Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

4/09/2017

Opowiadanie #12 - Amator cz. 4

Szanowni Czytelnicy,

mam nadzieję, że czekaliście na kolejną odsłonę "Amatora". Napisanie jej zajęło mi, zresztą jak zawsze, więcej czasu niż zakładałem, ale już jest i już możecie ją przeczytać. Czy to będzie zakończenie historii? Przekonacie się po lekturze, dlatego bez zbędnego pitolenia zapraszam Was do czytania ;)

Linki do poprzednich części:
Amator cz.1
Amator cz.2
Amator cz.3

Amator

Podróż


…Znaleźliśmy go ze skrzypcami… Ktoś go zastrzelił… Nie był sam? Czekaj… Chyba żyje… Niemożliwe, dostał w głowę i ma też trzy rany w ciele… Dajcie lekarza! Szybko…

- Jak to się stało? - zapytałem.
- Jak stało się to, że Cię wykiwała czy jak stało się to, że przeżyłeś? - opowiedział mi Sherlock Holmes.
- Jak to się stało, że rozmawiam z Sherlockiem Holmesem?
- Nie spodziewałem się, że człowiek, którego idolem jestem może mieć aż takie problemy z dedukcją - odparł zrezygnowany. - Zastanów się nad tym samodzielnie.
- Wysadziliśmy sufit, ona zgarnęła te dokumenty, potem do mnie strzeliła…
- Ile razy? - przerwał mi Sherlock.
- Cztery, w tym raz w głowę… Ostatnie co pamiętam to oddalające się kroki i dziura w suficie.
- A teraz siedzimy sobie razem w tym parku i rozmawiamy. Ty, podobno detektyw, i ja, fikcyjna postać. Zastanów się - podniósł się z ławki i odszedł kawałek.
Miał na sobie ten charakterystyczny długi płaszcz i dziwny kapelusz. Był wysoki i chudy, miał pociągłą twarz i przenikliwe spojrzenie. Wyjął fajkę z kieszeni płaszcza i zaczął ją palić. Patrzył na mnie z czymś na kształt niechęci, jakby gardził tym, że nie potrafię dostrzec prostych rzeczy. Rozejrzałem się wokół. Była ładna pogoda, świeciło słońce, ale temperatura nie była zbyt wysoka. Park był zadbany, siedzieliśmy na ławce przy ścieżce wysypanej drobnymi kamykami. Otaczała nas zielona trawa i wysokie drzewa pokryte liśćmi i kwiatami. Śpiew ptaków nie milkł nawet na chwilę. Przyjrzałem się swoim dłoniom. Wyglądały całkiem normalnie, tak jak je zapamiętałem, jednak…

