Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

6/21/2017

Opowiadanie #12 - Amator cz. 5

Link do części szóstej KLIKNIJ!Szanowni czytelnicy,
przedstawiam Wam kolejną odsłonię opowiadania "Amator". W niej nasz detektyw zajmie się niezwykle ciekawą sprawą pewnego małżeństwa, która to na pierwszy rzut oka będzie całkiem zwyczajna. Poza tym rozpocznie nową znajomość, przeczytajcie żeby dowiedzieć się jaką.

Linki do poprzednich części:
Amator cz.1
Amator cz.2
Amator cz.3
Amator cz.4



Powrót

Z lotniska w Łodzi odebrał mnie prokurator wraz z kilkoma śledczymi. Mieli wszystkie dokumenty z Hiszpanii, ale i tak postanowili mnie przepytać osobiście. Opowiedziałem im to samo co ich kolegom po fachu. Uwierzyli mi, na szczęście, i puścili obiecując pomoc jeśli trafią na jakiś ślad mojej Marty. Miałem wrażenie, że ona ani nie była moja, ani nie miała na imię Marta, ale nie kłóciłem się tylko pojechałem do mieszkania. Dobrze było się wreszcie wyspać we własnym łóżku. Razem z kulą profesor wyciągnął mi z głowy również bezsenność. Od operacji spałem każdej nocy, bez żadnych koszmarów. Okazało się, że podczas mojej nieobecności nazbierało się sporo spraw wymagających moich działań. Na skrzynce mailowej miałem kilkanaście próśb o pomoc. Ludzie zwracali się głównie w sprawach udowodnienia zdrad małżeńskich, ale było też kilka ciekawszych spraw. Ze względu na to, że współpraca z Martą skończyła się na dobre nie mogłem już liczyć na tak znaczne zastrzyki gotówki. Postanowiłem zatem pracować dwutorowo. Jednocześnie chciałem zajmować się dwiema sprawami, jedną błahą taką jak właśnie udowodnienie zdrady, a drugą bardziej skomplikowaną, tak dla rozrywki. Z samego rana, jeszcze przed wyjazdem do biura, odpisałem na maile. W sprawach, które miały poczekać poprosiłem o cierpliwość i przeprosiłem za to, że nie mogę się tym zająć od razu. Na szczęście było ich tylko kilkanaście, więc nie sądziłem żebym stracił szczególnie wielu klientów. W drodze do biura zadzwoniłem do dwóch zleceniodawców i umówiłem się na spotkania, na których mieliśmy ustalić szczegóły współpracy. Wyszło tak, że człowiek ze sprawą bardziej interesującą miał czas dopiero wieczorem, więc od rana pozostało mi się spotkać z panią, która podejrzewała, że ma rogi.

