uzyskać to pośle tam kobietę. Tak to wyglądało w tym wypadku. Nie straciłem czujności z powodu jej nóg, czerwonych paznokci, słodkich uśmieszków, ale po prostu zrozumiałem po męsku to co ona przedstawiła z kobiecego punktu widzenia. Najczęstszy błąd. Dałem się zrobić jak żółtodziób. Powiedziała mi to co chciała w sposób w jaki chciałem to usłyszeć. Teraz będzie to interpretowała na swój sposób, ale nie mogłem się przecież wycofać. Wiedziałem, że wtedy na pewno nie zawaha się doprowadzić mnie do bankructwa, albo i lepiej. Pozostało mi tylko robić to co chciała i czerpać z tego jak najwięcej, nie dając się zabić. Nie miałem nic przeciwko rozwiązywaniu zagadek, w końcu po to podjąłem się tej pracy, a jeśli miałem to robić w jakimś ciepłym kraju i w towarzystwie super dziewczyny to tym bardziej mnie to cieszyło. Decyzje zapadły, trzeba było iść dalej. 

Wróciłem do domu, spojrzałem do szafy i okazało się, że mam tylko stare wyblakłe krótkie spodenki, kilka letnich koszulek bez rękawków, w które już się nie mieściłem, a o kąpielówkach to lepiej nie wspominać. Przypomniałem sobie jednak, że przecież moje konto nie jest już absolutnie puste i wybrałem się na zakupy, znowu... Nienawidziłem zakupów i tym razem nie było inaczej. Pojawił się tylko jeden wyjątek, jeśli coś mi się spodobało to to brałem, nie musiałem spoglądać na cenę. Nigdy nie sądziłem, że to aż tak cudowne uczucie nie musieć liczyć każdego grosza. Kupiłem sobie nawet walizkę, żeby nie wyglądać jak ostatnia łajza z rzeczami upchniętymi w sportowej torbie. W trakcie szukania spodenek i koszulek bardzo wiele razy upewniałem się czy aby na pewno jestem w dziale męskim, bo ubrania zdecydowanie bardziej pasowały mi do pań. Wracając do domu czułem takie zmęczenie jakbym cały dzień tyrał w kopalni na przodku. Tętniący ból rozsadzał mi czaszkę, od łażenia po tych sklepach bolały mnie też nogi. Położyłem się wieczorem i już prawie zasypiałem, kiedy obudził mnie dźwięk telefonu.
„Będę o 7.00, nie zaśpij ;)”
Nie lubiłem wstawać rano, dziewiąta to była godzina, o której dopiero bym się budził, ale nie było wyjścia.
„Spokojnie, będę gotowy”

Od dobrych kilku dni nie mogłem spać. Budziłem się co chwila, śniły mi się jakieś koszmary, a jak nawet zasnąłem to był to tak lekki sen, że budziło mnie nawet mocniejsze uderzenie własnego serca. Tej nocy nie było lepiej. Około czwartej zerwałem się na równe nogi ze łzami ściekającymi po policzkach. Śniło mi się, że cała moja rodzina zginęła w jednej chwili. Stałem pośrodku cmentarza, a wokół mnie było pełno rozkopanych grobów, w których bez trumien, leżeli moi bliscy. Bladzi, zimni, ale z otwartymi oczami. Tak mnie to przeraziło, że nie byłem w stanie się ponownie położyć. Trzy godziny pozostały mi do przyjazdu Marty. Zapaliłem wszystkie światła w mieszkaniu żeby się lepiej obudzić (albo żeby przestać się bać) i zacząłem pakować do walizki wszystko co mi mogło się przydać. Wrzuciłem tam ubrania które kupiłem, bieliznę i przybory toaletowe. Wziąłem ze sobą też plecak, w którym znalazły się sprzęty potrzebne do pracy. Podsłuchy, kamerki, nadajniki GPS, mikrofon, moje okularki, aparat, laptop i kamera. Oczywiście do większości z tych rzeczy były też ładowarki (każda z inną końcówką), więc wziąłem i je. Pakowanie poszło szybko, zostało jeszcze półtorej godziny. Umyłem się, ubrałem i bezmyślnie przeglądałem internet siedząc w fotelu. Nie jadłem nic, jak tylko zaczęły się kłopoty ze snem straciłem apetyt. Nie pomagało na to nawet zmęczenie siłownią. W moim umyśle zadomowił się niepokój, który w nocy uaktywniał się podwójnie i nijak nie wiedziałem skąd on się tam wziął ani jak się go pozbyć. Nic tak nie wkurwia człowieka czynu jak bezradność. Dlatego od tych kilku dni byłem bardzo poirytowany i łatwo dawałem się wyprowadzić z równowagi i z tego właśnie powodu musiałem podwójnie uważać w towarzystwie Marty. Raz, że nie chciałbym jej urazić, a dwa, że mogłoby mnie to kosztować zbyt dużo. 