- Wiem, jesteś wytworem mojej wyobraźni, zgadza się? - Sherlock ponownie przysiadł na ławce.
- Tak, zgadza się - odparł. - Problem jest jednak taki, że wszystko tutaj jest wytworem twojej wyobraźni. Ja, ten park, ta ławka i ty również.
- Jak to?
- To bardzo proste, powinieneś sam na to wpaść - opróżnił fajkę. - Leżysz w śpiączce, lekarze walczą o to żebyś mógł jeszcze egzystować. Raczej jako roślina niż sprawny człowiek, ale to zawsze coś. Twój mózg wytworzył sobie alternatywny świat, w którym znajdujemy się obecnie.
- Czyli tak naprawdę nie rozmawiam z Sherlockiem Holmesem tylko z moim wyobrażeniem, czyli z samym sobą, więc to nadal ja wpadłem na to co przed chwilą powiedziałeś - odpowiedziałem mu z uśmiechem na ustach.
- Racja, ale trzeba było to z ciebie wyciągnąć. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś w śpiączce i masz bardzo małe szanse na to żeby się z niej wybudzić, a tylko iluzoryczne na to żeby normalnie funkcjonować.
- Ale na razie mój stan jest stabilny, prawda? - zapytałem dziarskim głosem, chociaż powoli dochodziło do mnie co tak naprawdę się dzieje.
- Tak, nie zanosi się na to żebyś mógł umrzeć, wyzdrowieć zresztą też.
- Taaaak… Zatem po co mój mózg stworzył tutaj ciebie? Jaki jest cel tego, że się spotykamy?
- Jestem najlepszym detektywem jaki istniał, a ty masz interesującą sprawę, zastanów się zatem - rozciągnął usta w uśmiechu.
- Masz mi pomóc rozwiązać sprawę z Martą - stwierdziłem pewnie.
- Nie, Olafie, to ty masz mi pomóc rozwiązać sprawę z Martą.
- Ano tak, zapomniałem z kim rozmawiam - mruknąłem. - To od czego zaczniemy?
- Opowiedz mi wszystko co wiesz o sprawie - rozsiadł się wygodniej na ławce.
- Ale ty wiesz to samo co ja, przecież to się dzieje w moim mózgu…
- Opowiedz albo radź sobie sam - uśmiechnął się ponownie.
- Dobra, już mówię, nie ma potrzeby się unosić - wziąłem głęboki oddech i zacząłem opowiadać. - Przyszła do mnie, bo potrzebowała pomocy w oczyszczeniu siebie z zarzutów sprzedaży danych chronionych. Dokładniej mówiąc miałem śledzić osobę, która była za to odpowiedzialna, a nie została złapana, przez co wina spadła na nią. Wybrała mnie dlatego, że nie miałem znajomości, nie byłem w nic zamieszany, ani nikt nie mógł mieć na mnie haków. Dała mi telefon, który ma również takie funkcje, o których nawet nigdy nie słyszałem. Oprócz pokaźnej sumy obiecała mi też pomoc w prowadzeniu mojego biznesu, nie wspomniała jaką. Udało się załatwić sprawę. Tamten facet został ujęty a ją z zarzutów oczyścili i zrobili szefem wydziału. Odpowiadała też za zatrudnienie ludzi. Po kilku dniach przyszła do mnie i zaproponowała pracę w roli konsultanta - nie przerwał mi, choć na słowo „konsultant” zmarszczył się nieznacznie. - Powiedziała, że w tej agencji nikt nie jest zatrudniony, nie mają budżetu czy siedziby i wszystko idzie na lewo, a ona, jako podkładkę, prowadzi pralnię. Następnego dnia siedziałem już w prywatnym samolocie lecącym na Santa Cruz de Tenerife. W hotelu graliśmy parę, byliśmy tam kilka dni, a dopiero ostatniego zrobiliśmy skok. Nie mówiła mi wcześniej o co chodzi. Miałem po prostu obserwować. Akcję wymyśliła ona. Podobno właściciel hotelu miał wielką kolekcję antyków dokładnie nad naszym pokojem. Wśród tych antyków były skrzypce, a w futerale do nich jakieś dokumenty. O te dokumenty jej chodziło. Pomogła mi znaleźć osobę, której szukałem w innej sprawie tylko poprzez zeskanowanie jej zdjęcia tym swoim smartfonem. Podłożyłem ładunki tam gdzie wskazała, skrzypce spadły wprost na łóżko, ona wzięła dokumenty, a potem strzeliła. To wszystko co wiem o tej sprawie.