O dziwo, oprócz rachunków, w skrzynce pocztowej nie było nic wartościowego uwagi. Oczekując na klientkę rozsiadłem się w fotelu i po raz kolejny zebrałem wszystkie informacje jakie miałem o Marcie. Utworzyłem specjalną mapę przy użyciu programów komputerowych. Był to plik składający się z tekstów, obrazów, map, wykresów i wielu innych mniej lub bardziej potrzebnych zmiennych, które mogły mnie naprowadzić na jej ślad. Jedynym punktem zaczepienia jaki miałem były te skrzypce. Co prawda próbowałem sprawdzić z jakich kont płynęły przelewy, ale okazało się, że były to fikcyjne firmy z kontami na Karaibach, więc i tak bym się z tego niczego nie dowiedział. Skupiłem się zatem na instrumencie i na dokumentach, które w nim ukryto. Ostatnim właścicielem był ten hotelarz Juan de Carvajal, ale on nie miał pojęcia o tym co w tych skrzypcach ukryto. Dowiedziałem się od niego tylko tego, że odkupił instrument od Marka Rushforda, obywatela Wielkiej Brytanii, który mieszkał u niego w hotelu. Pan Rushford mieszkał na wsi niedaleko Bournemouth i tam miałem się niedługo udać. Wiedziałem, że pośpiech w tej sytuacji nie da mi nic. Marta zapewne była przekonana, że pozostanie bezkarna i że ja nie żyję. Właśnie to dawało mi nad nią przewagę, ale nie mogłem się zdradzić w jakiś głupi sposób. Wątpiłem by mnie obserwowano, a jej szpanerski telefon trafił w ręce policyjnych specjalistów, którzy mieli zbadać co to za ustrojstwo. Wątpiłem żeby im się udało cokolwiek wartościowego ustalić, ale sam też bym niewiele zdziałał, więc dałem im spokój. Zresztą mieli się ze mną dzielić wszystkim co ustalą, ja obiecałem im to samo, jednak nie byłem przekonany, że dotrzymam słowa, przynajmniej nie od razu.
Planowanie kolejnych kroków mojej pogoni za niedoszłą zabójczynią przerwało mi pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegar i zaprosiłem do środka lekko spóźnioną klientkę. Była to wysoka i szeroka kobieta, choć całkiem ładna na twarzy i niepozbawiona wdzięku. Tak na oko była o głowę ode mnie wyższa i ważyła koło setki. Długie, brązowe loki opadały jej na ramiona. Ubrana była elegancko, w workowate czarne spodnie, czerwoną bluzkę z głębokim dekoltem i białą marynarkę.
- Olaf Mielnicki, proszę sobie usiąść - wskazałem jej krzesło.
- Maria Dobosz, miło pana poznać - obydwoje siedzieliśmy, ale linię wzroku miałem dokładnie na jej dekolcie. - Już myślałam, że pan zignorował moją wiadomość.
- Przepraszam bardzo, ale miałem wypadek i dopiero wczoraj wróciłem do pracy. Napisała pani, że podejrzewa męża o zdradę. Proszę opowiedzieć skąd te podejrzenia.
- Ostatnio mąż wracał późno do domu, albo nie robił tego wcale, rozmawiając przez telefon wychodzi do innego pokoju, do sypialni przychodzi późno, jakby czekał aż zdążę zasnąć, no i… - westchnęła ciężko. - moja znajoma widziała go jak wchodził do drogiej kawiarni z jakąś młodą blondynką.
- A czym się mąż zajmuje? - zapytałem.
- Prowadzi agencję reklamową w Warszawie.
- Zatem może to tylko jakieś problemy w pracy, a ta blondynka to kandydatka do udziału w kampanii reklamowej. Pytała pani o to męża?
- Nie, ostatnio niewiele rozmawiamy. On częściej niż wcześniej bywa w Warszawie i nawet nie było okazji.
- Rozumiem, a czy jakiś czas temu wydarzyło się w państwa życiu coś co mogło być takim momentem przełomowym?
- Nie wydaję mi się - skłamała. - Wszystko było w porządku aż nagle mąż skoczył w bok.
- Dobrze, poproszę zdjęcie męża, jego dane, adres firmy i państwa domowy, ja w tym czasie przygotuję umowę - wychyliłem się zza monitora. - Zdaje sobie pani sprawę z kosztu takiej obserwacji?
- Tak, nie będzie to dla mnie problemem - odparła szukając czegoś w torebce.
W związku z tym, że skłamała w trakcie rozmowy i musiałem sprawdzić także ją, dołożyłem trochę do standardowej ceny. Pani nie protestowała i podpisała umowę, a ja wziąłem się za sprawdzenie męża w internecie.

Pan Jakub Dobosz był prezesem firmy DrummER, która zajmowała się tworzeniem kampanii reklamowych dla średnich firm odzieżowych. Firma nie miała żadnych długów, przynajmniej tych oficjalnych. Pan Dobosz był brunetem, chyba wyższym od swojej żony, dość szczupłym, w odróżnieniu od niej, ubierał się elegancko, przynajmniej tak wyglądał na zdjęciach, które znalazłem na stronie i które otrzymałem od pani Marii. Na wszystkich możliwych portalach społecznościowych Jakub Dobosz nie pozostawił choćby śladu zdrady. Jeśli były tam zdjęcia to albo tylko jego, albo jego w towarzystwie rodziny, ewentualnie innych biznesmenów. Nie oznaczał się w żadnych restauracjach, hotelach czy nawet kinach, nie było czego się przyczepić. Ze względu na to, że większość obserwacji powinienem przeprowadzić w Warszawie postanowiłem zacząć od sprawdzenia pani Dobosz. Wyszedłem z biura i udałem się do domu państwa Doboszów, który znajdował się na obrzeżach Łodzi. Był to nieduży dom z zadbanym ogrodem. Wiedziałem, że moja zleceniodawczyni nie mogła jeszcze dotrzeć na miejsce, postanowiłem zatem popytać sąsiadów. Sąsiedzi zawsze najlepiej wiedzą co się dzieje u innych.