Nie zastanawiając się nawet nad tym skąd ma mój domowy adres zszedłem na dół za pięć siódma. Czerna walizka miała kółka, ale po nieprzespanej nocy dźwięk ich turkotania po kostce brukowej był zbyt irytujący, więc niosłem ją w dłoni. Dosłownie chwilę później na parkingu pojawiła się ona. Przyjechała Toyotą Avensis, srebrną. Zapakowałem swoje klamoty do bagażnika i ruszyliśmy na lotnisko. Trzeba było przejechać przez dobre pół Łodzi, a o tej porze zaczynały się już robić korki, więc mieliśmy dużo czasu na pogaduszki.
- Leciałeś kiedyś nad oceanem? - zapytała.
- Nie zdarzyło się - odparłem. - W ogóle nie zdarzyło mi się lecieć samolotem.
- Wolisz poruszać się po ziemi - zaśmiała się.
- Nie wiem czy wolę, ale na pewno poruszanie się po ziemi jest tańsze.
- Ano tak… - przez chwilę mina jej zrzedła, ale już za moment znowu się rozpromieniła. - Zobacz, tutaj jest moja pralnia! - wskazała dłonią w prawą stronę prawie przykładając mi nadgarstek do nosa. Musiałem przyznać, że jest sprytna, bo z tej odległości na pewno nie mogłem nie zauważyć zapachu jej perfum. Zapachu, którego nawet nie umiem opisać, ale który powodował u mnie dziwne rozkojarzenie, za każdym razem kiedy go wyczułem. Zastanowiłem się czy oni mogą mieć aż takie informacje o ludziach żeby wiedzieć jakie zapachu na nich działają. Uznałem, że to raczej niezbyt prawdopodobne, więc po prostu musiała mieć dobry gust.
- Całkiem fajna lokalizacja - stwierdziłem dyplomatycznie. - Pracujesz tam w czasie kiedy nie prowadzisz żadnych, hmm, spraw?
- Nie, nie mam na to czasu - machnęła dłonią. - Moja siostra prowadzi pralnie, ja jestem tylko właścicielem.
- Powiesz mi dokąd lecimy? - zmieniłem temat.
- Powiem jak tam dolecimy, to będzie dla ciebie niespodzianka - spojrzała z błyskiem w oku.
- Jak ja lubię niespodzianki… - ironii w moim głosie nie dało się nie wyłapać.
- Ta ci się spodoba, obiecuję - położyła mi dłoń na kolanie. - Jeśli będzie zawiedziony to dostaniesz rekompensatę.
- No dobrze, niech ci będzie - kiedy zmieniała bieg odsunąłem siedzenie i wyprostowałem nogi żeby nie mogła sobie kłaść dłoni gdziekolwiek chciała.
- Śpiący? - zapytała.
- Zmęczony, słabo ostatnio sypiam, ale nie chcę o tym mówić - uciąłem nim zdążyła zadać kolejne pytanie.
- W samolocie się prześpisz, bo trochę polatamy.
- Wątpię, nie zasnę w czymkolwiek co się porusza - zapatrzyłem się w okno.
- Tak? Mam tak z samolotami. Jeśli coś jedzie albo płynie to mogę spać bez problemu, ale w powietrzu nie mogę. Będzie okazja do rozmowy.
- Tak - powiedziałem i dodałem w myślach „niestety”.