- Interesujące… Wybrała ciebie do misji, która miała uratować jej życie. Z całym szacunkiem, ale jeśli to nie był podstęp to znaczy, że bardzo nisko ceni swoje życie. Ciekawsze jest to z jakiego powodu potrzebowała takiego - łypnął na mnie spod swojego kapelusza - figuranta.
- Może potrzebowała kozła ofiarnego - podpowiedziałem.
- To na pewno, bardziej mnie zastanawia dlaczego zadała sobie tyle trudu i zainwestowała tyle pieniędzy akurat w ciebie. Zapewne jest więcej detektywów w Polsce, którzy nie są zbyt znani i mogli jej to zrobić. Zdecydowała się jednak na ciebie, zatem musiała cię obserwować i wiedziała, że jesteś zupełnie nieistotny dla otoczenia, że nikt nie zagląda do twojego gabinetu. Jak zachowała się kiedy właściciel lokalu wszedł w trakcie waszej rozmowy?
- Zdenerwowała się i szybko wyrzuciła go z biura.
- No właśnie - postukał fajką w ławkę. - Wybrała ciebie, bo byłeś bardzo niepopularnym detektywem, zmieszała się kiedy jednak ktoś ją u ciebie zobaczył. Zatem bardzo chciała żeby nikt was razem nie widział. Teraz kwestia samolotu. Mówiła dlaczego nie lecicie rejsowym?
- Nie, nie wspominała dlaczego.
- Nie wspomniała, ale to przecież jasne. Nie chodzi o to żeby było wygodniej, nie chodzi o to że po prostu ją na to stać, chodziło tylko o to żeby jak najmniej osób w Polsce widziało was razem. Mieliście podrobione dokumenty. Ciebie złapali, więc dojdą do tego kim jesteś, jeśli oczywiście przeżyjesz, ale jej nie znajdą, bo prawdopodobnie nie istnieje osoba, na którą wystawione były dokumenty.
- Będzie niewykrywalna, więc czy przeżyję czy nie i tak za to beknę. Nie znam jej nazwiska, nie wiem gdzie mieszka, pewnie pralnia, którą mi pokazała też nie należy do niej - dodałem.
- Tak, zapewne tak jest - wypuścił dym z ust. - Trzeba będzie to sprawdzić jeśli będziesz miał taką możliwość, ale póki co trzeba ustalić kim ona jest i dla kogo pracuje, bo to dlaczego wybrała ciebie już wiemy.
- A nie powinniśmy się też dowiedzieć co  było w dokumentach? - zapytałem.
- Przypuszczam, że były tam informacje, na których można dużo zarobić, tak jak na tych, które przejęli od pana Walczaka i mafii. Póki co nie powinno nas to interesować, bo to co było w tych dokumentach nie pomoże w rozwiązaniu sprawy.
- Czyli sugerujesz, że ona nie miała nic wspólnego z rządem?
- Na pewno nie z rządem polskim - puścił kolejnego dymka. - Zastanów się czy Polska utrzymywałaby taką jednostkę i po co by to robiła? Skoro mają problem z kupnem śmigłowców, mają problem z wywiadem i kontrwywiadem to utrzymywaliby coś takiego?
- No nie… - mruknąłem.
- Dlatego uważam, że jest to jakieś międzynarodowe ugrupowanie przestępców, którzy zajmują się kradzieżami informacji i sprzedawaniem ich za olbrzymie pieniądze. Zatem ustalenie jej tożsamości będzie kluczowe, bo to doprowadzi nas do tej grupy, a wtedy będziemy wiedzieć już wszystko.
- Tylko nawet król dedukcji nie wymyśli nic ponadto co już wiemy bez zdobycia dodatkowych informacji - stwierdziłem.
- Zgadza się - wyczyścił fajkę. - Dlatego też musisz postarać się wybudzić z tej śpiączki, wybronić się z zarzutów i zdobyć dowody i poszlaki, które poprowadzą sprawę dalej.
- Ja mam to wszystko zrobić? - zdziwiłem się.
- Oczywiście, przecież jestem tylko wytworem twojego umysłu zmagającego się ze śmiercią, zatem po przebudzeniu nie będzie już mógł ci pomagać.
- Ano tak…
- Ale teraz nauczę cię wszystkiego co wiem, odbędziesz podróż w głąb swojego umysłu, a podczas niej opowiem ci jak najlepiej wykorzystać możliwości mózgu. Zapraszam!
Wstał, a obok nas pojawił się wózek golfowy. Wsiedliśmy do niego i ruszyliśmy ścieżką.