Po drugiej stronie wąskiej uliczki kobieta w średnim wieku przycinała krzewy.
- Dzień dobry! - zacząłem wesoło.
- Dobry - burknęła.
- Nazywam się Filip Wasiak i szukam pana Jakuba Dobosza…
- To po drugiej stronie - przerwała mi ostro.
- Tak, wiem, ale nie ma nikogo w domu i pomyślałem, że może pani wie kiedy ktoś się pojawi.
- Ja tam nic nie wiem - prychnęła i tym samym dała się złapać w moją pułapkę.
- Oczywiście, nie śmiałem podejrzewać, że pani interesuje się życiem sąsiadów - uśmiechnąłem się szeroko i już miałem odchodzić, kiedy dobiegły mnie słowa, które chciałem usłyszeć.
- A czego pan od nich chce?
- Pan Dobosz zaproponował mi współpracę ze swoją firmą i zaprosił mnie tutaj, ale chyba musiałem pokręcić godzinę spotkania.
- Tutaj pana zaprosił? - zdziwiła się. - Tutaj nikt do niego nie przychodzi, on te swoje interesy to we Warszawie załatwia. Teraz to go ze trzy tygodnie tutaj nie widziałam. Na pewno z Piotrem Doboszem miał się pan spotkać?
- Tak - sięgnąłem do kieszeni. - Mam tutaj nawet adres zapisany. Może chociaż żona się zjawi, to bym się czegoś więcej dowiedział.
- Od niej to na pewno się pan dużo dowiesz - zachichotała. - Takie przystojne chłopaki to tutaj bywają częściej niż jej mąż.
- Może też interesy załatwiają?
- Interesy to na pewno - zachichotała ponownie. - Do miasta pojechała, pewnie niedługo wróci to pan wejdziesz. A co za interesy chcesz pan z nim robić?
- Chcę zainwestować trochę pieniędzy w jego firmę.
- O panie! - klasnęła w dłonie. - To lepiej pan tam nie idź, bo pana oszukają.
- Co pani powie? - szczerze się zdziwiłem.
- A jak! Kiedyś tutaj był taki jeden co się szarpał z Doboszem. Od tego dnia Dobosza nie widziałam. Jak wsiadł w samochód i pojechał tak już nie wrócił.
- Dobrze, że panią spotkałem, bo pewnie bym utopił wszystkie oszczędności. Dziękuję bardzo za rozmowę. Do widzenia! - odszedłem od niej z uśmiechem.