- Może wjedziemy na stację po jakąś kawę dla ciebie, bo widzę, że jesteś nieżywy.
- Nie pijam kawy, a poza tym nie spieszymy się na lot?
- Nie, nie spieszymy się - zaśmiała się. - Polecimy jak dojedziemy, nie ucieknie nam nasz samolocik. A właśnie, wziąłeś swój paszport?
- Nie, nie mówiłaś nic o paszporcie.
- Nie mówiłam, bo nie będzie ci potrzebny. Otwórz schowek, proszę.
Otworzyłem i wyjąłem z środka dwa paszporty wydane przez wojewodę małopolskiego. Jeden był Marty, a drugi mój. Z tym, że poza zdjęciami nic się nie zgadzało.
- Od dzisiaj nazywasz się Dariusz Wawrzyk i mieszkasz w Krakowie.
- Fajnie wiedzieć… - mruknąłem.
- A masz jakąś kobietę? - zapytała ignorując moją niechęć w głosie.
- Żadna nie jest w stanie ze mną wytrzymać zbyt długo.
- No to już masz - roześmiała się głośno. - Julia Wawrzyk, twoja żona, miło mi.
- Czyli mamy działać tajnie? To nie jest oficjalna sprawa?
- Żadna z naszych spraw nie jest oficjalna.
Włączyłem radio i w milczeniu dojechaliśmy do lotniska. Coraz mniej zaczynało mi się to podobać. Wiedziałem przecież, że zmiana tożsamości nie jest dla detektywów czymś obcym, ale irytowało mnie to, że nie miałem wpływu na absolutnie nic co się ze mną działo. Fakt, sam się zgodziłem na tę propozycję, ale nie byłem świadomy na co się rzeczywiście decyduję. Do tego nawet nie mogłem się porządnie wyspać czy zjeść. Widziałem, że język świerzbi ją żeby zacząć mnie wypytywać o wszystko co się da, ale taktownie się powstrzymywała. Spodziewałem się, że w czasie lotu, kiedy już naprawdę nie będę miał odwrotu, zacznie się wyciąganie ze mnie informacji. Skarciłem się w myślach za to, że powiedziałem jej o problemach ze snem w pojazdach. Wystarczyło zamknąć oczy i udawać. Wiedziałem, że jeszcze dużo nauki przede mną. 

Łódzkie lotnisko pamiętałem pobieżnie, ale sądziłem, że podjedziemy na wielki parking, na którym z trudem znajdziemy miejsce, a potem przejdziemy te wszystkie żmudne kontrole i wsiądziemy do wielkiej maszyny wraz z setką innych pasażerów. Bardzo mnie jednak zaskoczyło to co zobaczyłem. Marta wjechała jakąś tylną bramą, bezpośrednio na płytę lotniska. Dosłownie kawałek za bramą był garaż, do którego wjechaliśmy. Zwykły blaszak, ale moja towarzyszka kazała mi zabrać rzeczy z bagażnika i iść za nią. Z grzeczności wziąłem też największą z jej walizek i niepewnie kroczyłem zaraz za nią. Przed hangarem stał niewielki samolot pasażerski, w którym wysunięto już schodki na pokład, a w drzwiach stał pilot. Przywitał nas, zszedł po schodach i wziął ode nas bagaże. Marta weszła na pokład i dosłownie pociągnęła mnie za sobą.
- Nie spodziewałeś się, co? - zapytała rozbawiona.
- Masz rację - odparłem krótko, będąc rzeczywiście w szoku.
- Rozejrzyj się co gdzie jest, rozgość się i siadaj - zaprosiła mnie gestem na wskazane miejsce. - Za chwilę startujemy, pilot tylko załaduje bagaże.
Kiwnąłem głową i przeszedłem się po pokładzie. Był niewielki, jak już wspomniałem. Miał trzy pary siedzeń obitych białą skórą. Dwie pary były zwrócone ku sobie i pomiędzy nimi na ściance zamontowano niewielki stoliczek z lakierowanego drewna. Z tyłu były jeszcze dwa fotele. Pokład kończył się drzwiami, też z lakierowanego drewna. Cały zresztą bym gustownie wykonany. Do białych obić foteli dołożono szare obicie wnętrza i detale z drewna.