Ma silny organizm, jest szansa, że z tego wyjdzie… Ciało się zregeneruje, ale mózg… Kula utknęła w płacie czołowym, ale będzie trudno ją wyciągnąć… Musimy spróbować, to jedyna szansa… Nie przeżyje… Jak nie spróbujemy to też nie przeżyje…

Nie spodziewałem się, że podróż przez mój umysł będzie tak długa. Sherlock Holmes obwiózł mnie po najmroczniejszych zakamarkach i pokazał jak mogę ich użyć w przyszłości. Pokazał mi jak stworzyć mapę myśli, jak budować pałac pamięci, jak łączyć nawet najdrobniejsze szczegóły w najbardziej efektywny sposób. Pokazał mi też jak wyprzedzać myśli innych ludzi, odczytywać mowę ciała i sygnały jakie wysyła ich wygląd, a co więcej nauczył mnie używania kamuflażu i podstępu. Przede wszystkim jednak pokazał mi jak manipulować ludźmi, wysyłać im podprogowe sygnały, a nawet hipnotyzować po to tylko żeby wykonali to czego oczekuję. W trakcie tej części szkolenia spotkaliśmy Patricka Jane’a, który był głównym bohaterem serialu „Mentalista”. Wspomógł mnie w tym żeby szybciej zrozumieć pewne techniki. Czułem, że moje umiejętności rosną, ale nie byłem pewny czy jest tak w rzeczywistości. Przecież leżałem na szpitalnym łóżku w śpiączce i wszystko to co się działo było jedynie snem. 

Kiedy moje szkolenie dobiegło końca Sherlock wraz z Mentalistą zostawili mnie na stacji kolejowej. Nie wiedziałem co mam dalej robić, oni również nie zostawili żadnej wskazówki. Usiadłem więc na ławeczce i utrwalałem sobie to czego się nauczyłem. Nagle usłyszałem stukot uderzeń o kostkę brukową. Zerknąłem i okazało się, że zbliża się do mnie mężczyzna podpierający się laską. Miał na sobie garnitur i koszulę rozpiętą pod szyją, na jego twarzy widniał trzydniowy zarost, dość siwy. Czy to mógł być…
- Z tego co wiem to leżę w śpiączce i nie mam objawów żadnej interesującej choroby - powiedziałem do niego.
- Choroby nie masz, ale w tej chwili przygotowują cię do operacji, która nie ma szans powodzenia - odparł i usiadł obok mnie.
- To po co ta operacja?
- Bo inaczej umrzesz - odparł.
- Czyli umrę czy tak czy inaczej - wzruszyłem ramionami. - Dlaczego zatem mój mózg wybrał samego Dr. House’a żeby mi o tym zakomunikował?
- Dlatego, że jest szansa żeby w trakcie tej operacji wspomóc rzeźników, którzy będą cię kroić, a dzięki temu możesz stanąć na nogi i znowu bawić się w Ace’a Venturę - rozmasował sobie udo. - Kula, którą twoja ognista towarzyszka w dowód miłości wpakowała ci w głowę, utkwiła na samym końcu płata czołowego, w miejscu, z którego nie da się jej wyjąć bez uszkodzenia funkcji mózgu. Gdybyś nie zapadł w śpiączkę to kazaliby ci w trakcie operacji patrzeć na jakieś obrazki, odpowiadać na pytania, poruszać kończynami i tak dalej żeby, po usunięciu połowy czaszki, mogli zobaczyć czy czegoś nie psują grzebiąc w naszym stworzycielu.
- Ale jestem w śpiączce, więc im nie pomogę…
- I oni to wiedzą, dlatego nie wpadną na pomysł żeby ci odciąć czaszkę i zrobić to jak należy - stuknął laską o bruk. - Zamiast tego zaczną ci po prostu grzebać w dziurze wlotowej z nadzieją, że coś wyciągną i nie zejdziesz w trakcie tego grzebania.
- To znaczy, że mam wstać teraz z łóżka i im o tym powiedzieć, tak? - zaśmiałem się.
- Dokładnie tak - odparł całkowicie poważnie. - Zrobię z ciebie Łazarza.
- A czy Łazarz nie umarł zanim go wskrzeszono?
- Tak, ale koniec będzie taki sam w obu przypadkach - odparł House. - Żyli długo i mniej więcej szczęśliwie, pasuje?
- Skoro wysłał cię tutaj mój mózg to raczej pasuje.
- To to dzieła - wstał z grymasem bólu na twarzy. - Popatrz na to i zastanów się.