Poszczęściło mi się na tyle, że akurat pod bramę podjechała pani Dobosz. Wyjaśniłem, że przyjechałem rozejrzeć się w gabinecie męża, a ona chętnie zaprosiła mnie do środka. Wnętrze domu było dosyć nowobogackie, ale przecież nie mnie oceniać niepasujące do wystroju dzieła sztuki. Dostałem szklankę wody i udałem się na piętro, gdzie pan Dobosz miał gabinet. Co prawda nie zaszkodziło sprawdzić jego miejsca pracy w domu, ale wiedziałem, że niczego tam nie znajdę. Zresztą przyjechałem tutaj sprawdzać ją, a nie jej męża. Dyskretnie rozglądając się pod domu swoim, jak to powiedziała klientka, detektywistycznym wzrokiem, porozkładałem kamerki tu i tam. Nie było na to zgody ze strony pani Dobosz, ale liczyłem, że mi się to opłaci. Pożegnałem się z nią i wyszedłem, obiecując, że na bieżąco będę informował o postępach w śledztwie. Czekało na mnie drugie spotkanie, z kolejnym klientem, więc szybko wróciłem do biura. Pojęcie „szybko” nie zgrało się jednak z godzinami szczytu w Łodzi i okazało się, że ledwo zdążyłem usiąść na fotelu, a już rozległo się pukanie do drzwi.
- Zapraszam - powiedziałem dość głośno.
Człowiek, który wszedł, wyglądał niezwykle podejrzanie. Była to postać ubrana od stóp do głów na czarno, a w dodatku bardzo wysoka i chuda. Na głowie miała kaptur, co było dość dziwne, bo przecież na zewnątrz było całkiem ciepło. Nie odezwał się nawet słowem. Postura i wzrost były dostateczną wskazówką co do tożsamości tego człowieka, a ponadto treść wiadomości, jaką od niego dostałem jasno sugerowała kto to jest. Nie musiałem nawet oglądać jego twarzy żeby wiedzieć kim jest.
- Proszę siadać, panie Dobosz - wskazałem krzesło. - Nie ma tutaj kamer ani podsłuchów, może się pan czuć swobodnie.
Zdjął kaptur i opadł ciężko na fotel.
- Skąd pan wiedział? - zapytał zdziwiony.
- Taka praca - odparłem. - Za to pan pewnie nie wie, że kilka godzin temu wynajęła mnie pańska żona po to abym znalazł dowody zdrady.
- Maryśka?
- No jeśli nie ma pan innej żony to tak. Stwierdziła, że ma pan kochankę w Warszawie i ja miałem się jutro tam wybrać i pana śledzić, żeby udowodnić tę zdradę.
- Ale ja przecież nie mam żadnej kochanki! - oburzył się prawie podrywając z krzesła.
- Domyślam się, że pan nie ma. Pańska żona nie jest najlepszym kłamcą. Stwierdziła, że jej koleżanka widziała pana z jakąś blondynką, kiedy wchodził pan do kawiarni, a ostatnio w waszym życiu nie wydarzyło się nic co mogło by być podstawą dla zdrady.
- Wydarzyło się tyle, że moja firma zaraz padnie. Wplątałem się w coś co powinienem omijać i straciłem całą kasę, a dodatkowo narobiłem długów…
- I po kłótni z jednym z pana wierzycieli uciekł pan i zaczął szukać pomocy u mnie.
- Skąd pan wie o kłótni? - zapytał zbity z tropu.
- Mówiłem już, taka praca. Teraz chciałem się dowiedzieć więcej o tym co pan pisał w wiadomości. Pisał pan o tym, że nie wie pan jakim cudem stracił aż tyle.
- Tak, tak, już mówię. Zdecydowałem zainwestować w reklamę pewnego produktu. Znajomy miał go sprowadzić z Chin, a ja miałem go rozreklamować w kraju i sprzedać z wielkim przebiciem. Z tym, że kolega wziął pieniądze, pojechał do Chin i słuch o nim zaginął.
- Mam przeczucie, że podróż do Chin nie będzie konieczna.
- Tak? - przesunął się na krześle.
- Stawiam, że ten kolega często bywał u pana w domu, prawda?
- No tak, to był dobry przyjaciel.
- Dowiedziałem się, że w czasie kiedy pan zajmował się firmą w Warszawie pańska żona przyjmowała różnych gości. Co prawda jeszcze nie sprawdziłem tego dokładnie, ale podejrzewam, że wśród nich mógł być ten człowiek.
- Co pan sugeruje?
- Stawiam hipotezę, że pańska żona wraz z przyjacielem postanowili się pana pozbyć. Dlatego przyjaciel zajął się pańskim majątkiem, a żona postanowiła zdobyć dowody zdrady, by pozbyć się pana ze swojego życia.
- To są bardzo mocne zarzuty, panie Mielnicki - obruszył się.
- Owszem, ale na razie to tylko hipoteza. Poprowadzę dwutorowe śledztwo, w którym zajmę się zarówno pana majątkiem jak i sytuacją pańskiej żony. Musi się pan liczyć również z tym, że sprawdzę pańską wierność.
- Proszę bardzo. Czego pan ode mnie oczekuje?
- Informacji o firmie, o tym przyjacielu, o produkcie, który miał pan reklamować.
- Dobrze, wyślę to panu jeszcze dzisiaj. Odpowiada panu kontakt przez e-mail?
- Jak najbardziej - już wstawałem go pożegnać, ale usiadłem jeszcze na moment. - Dlaczego pan się ukrywa?
- Wie pan, że się z kimś poszarpałem przed domem, więc wie pan dlaczego się ukrywam. Firma nie ma pieniędzy, ale wierzycieli to nie obchodzi. Ściga mnie kilkunastu wierzycieli, a niektórzy z nich mogą okazać się bardzo groźni. Wolę nie ryzykować.
- Rozumiem. Proszę zatem wracać do swojej kryjówki i wysłać mi to o co prosiłem. Im szybciej to dostanę tym szybciej sprawa zostanie rozwiązana. Odezwę się jak tylko na coś trafię.