- Łazienka - powiedziała widząc jak przyglądam się drzwiom. - Wejdź i zobacz, niewielka, ale jest.
Wszedłem i nie powiedziałbym, że była niewielka. Zmieściła się w niej toaleta i umywalka i zostało jeszcze sporo wolnego miejsca. Na ścianie nad umywalką było lustro, a pod nią szafka. Odkręciłem kran i umyłem ręce, ochlapałem też twarz i wyszedłem.
- No to startujemy - klasnęła radośnie w dłonie. - Jakbyś się bardzo nudził w moim towarzystwie to jak pilot zamknie drzwi do swojej kabiny to można na nich wyświetlić film.
- Powiesz mi teraz dokąd lecimy? - zapytałem i sam usłyszałem jak bardzo jestem zniechęcony. Powinienem się cieszyć z tej przygody, ale przez ten brak snu… Nie dawałem rady.
- Wyspy kanaryjskie, a dokładnie Santa Cruz de Tenerife.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Za to, że ci powiedziałam czy, że cię tam zabieram? - spojrzała zalotnie.
- Za to pierwsze - uciekłem spod jej wzroku i patrzyłem za okno. Samolot powoli nabierał prędkości i wkrótce oderwał się od ziemi.

Wytrzymała pół godziny, a potem zaczęła pytać. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi i miałem już przygotowane ogólne odpowiedzi, które powinny ją zadowolić. Poza tym wiedziałem też jak zmienić temat jakby robiło się zbyt grząsko.
- Opowiesz mi co cię męczy? - zaczęła.
- A ile potrwa lot?
- Jeszcze mniej więcej siedem godzin, chyba zdążysz wszystko opowiedzieć?
- Czy wszystko to nie wiem, ale coś tam ci opowiem, bo widzę, że cię aż skręca.
- To tylko taka ciekawość zawodowa… - widziałem, że się troszkę zmieszała.
- Nie wiem co mnie dręczy, nie mam pojęcia. Nie mogę spać, nie mam apetytu.
- A te nerwy?
- To pewnie przez brak snu. Wybacz jeśli cię czymś uraziłem.
- Nie, nie przejmuj się - pacnęła mnie w kolano. - Każdy może mieć słabsze chwile, a ja nie jestem znowu taka miękka.
- O to widać, uwierz mi - uśmiechnąłem się.
- Dziękuję uprzejmie za komplement. Mogę cię jeszcze o coś zapytać?
- Pytaj o co chcesz, najwyżej ci nie odpowiem, albo skłamię. Chociaż pewnie i tak wszystko o mnie już wiesz.
- Wszystko to raczej nie, ale dobrze myślisz, że dokładnie cię sprawdziłam.
- To powiedz czego się dowiedziałaś, zaskocz mnie.
- Od dziecka żadnych kłopotów z prawem, wzorowy uczeń, sportowiec, matura z jednym z lepszych wyników w szkole, studia, stypendia, zdobyta licencja detektywa bez żadnych kłopotów. Żadnych ciekawych wpadek, nic czego się można czepić.
- To wszystko? Tyle to z fejsbuka można wyczytać - uśmiechnąłem się.
- Nie wszystko, ale nie wiem czy o wszystkim chcesz usłyszeć.
- Dawaj, przynajmniej będę wiedział na czym stoję.
- Depresja po trzecim roku studiów, liczne przelotne znajomości z kobietami, tylko kilka trwało dłużej niż miesiąc, brak przyjaciół, zero bliższego kontaktu z ludźmi.
- No to już poważniejszy kaliber - wygodniej usiadłem w fotelu. - Chciałaś mnie o coś zapytać.
- Tak, tylko nie wiem czy przy twoim obecnym nastroju…
- Pytaj, gorzej nie będzie - westchnąłem i już wiedziałem o co zapyta.
- Skąd ta depresja? - zaskoczyła mnie, sądziłem, że spyta o kobiety.
- Nałożyło się bardzo wiele elementów, które spowodowały, że moja psychika zrobiła się sucha jak wióry. Potem doszedł element zapalający i wszystko poszło. Nie będę się wdawał w szczegóły, jeśli pozwolisz.