Wyjął z kieszeni szarej marynarki flamaster i zaczął zapisywać na ścianie przystanku pojedyncze słowa. Znaczenia niektórych z nich nawet nie znałem, a dr. House połączył je strzałkami i odwrócił się rzucając we mnie flamastrem.
- Wnioski!
- Toczeń i sarkoidoza? - odpowiedziałem.
- Brawo - odpowiedział. - Zapamiętałeś co mówili moi bezużyteczni współpracownicy, ale to nie są objawy choroby. Te strzałki prowadzą do kolejnych organów w twoim ciele, które musisz wybudzić żeby przerwać śpiączkę.
- Super… To wszystko wystarczy powłączać i wstanę jak nowonarodzony?
- Albo umrzesz próbując - odpowiedział mi z uśmiechem na ustach.
- O tym nie wspomniałeś…
- Bo nie ma po co straszyć pacjenta - przeszedł kawałek podpierając się laską. - Umrzesz jeśli nie spróbujesz i o tym powiedziałem, jeśli spróbujesz to albo umrzesz, albo nie, więc i tak szansa jest większa.
- Logiczne jak cholera - rzuciłem zgryźliwie. - Tylko powiedz mi jak ja mam to wszystko powłączać skoro nie mam żadnej władzy nad swoim ciałem?
- Rozmawiasz z wytworem swojego mózgu, w świecie stworzonym przez niego o tym jak ten mózg można uratować i myślisz, że nie ma sposobu żebyś coś takiego zrobił? - uderzył mnie laską w kolano. - Oczywiście, że jest. Wystarczy tylko, że wsiądziesz na drezynę, która za chwilę tutaj podjedzie i zwyczajnie przestawisz dźwignie na pozycję „On”.
Pociąg podjechał w mgnieniu oka, House kazał mi wsiąść a sam poszedł swoją drogą. Wagony ruszyły i zatrzymały się w szczerym polu, obok drzwi, które się przede mną otworzyły stał zwykły betonowy słup, a na nim była wajcha. Przestawiłem ją tak jak trzeba i usłyszałem gwizdek, który sygnalizował odjazd pociągu. Wskoczyłem szybko do wagonu i pojechaliśmy dalej. Jeździłem tak dość długo, jeśli w ogóle można mówić o czasie skoro wszystko działo się w moim umyśle. Wreszcie dojechałem do ostatniego przystanku. Wysiadłem z pociągu i podszedłem do słupa. Ponownie stał w szczerym polu, ale teraz niebo było zupełnie czarne, jakby szykowała się burza. Pociągnąłem za dźwignię…

Poruszył się… Chyba się poruszył… Niemożliwe… Otworzył oczy… Wracamy z nim na salę… To niemożliwe…