Pożegnaliśmy się i zabrałem się za przeglądanie materiałów z kamer ukrytych w domu państwa Doboszów. Nic się nie działo, a pani Maria oglądała seriale na olbrzymim telewizorze. Po jakiejś godzinie dostałem wszystkie potrzebny dokumenty. Dobosz nie mógł ukrywać się daleko, skoro w godzinę zdążył dojechać na miejsce i wysłać to co trzeba. Okazało się, że przyjaciel, który zaginął z forsą Dobosza nazywał się Emil Kaliszuk i był niewysokim, dobrze zbudowanym, łysym mężczyzną. Wyglądał podejrzanie, dlatego uznałem, że podjadę w okolice domu Doboszów i zapytam sąsiadkę czy go tam ostatnio widziała. Coś mi mówiło, że nie wyjechał do Chin. Pani Maria grzecznie poszła spać, więc postanowiłem wyłączyć podgląd na żywo i pojechać do domu, ale zadzwonił telefon. Była to miła pani aspirant, która poinformowała mnie, że jutro wpadnie do mnie jeden z policjantów i przekaże mi jakieś informacje w sprawie Marty. 

Rano sprawdziłem co porabiała pani Maria. Okazało się, że wyszła z domu, więc przed wizytą w biurze podjechałem do sąsiadki. Kręciła się po podwórku. Z chęcią pomogła mi i opowiedziała o Kaliszuku. Okazało się, że bywał tutaj bardzo często, zarówno kiedy Dobosz był w domu jak i wtedy, gdy pani Maria była sama. W dodatku był tutaj również trzy czy cztery dni temu. Oznaczało to jednoznacznie, że nie zaginął w Chinach. Spodziewałem się również, że pieniądze pana Dobosza także pozostały w kraju. Wróciłem do biura i czekałem na wizytę funkcjonariusza policji. W tym czasie przeanalizowałem dokumentację firmy Dobosza i jego historię bankową. Przelał całe aktywa na konto Kaliszuka, a ten posłał je dalej na konto w chińskim banku. Zastanawiałem się przy tym jakim cudem Dobosz dorobił się takiego majątku popełniając takie błędy w prowadzeniu firmy. Pracę przerwało mi cichuteńkie pukanie do drzwi. Gdyby nie mój dobry słuch to bym człowieka nie usłyszał. Do gabinetu wszedł bardzo wysoki, młody człowiek, z łysą czaszką i ciemną, długą brodą. Miał ciemne oczy i był niebywale chudy, wręcz kościsty. Dobosz przy nim wyglądał jak facet z nadwagą. Pod jedną pachą młodzieniec trzymał czarną teczkę, a pod drugą szczeniaka.
- Dzień dobry - zaczął nieśmiało.
- Witam, pan wchodzi dalej, tutaj śmiało można z psami - odparłem.
- Ale… to nie mój pies…
- To dlaczego pan go trzyma pod pachą?
- Bo… Siedział pod drzwiami to myślałem, że…
- To źle pan myślał, bo ten psiak nie należy do mnie.
- To… - zakręcił się koło drzwi.
- Pan siada - wskazałem krzesło. - Piesek niech sobie tutaj gdzieś pochodzi. Co pan ma dla mnie?
- Jestem aspirat Mariusz Walczak i przysłano mnie tutaj żeby przekazać panu te dokumenty - wyrecytował na jednym wdechu.
- Mów mi Olaf - wyciągnąłem do niego dłoń, którą nieśmiało uścisnął. - Nie jesteś za młody żeby pracować w kryminalnym?
- Jestem zaraz po szkole i trafiłem do tego wydziału.
- I dlatego wysyłają cię z papierami do mnie, a przy sprawach nosisz woreczki z dowodami i wypełniasz papiery?
- No… tak…
- W ten sposób niczego się nie nauczysz, ale… - wpadł mi do głowy pewien pomysł. - Jeśli chciałbyś się nauczyć jak prowadzić śledztwa w sposób, hmm, niestandardowy i zadziwić swoich czerstwych kolegów z pracy to możesz czasami mi w czymś pomóc.
- W jaki sposób? - spytał zaskoczony.
- Jak będzie jakaś bardziej skomplikowana sprawa to pojedziemy, popytamy, pozbieramy dowody, przy okazji się czegoś nauczysz, a w zamian - podniosłem głos nie pozwalając mu mi przerwać. - wspomożesz mnie informacją, znajdziesz dla mnie kogoś, poszukasz jego akt, takie tam drobne sprawy. Co ty na to?
- Nnie wiem…
- Zastanów się spokojnie i zadzwoń do mnie za parę dni - podałem mu swoją wizytówkę.
Zostawił teczkę, którą miał dla mnie i wziął ze sobą psa, oczywiście najpierw pytając czy może. Powiedział, że zawsze chciał, a skoro go znalazł to nadarzyła się okazja. Kiedy tylko zostałem sam usiadłem do przeglądania ustaleń kryminalnych w mojej sprawie.