- Oczywiście, a… - zawahała się wyraźnie - myślisz, że teraz to też może być depresja?
- Z tej choroby się nie da wyleczyć i atakuje z różnych stron i różnymi metodami, więc jest taka szansa.
- Mogłam nie pytać - posmutniała i spojrzała przez okno.
- Przestań, nie ma się co smucić - chwyciłem ją za dłoń. - Właśnie obecność radosnych, trzeźwo myślących osób, pozytywnie nastawionych do życia pozwala się trochę z tego podnieść. Także głowa do góry i uśmiech, bo z uśmiechem ci ładniej.
Oczy jej błysnęły i zaraz usta rozciągnęły się pokazując białe, równe zęby.
- To w taki razie mam jeszcze jedno pytanie - powiedziała.
- Jedno? Wątpię, ale z ciekawością słucham.
- O co chodzi z tymi kobietami?
- Wiedziałem - roześmiałem się na głos. - To już nie zawodowa ciekawość, co?
- Proszę mi tutaj nie zgrywać detektywa - puściła mi oczko.
- Dobrze… Ile ich było i kto to był to wiesz, bo sprawdziłaś. Ja ci tylko powiem dlaczego. Zabawne, ale to nie była moja decyzja. Ja bym się chętnie zatrzymał już na drugiej i tak trwał do dzisiaj. Ona miała inne plany. No a potem była depresja i próby radzenia sobie z samotnością, nieudane, bo nic to nie dawało, ale były. Po depresji były już inne próby, też zakończone nie z mojego wyboru. Po prostu żadna nie chciała mnie na dłużej.
- Mam wrażenie, że mówisz takimi ogólnikami żebym była zadowolona, a żebyś mi za dużo nie powiedział - zauważyła.
- Masz rację, tak właśnie jest.
- Szkoda, że nie poznam szczegółów, ale dziękuję, że w ogóle coś mi powiedziałeś.
- To teraz twoja kolej! - przysunąłem się.
- Tak? A co byś chciał wiedzieć?
- Hmmmm - przeciągnąłem się. - A nie wiem, wymyśl coś.
- Konkrety poproszę - odparła.
- W jaki sposób zaczęłaś pracę w firmie?
- A nie „czy masz chłopaka?” - roześmiała się głośno. - Nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak i ty nie możesz opowiedzieć nikomu o tym jak zacząłeś u nas pracować.
- Ale ty wiesz w jaki sposób znalazłem się w tej pracy.
- Wiem, ale też nikomu nie powiem. W tym zawodzie w zasadzie lepiej nie mówić nic nikomu.
- No tak, pamiętam, że facet, którego pomogłem złapać nie mówił nic nawet swojej rodzince.

I na takich rozmówkach, które niewiele opowiadały o nas samych, upłynął nam lot. Zauważyłem, że podawała mi informacje, które przy odrobinie wysiłku byłbym w stanie znaleźć samemu. Odpowiedziałem jej tym samym. Nie jestem człowiekiem, który ukrywa wiele sekretów, ale nie chciałem jej ułatwiać zadania i oblewać ją informacjami jak wodą z prysznica. Zdążyłem wyłapać kilka niuansów, które powiedziały mi, że ona wie o mnie dużo więcej niż bym chciał. Nikt nie jest dobry w ukrywaniu wiedzy, nawet tajny agent. Wylądowaliśmy na lotnisku i zaraz po wyjściu z samolotu poczułem zupełnie inne powietrze. Delikatną bryzę z nad oceanu donosiło aż do centrum wyspy, w której znajdowało się lotnisko. Pilot wypakował bagaże i wraz z Martą ruszyliśmy przez hall lotniska do odprawy. Ta trwała tak krótko, że nawet się nie zorientowałem a już siedziałem w taksówce, która wiozła nas do hotelu. Podjechaliśmy pod duży biały budynek, który okazał się być naszym hotelem. Przestronne lobby nie przykuło mojej uwagi jakoś szczególnie, oprócz szerokich kanap, na których chętnie bym się położył. Marta nas zameldowała, bo oczywiście znała hiszpański doskonale i pojechaliśmy windą na przedostanie piętro. Hotelowe korytarze wyglądały tak jak wszędzie. Szary dywan i szeregi drzwi po obu stronach. Nie wiem czy było mi tak bardzo wszystko jedno czy też faktycznie ten hotel nie był jakiś nadzwyczajny. Okazało się, że nasze bagaże są już za drzwiami pokoju, co mnie trochę zaskoczyło. Marta wyjaśniła natychmiast, że w renomowanych hotelach tak to właśnie działa. Pokój był przestronny, pod jedną ze ścian stało wielkie łóżko, na przeciwległej ścianie wisiał telewizor, również niemały, a za oknem rozciągał się widok na miasto i ocean.