- Dlatego właśnie musicie odciąć mi górę czaszki i podłączyć te sensory przed próbą wyjęcia tej kuli - skończyłem opowiadać.
- Nasze badania pokazują, że zwykłe wyjęcie kuli może być ryzykowne, ale otwieranie czaszki jest dużo bardziej ryzykowne - odparł lekarz łamanym angielskim. - Trzeba będzie pana przenieść do innego szpitala, na kontynent, nie wiem czy prokurator się zgodzi.
Po przebudzeniu okazało się, że to nie kula w głowie jest moim największym problemem. W końcu wysadziłem pokój w hotelu i chciałem ukraść zabytkowe skrzypce. Prokurator bardzo nie chciał mnie wypuścić z garści, dlatego przed moją salą w szpitalu cały czas stało dwóch policjantów. Chciał mnie już nawet przesłuchać, ale lekarz mu zabronił. Powiedział, że takiego przypadku jeszcze nie widzieli i boją się, że mogę umrzeć nawet jak się zestresuję. Mogli mieć rację, nie zmieniało to jednak faktu, że mój cudowny mózg nie wpadł na pomysł rozwiązania mojego problemu z policją. Szczerze wątpię żeby mi uwierzył. Miałem lewe papiery, ona też, jednak to mnie tutaj znaleźli, więc dojdą kim jestem, a ona… No cóż, jej nie znajdą nigdy, więc wina spadnie na mnie.
- Panie doktorze, jeśli prokurator się nie zgodzi to proszę to zrobić tutaj. Można przecież sprowadzić lekarza i sprzęt, będzie nawet łatwiej, bo różnice ciśnienia w samolocie mogą nie być dla mnie zbyt korzystne.
- Tak, racja - podrapał się po głowie. - Pierwszy raz spotkaliśmy się z tym żeby pacjent wybudził się tak szybko i to przed operacją, więc nie wiemy jak działać…
- Zróbcie co wam mówię, a wszystko będzie dobrze - odpowiedziałem pewnie, tak jak uczyli mnie Homes i Jane.
- Dobrze, zaraz przyjdzie pielęgniarka pobierze panu krew i zmierzy temperaturę ciała. Ja sprawdzę jak szybko jestem w stanie załatwić operację.
- Dziękuję bardzo, panie doktorze.

Po tym jak pielęgniarka skończyła swoją pracę miałem dużo czasu na myślenie. Zostałem sam w sali, podłączony do różnych urządzeń, których funkcji tylko się domyślałem. Policjanci grzecznie warowali przed drzwiami, więc zacząłem układać sobie w głowie co powiem prokuratorowi i śledczym jak już dojdzie do przesłuchania. Musiałem ustalić spójną wersję i wyciągnąć z tej historii jak najwięcej prawdopodobnych tropów, które śledczy mogli sprawdzić. Oczywiście od razu postanowiłem przyznać się do zmiany tożsamości. Wiedziałem, że to odkryją i to bardzo szybko, a może nawet już to sprawdzili, dlatego chciałem wykazać dobrą wolę na samym początku. Uznałem, że opowiem im całą historię poznania Marty i pracy z nią, pokażę telefon, który od niej dostałem oraz opowiem o tym co zrobiła w hotelu. Nie miałem najmniejszego powodu żeby ją ochraniać, w końcu prawie mnie zastrzeliła. Historia, którą zamierzałem przedstawić była prawdziwa, ale dla kogoś niewtajemniczonego mogła wydawać się zupełną bujdą. Kiedy już miałem wszystko ustalone zacząłem analizować to co się wydarzyło pod kątem sprawy z Martą. Widziałem, że dokumenty jakie znalazła był żółtawe, czyli musiały być stare. Papier jednak nie wyglądał na papirus czy coś podobnego. Zawężało to obszar poszukiwań, ale nie do takiego kręgu, który mnie interesował. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego o tych skrzypcach. Niestety leżąc na łóżku nie mogłem zrobić nic. W hiszpańskiej telewizji oglądałem mecze, a kiedy już się skończyły chciałem iść spać. Przeszkodził mi w tym mój lekarz. Był bardzo wysoki i bardzo chudy. Miał czarną brodę, gęste włosy i krzaczaste brwi. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, ale nadal kiedy się czymś stresował drżały mu palce. Dlatego też poprosiłem o sprowadzenie specjalisty, on na pewno by coś w tym moim mózgu zepsuł.
- Profesor z Berlina zgodził się podjąć tej operacji i prawdopodobnie już wsiada w samolot - zaczął radośnie. - Sprzęt przywiezie ze sobą. Nazywa się Felix Bauer i przeprowadził w swoim życiu kilkadziesiąt operacji na otwartym mózgu, w tym kilka przy użyciu tych sensorów.
- To świetna wiadomość - odparłem. - Czy to znaczy, że jutro będzie operacja?
- Nie wydaje mi się. Jutro profesor do nas doleci, pewnie będzie chciał pana zbadać i się lepiej przygotować. W każdym razie na dniach powinno być po wszystkim.
- Oby - uśmiechnąłem się szeroko, choć przez myśl przeszło mi, że może to wszystko jest złym pomysłem.
- Proszę wypocząć, jutro może się wiele wydarzyć - odwzajemnił uśmiech i wyszedł.
Co do tego, że coś się wkrótce wydarzy to byłem przekonany. Gdybym nie naopowiadał mu tego co mi się przyśniło to być może już bym teraz siedział przed prokuratorem i czekał aż mi się zagoi rana. Ale mi zachciało się udawać znawcę medycyny i domagałem się… Sam już nie wiem czego. Odkrojenia kawałka głowy? Podłączenia do mózgu elektrod? Cholera…