Sprawdzenie tego co znaleźli śledczy zajęło mi cały dzień. Dopiero wieczorem spostrzegłem się, że olałem śledztwo, które prowadziłem aktualnie. Na moje usprawiedliwienie trzeba jednak stwierdzić, że policjanci postarali się i przekazali mi naprawdę mnóstwo materiałów. Okazało się, że strzelała do mnie z Makarowa, który nigdy nie był rejestrowany, więc od tej strony nic nie szło ustalić. Zebrali odciski palców i oprócz moich i obsługi hotelu znaleźli tylko jedne, ale nie było ich w żadnej dostępnej bazie. Mieli też jej dna, bo Marta zgubiła kilka swoich włosów, ale też nic to nie wniosło do sprawy. Dawało to szansę porównania, gdybym jakimś cudem zdobył materiał porównawczy. Telefonu jeszcze nie rozgryźli, pojechał do innego laboratorium. Resztę faktów wiedziałem już wcześniej, ale i tak byłem zaskoczony, że policjanci podzielili się ze mną wszystkim, co ustalili. Odłożyłem teczkę do mojej szafy zamykanej na klucz i zabrałem się za przeklikiwanie nagrań z domu Doboszów. Przez większość dnia nie działo się absolutnie nic. Pani Maria albo zwyczajnie krzątała się po domu albo jej nie było. Dopiero późnym wieczorem, zanim pani Dobosz położyła się spać odebrała fascynujący telefon. W tamtym momencie podziękowałem sobie za to, że kupiłem kamerki z wbudowanymi mikrofonami, mimo że były droższe. Okazało się, że rozmówcą mojej klientki był niejaki „Emilek” i umówili się nazajutrz w jednej z knajpek na Piotrkowskiej, w celu omówienia „ich sprawy”. Taki rozwój wydarzeń podrzucił mi do głowy pewien pomysł. Zawsze chciałem zrealizować prowokację, taką prawdziwą i to najlepiej w miejscu publicznym. Wiedziałem, o której się spotykają i wiedziałem gdzie. Mogłem zatem wszystko przygotować. Plan był prosty. Miałem pójść do tej restauracji i nagrać to o czym będą rozmawiać licząc, że wspomną coś o pieniądzach, rozwodzie czy w ogóle o oszustwie na Doboszu. Jednak gwoździem mojego pomysłu był Dobosz znajdujący się nieopodal restauracji, który zjawi się na miejscu, kiedy uzyskam to czego chciałem. I właśnie ten gwóźdź programu mnie martwił. Dobosz będzie miał okazję spotkać w jednym miejscu żonę, która przyprawiła mu rogi z przyjacielem, a w dodatku wspólnie go oszwabili i to straszliwie. Mógł nie wytrzymać i spalić całą akcję, postanowiłem jednak zaryzykować. Napisałem maila do Dobosza i ustaliliśmy szczegóły. Obiecał, że pozwoli mi działać i wkroczy dopiero jak dam mu znać. 