- Łóżko oczywiście jedno? - zapytałem.
- Jesteśmy małżeństwem - odparła radośnie. - Chyba nie chciałeś żebyśmy spali osobno w trakcie naszych wakacji życia?
- Jak chcesz… idę pod prysznic i się kładę
 - W żadnym wypadku! Zaraz idziemy na plażę! - podeszła do mnie i położyła dłoń na ramieniu, zapach jej perfum uderzył ponownie. - Pamiętaj, że mamy tutaj zadanie do wykonania.
- Może by mi było łatwiej o tym pamiętać gdybym wiedział co to za zadanie - burknąłem.
- A bo ja ci jeszcze nie mówiłam? - uśmiechnęła się niewinnie. - No to idź się myć, a jak wrócisz to opowiem wszystko co wiem.

Wróciłem owinięty bielutkim i mięciutkim szlafrokiem, bo oczywiście zapomniałem wziąć rzeczy żeby się przebrać. Marta nie pozwoliła mi się ubrać, bo stwierdziła, że nie mamy czasu, a ona ma dużo do powiedzenia. Usiadłem więc na krześle, które stało obok biurka i zacząłem słuchać.
- Na tej wyspie znajduje się pewien bardzo bogaty człowiek, który ukrywa w swojej kolekcji coś czego mieć nie powinien. W związku z tym naszym zadaniem jest zabrać mu to co ma, a nie powinien.
- A co ukrywa? - przerwałem.
- Jest to para skrzypiec.
- I te skrzypce są takie ważne?
- Skrzypce jak skrzypce, ważny jest futerał - uśmiechnęła się. - Ukryto w nim kilka ciekawych dokumentów, o których obecny właściciel nawet nie wie.
- Czyli musimy go namierzyć, dostać się do jego kolekcji, zniszczyć futerał, wyciągnąć dokumenty i jeszcze zostać niezauważonymi, czyż tak?
- Prawie zgadłeś, nie musimy go namierzać, bo wiemy gdzie mieszka. On jest właścicielem tego hotelu i całe górne piętro to jego apartamenty. A pokój z eksponatami…
- Znajduje się dokładnie nad naszym pokojem - dokończyłem za nią. - Zatem dlaczego mamy tutaj siedzieć aż tak długo? Dlaczego wzięłaś tutaj mnie skoro nie znam się na włamaniach czy kradzieżach?
- Posiedzimy tutaj, bo potrzebujesz odpoczynku, a wzięłam cię tutaj żebyśmy się lepiej poznali, w końcu jestem czymś w rodzaju twojego opiekuna.
- No tak… - poddałem się, wiedziałem, że i tak tego nie wygram. - To jaki jest plan dnia?
- Ubierasz się w kąpielówki, a ja idę pod prysznic. Potem śmigamy na plażę - zakręciła się na jednej nodze i migiem ruszyła do łazienki łapiąc jedną ze swoich toreb.