Oczywiście nie spałem prawie wcale tej nocy, dlatego ucieszyło mnie kiedy z samego rana do mojego pokoju wszedł siwy, niewysoki facet w okularach. Miał na sobie biały kitel i przedstawił się jako profesor Felix Bauer. Zbadał mnie, popatrzył w dziurę, która zdobiła moje czoło, postukał w kolana, łokcie i wyszedł. Pielęgniarka dopiero wieczorem powiedziała mi, że nazajutrz mam operację i trzeba ogolić mi czaszkę. Nigdy nie byłem łysy i ta wizja odepchnęła mnie bardziej niż to, że mogę umrzeć. Ot taki paradoks ludzkości, że mniej boimy się śmierci niż tego, że będziemy źle wyglądać. To chyba nie świadczy o nas najlepiej. W każdym razie ostrzygła mnie najpierw maszynką, potem ogoliła do zera. Nie chciałem spoglądać w lusterko. Już na sali operacyjnej dowiedziałem się jak wyglądają narzędzia, którymi będą mnie operować. Posadzili mnie w specjalnym fotelu i wstrzyknęli serię zastrzyków w różne miejsca. To miało sprawić żebym nie czuł bólu, ale pozostał świadomy. Włożyli mi głowę w stelaż i profesor zabrał się do dzieła. Najpierw skalpelem rozciął skórę dookoła głowy, mniej więcej na wysokości linii gdzie kończyło się czoło a zaczynały włosy. Potem wziął małą piłę elektryczną, której okrągła tarcza miała rozciąć moją czaszkę. Nie czułem bólu, ale wibracje powodowane piłą tnącą moją kość niemal nie doprowadziły mnie do omdlenia. Wytrzymałem jednak i po chwili kątem oka zobaczyłem kopułę mojego jestestwa leżącą na blaszanej tacce. Profesor podłączył elektrody i zadał mi serię pytań. Miałem też wykonać kilka prostych czynności manualnych. Kiedy wszystko było już sprawdzone, Niemiec stanął przede mną z bardzo długą pincetą w dłoni. Wsunął ją w otwór wlotowy i obserwując wskazania urządzenia podłączonego do mojego mózgu zaczął bardzo powoli szukać naboju. Kula tkwiła głęboko, więc minęło dobrych kilka minut nim tam dotarł, usiłował ją złapać, ale wtedy coś zaczęło pikać. Poproszono mnie bym w pamięci liczył od stu do zera. Profesor wyciągnął pincetę, ale bez kuli i wyraźnie zestresowany przyglądał się narzędziom, które leżały na stoliku. Sięgnął wreszcie po długi pręt z niewielkim walcem na końcu. Wsunął go w mój mózg i poczułem delikatne szarpnięcie. Nadal liczyłem, ale teraz już bardziej krople potu spływające po twarzy profesora. Ciągnął lekko, ale nie przerywał nawet na chwilę, wreszcie poszło. Kula wyszła, a maszyneria nawet nie piknęła. Nie umarłem, więc była szansa, że to się udało. Bauer również odetchnął z ulgą. Pozostało tylko przyspawać mi do ciała kopułkę głowy. Zrobił to osobiście przytwierdzając to co odciął za pomocą jakiś niewielkich zacisków i wkrętów, potem zszył skórę i kazał założyć opatrunki.