Następne godziny, aż do późnego wieczora, przepłynęły obok mnie. Byliśmy na plaży, byliśmy w restauracji, zwiedzaliśmy miasto, ale niewiele z tego wszystkiego pamiętałem. Dobijający brak snu dawał o sobie coraz bardziej znać. Wszedłem tylko do pokoju, wziąłem bardzo szybki prysznic i walnąłem się na łóżko. Nie interesowało mnie nawet co zrobi moja towarzyszka. Kiedy tylko przyłożyłem głowę do poduszki oczy mi się zamknęły, ale nie mogłem zasnąć do końca. To co się ze mną działo można było chyba nazwać letargiem. Leżałem z zamkniętymi oczami, nie ruszałem się, ale kontrolowałem wszystko co działo się wokół. W pewnym momencie poczułem dotyk. To Marta, mając do dyspozycji ogromne łóżko, położyła się tuż obok mnie. Czułem, że mnie objęła i zaczęła głaskać po ramieniu. Zasnąłem i nie obudziłem się przez całą noc. Dopiero rano obudziło mnie pukanie do drzwi. Okazało się, że obsługa hotelowa przywiozła nam do pokoju śniadanie.

Kolejne dni wyglądały tak samo. Upływały na zwiedzaniu i korzystaniu z wygód hotelu. Było to przyjemne, ale na mnie czekała sprawa, na której mogłem zarobić dobre pieniądze. Czwartego dnia pobytu, wieczorem, usiadłem do laptopa i zacząłem poszukiwania ukochanej mojego gwiazdorskiego klienta. Marta leżała na łóżku i przeglądała jakieś gazetki, które dorwała w miejscowym kiosku.
- Co robisz? - zapytała.
- Pracuję - odpowiedziałem najbardziej wymijająco jak tylko się dało.
- Szukasz kogoś?
- Tak, mam znaleźć dawną miłość mojego klienta.
- To nie powinno być trudne dla takiego wybitnego detektywa - słyszałem w jej głosie ten zaczepny ton.
- Normalnie by nie było, ale klient miał tylko jej zdjęcie, nie podał nawet imienia, najdrobniejszego szczegółu.
- No to dlaczego mi nie powiedziałeś? - wstała i podeszła do mnie. - Daj to zdjęcie na moment.
Zeskanowała fotkę swoim supertelefonem, a po chwili na moim pojawiły się dane dotyczące tej kobiety. Od razu je przejrzałem i zadzwoniłem do mojego klienta.
- Dobry wieczór, panie Mariuszu - celowo przekręciłem jego pseudonim. - Znalazłem kobietę, której pan szukał.
- To świetnie, to naprawdę fantastycznie. Podjadę do pana jeszcze dzisiaj po szczegóły.
- Niestety w tej chwili nie mogę się spotkać. Rozumie pan, praca. Ale wyślę panu dane tej pani smsem. Tak chyba będzie najlepiej.
- Jak to? - zasmucił się. - Nie pojedzie pan do niej ze mną?
- Oczywiście, że nie - odparłem. - Tego umowa nie obejmowała i będzie pan musiał radzić sobie samemu.
- Ale…
- Muszę już kończyć. Zaraz wysyłam smsa. Numer konta pan ma. Do usłyszenia!
Rozłączyłem się i czekałem aż Marta to skomentuje. Nie musiałem czekać długo.
- Dlaczego tak ostro, panie detektywie?
- Celebryta.
- Nie lubisz takich? Rozumiem doskonale. Chodź do łóżka, omówimy plan na jutrzejszą noc - poklepała kołdrę i uśmiechnęła się uroczo.
Nie miałem wyjścia, bardzo się do niej zbliżyłem przez te parę dni i z przyjemnością kładłem się obok niej.
- To jak wygląda nasz plan? - zapytałem wsuwając się pod kołdrę.
- Wymeldowujemy się przed dwunastą, pakujemy walizki do taksówki i śmigamy na lotnisko. Czekamy aż się ściemni i wracamy tutaj. Zeskanowałam już kartę to pokoju, więc wejdziemy spokojnie, mieszając się z tłumem gości.
- Nie widziałem zbyt wielu gości…
- Ale wieczorem ma przylecieć wycieczka, która zamelduje się w tym hotelu. Jakieś dwieście osób. Łatwo znikniemy w takim tłoku. Polecimy prosto do naszego pokoju. W walizce, którą weźmiemy ze sobą będzie materiał wybuchowy, którym zrobimy dziurę w suficie, dokładnie pod podestem, na którym są skrzypce. Wtedy włączy się alarm, ale my złapiemy skrzypce i znikniemy wybiegając w panice tak jak reszta gości.