Zanim lekarze pozwolili mnie przesłuchać włosy zdążyły mi częściowo odrosnąć. Czaszka zrosła się prawidłowo, zaczepy powyjmowano i mogłem ruszać w świat. Została mi co prawda blizna wokół głowy, ale nie wyglądała tak makabrycznie, zwłaszcza kiedy przykrywała ją czupryna. Czułem się na tyle dobrze, że miałem wyjść ze szpitala następnego dnia. Czekała mnie zatem rozmowa z prokuratorem, który powiedział, że bez przesłuchania ze szpitala mogę wyjechać tylko na komendę. Wraz z nim przyszło dwóch śledczych. Opowiedziałem im całą historię i choć z początku nie wierzyli w to co mówiłem to zmienili zdanie po zobaczeniu telefonu. Sprawdzili w bazach danych i przekonali się też, że nie istnieje żaden Dariusz Wawrzyk urodzony w dniu podanym w dokumentach. Za to Olaf Mielnicki ma licencję detektywa. Recepcjonista zapamiętał kobietę, z którą byłem w hotelu, więc to, że była zamieszana w ten wybuch też udało się uprawdopodobnić. Od razu zapisałem sobie w głowie żeby przepytać obsługę hotelu jakim cudem udało się nam dostać pokój akurat w tym miejscu. Skrzypce nie zginęły, nie uszkodziły się nawet, więc śledczy nie mieli na mnie zbyt mocnych zarzutów. Powiedziałem im przy okazji, że muszę się dowiedzieć wszystkiego o tych skrzypcach żeby złapać Martę. O dziwo zgodzili się i mogłem się przyjrzeć instrumentowi, który leżał w magazynie z dowodami.

Okazało się, że wyprodukowano je w 1720 roku w pracowni Antonio Stradivariego. Wielki kamień spadł mi z serca, bo mimo lewej kasy jaką zgromadziłem, nie wypałciłbym się do końca życia gdyby te skrzypce się zepsuły i obciążyliby winą mnie. Sprawdzenie instrumentu dało mi tylko przypuszczenie, że dokumenty pochodziły z osiemnastego wieku. Futerał miał wgniecenie świadczące o tym, że było to kilka złożonych kart rozmiarem przypominających obecne A4. Udało mi się też dowiedzieć kto był poprzednim właścicielem i to by było na tyle. Punkty zaczepienia były iluzoryczne, ale nie zamierzałem się poddać. Prosto z magazynu dowodów pojechałem taksówką do hotelu. Miałem szczęście, bo akurat na zmianie był ten sam pracownik, który meldował nas w hotelu. Powiedział, że to piętro było używane tylko w przypadku, w którym hotel był pełny. Moja żona, jak to ujął, bardzo go prosiła żeby zameldował nas w odosobnieniu żebym ja miał spokój w pracy. Zapłaciła mu za to 500 Euro, a on nie widział w tym nic dziwnego. Już wcześniej zdarzały się pary, które chciały mieszkać jak najdalej od innych, a każda lewa kasa była wśród recepcjonistów mile widziana. Nie dowiedziałem się zatem tego czego chciałem i dlatego zamierzałem wrócić do Polski i zająć się tą sprawą na swoim terenie. W planie było odrzucenie wszelkich innych spraw i skupienie się na znalezieniu Marty jak najszybciej się tylko dało. Taksówką pomknąłem wprost na lotnisko. Wsiadłem do pierwszego samolotu lecącego do Polski. Bardzo chciałem zostawić za sobą tę przeklętą wyspę, jednak miałem przekonanie, że jeszcze tu wrócę, a sprawa, która tutaj wypełzła na światło dzienne będzie się za mną ciągnąć jeszcze długo…

Link do części piątej KLIKNIJ!
Kamil Bednarek
 Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Zenit)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!