- Wydaje się, że w tym planie nie ma żadnej luki - przyciągnąłem ją do siebie.
- W moich planach nigdy nie ma luk, zapamiętaj to, panie detektywie…
Pocałowała mnie, a dalej rzeczy działy się już w mgnieniu oka. Reszta ubrań, które mieliśmy na sobie poleciała na podłogę, a nasze ciała zaczęły stapiać się w jedno. Przestałem myśleć o czymkolwiek, w całości poświęciłem się jej, a ona mnie. Po wszystkim zasnęliśmy razem, przytuleni do siebie jak pierwszej nocy i tak jak każdej spędzonej tutaj.

Nazajutrz spakowaliśmy wszystkie swoje rzeczy i wymeldowaliśmy się z hotelu tuż przed dwunastą. Taksówka zawiozła nas na lotnisko, gdzie schowaliśmy się w hangarze, w którym stał nasz mały samolot. Okazało się, że połowa bagażu Marty to sprzęt, który miała zamiar użyć w tym zadaniu. Wrzuciła wszystko do jednej walizki i ciężko usiadła w fotelu.
- To pakowanie mnie wykańcza - westchnęła.
- Czym pojedziemy do hotelu i jak wrócimy?
- Pojedziemy taksówką, a o powrót też się nie martw, wszystko jest już ustalone z górą - rzuciła mi ten swój uśmieszek.
- Mogłabyś to wszystko zrobić sama.
- Owszem, ale mówiłam Ci, że ten wyjazd to też nagroda - usiadła mi na kolanach. - Poza tym przydasz się i to nawet nie wiesz jak bardzo.
- To może się dowiem?
- Dowiesz się, ale jak już będziemy na miejscu, nie chcę psuć zabawy…

Inną zabawę przerwał nam dźwięk jej supertelefonu. Szybko się zebraliśmy i z walizką w ręku ruszyliśmy do taksówki. Równo z nami pod hotel podjechał biały autobus.
- Teraz szybko, bierz walizkę i udawaj zagubionego turystę - powiedziała do mnie. - Idziemy się wmieszać w tłum.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła między turystów. Dostaliśmy się razem z nimi do lobby. Obsługa odrobinę spanikowała i rzuciła się w stronę gości, chcąc jak najszybciej rozładować ten tłum. Wykorzystaliśmy okazję i przeskoczyliśmy do windy, która dowiozła nas na przedostatnie piętro. Marta otworzyła drzwi do naszego pokoju przystawiając do czytnika swój telefon.
- No to teraz się przydasz - uśmiechnęła się. - Właź na szafkę, podam ci ładunki, a ty je przyczepisz do sufitu. W końcu jesteś wyższy.
- Jak rozkażesz - odparłem i wskoczyłem zgrabnie na jasnobrązowy mebel. Podrzuciła mi trzy niewielkie kostki, które kazała przytwierdzić tam, gdzie wskazywała laserkiem. Przyczepiłem wszystkie i zszedłem z szafki. Stanąłem obok Marty, a ona zdetonowała materiały wybuchowe. Spory huk rozszedł się po całym budynku, a do naszego pokoju, bezpośrednio na łóżko, wpadła gablota ze skrzypcami i z futerałem. Marta jednym skokiem znalazła się przy gablocie. Zdjęła szkło i wyciągnęła futerał ze skrzypcami. Instrument odłożyła na łóżko obok gruzu, a zajęła się futerałem. Delikatnie wyciągnęła dokumenty, który były w nim schowane i włożyła je do torby.
- To teraz uciekamy? - zapytałem głośno, bo alarm wył niemiłosiernie.
- Tak, prawie zgadłeś - odparła chłodno, po czym wyciągnęła pistolet z tłumikiem. - Ja uciekam, a winę za to całe zamieszanie przypiszą tobie. Mówiłam, że się przydasz.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć. Alarm zagłuszył strzały, a ja poczułem tylko silny ból i kilka uderzeń. Upadłem i ostatnie co zobaczyłem to wielka dziura w suficie.


Link do czwartej części KLIKNIJ! 

Kamil Bednarek
 Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!