Kolejny dzień upłynął na obserwacji pani Dobosz i przygotowaniach do akcji. Przed osiemnastą udałem się na miejsce, wcześniej uzbrajając się w moje szpiegowskie okulary i kilka innych gadżetów utrwalających dźwięk i obraz. Nie musiałem czekać długo na zakochaną parę. Pani Dobosz była wyższa ode mnie i sądziłem, że jest wyższa również od swojego kochanka, ale nie spodziewałem się, że różnica będzie aż tak znacząca. Emil Kaliszuk sięgał jej ledwo do biustu. Usiedli kilka stolików dalej, ale dzięki technice wszystko doskonale widziałem i słyszałem. Pozostało czekać aż wejdą na właściwy temat.
- Cieszę się, że wreszcie razem wyszliśmy - powiedziała uradowana pani Dobosz.
- Nie chciałem pokazywać się w twoim domu, ten detektyw mógłby coś wywęszyć - odparł Kaliszuk.
- Mielnicki? On jest w Warszawie i śledzi mojego męża.
- Nigdy nie można mieć pewności, lepiej uważać. Musimy jeszcze chwilę się pomęczyć. Detektyw znajdzie dowody, rozwiedziesz się i wtedy będziemy mogli wyjechać.
- Może do niego zadzwonię i zapytam jak mu idzie? - Dobosz sięgnęła po torebkę, a mnie oblał zimny pot.
- Wieczorem, teraz musimy pogadać - Kaliszuk pogłaskał ją po przedramieniu nieświadomie ratując mój misterny plan.
- No to zamieniam się w słuch, kochanie.
- Kupiłem w Szwajcarii niewielki domek w górach, który będzie w sam raz na początek.
- Miałeś nie wydawać jego pieniędzy zanim to się nie skończy - Maria pacnęła go w dłoń. - Mówiłeś, że to nas może wsypać.
- Tak, tak, ale po pierwsze w Szwajcarii używam innego nazwiska, pod tym zaginąłem przecież, a po drugie płaciłem gotówką, więc to jest nie do wykrycia.
- Na pewno?
- Tak, tak, kruszynko, wszystko będzie w porządku. Musisz tylko się rozwieść z tym trutniem - pocałował ją w dłoń. - Potem wszystko będzie już z górki.
Nagrałem i zobaczyłem już wystarczająco dużo, pozostało wezwać pana Dobosza i przeprowadzić konfrontację. Napisałem mu krótką wiadomość z dokładnym adresem restauracji i czekałem aż pojawi się w drzwiach. Zjawił się błyskawicznie i od razu doskoczył do stolika, przy którym siedzieli jego były przyjaciel i prawdopodobnie była żona.
- Co tu robisz? Nie jesteś w Warszawie? - zapiszczała przerażona Maria.
- Dobrze pani wie, że nie ma już powodów by być w Warszawie - dodałem stając obok Dobosza.
- A ten co tu robi? - poderwał się Kaliszuk.
- To ciebie o to powinienem zapytać - syknął Dobosz.
- Spokojnie, już tłumaczę - stanąłem między mężczyznami żeby nie dawać kelnerom powodów do wzywania policji. - W ten sam dzień, w którym wynajęła mnie pani Dobosz w moim gabinecie zjawił się pan Jakub i opowiedział o tym, że jego przyjaciel zaginął po drodze do Chin wraz z całymi aktywami jego firmy. Pani Maria okłamała mnie przy pierwszej rozmowie i pominęła fakt straty przez męża całego majątku. Wzbudziło to moje podejrzenia i postanowiłem podziałać dwutorowo. Wyjaśniło się w moment, że pan Jakub nie może mieć żadnej kochanki, ponieważ ukrywa się przed wierzycielami i na pewno nie pokazałby się w warszawskiej restauracji. Na trop państwa romansu połączonego z oszustwem naprowadziła mnie jedna rozmowa. Dowiedziałem się z niej, że kiedy tylko pan Dobosz jest w pracy do pani Marii przyjeżdżają wycieczki młodych mężczyzn, a w dodatku pan Jakub poszarpał się z jednym z wierzycieli tuż pod domem, a potem zniknął. Pozwoliłem sobie zainstalować kamery i mikrofony w państwa domu…
- Jak pan śmiał?! - krzyknęła pani Maria.
- A tak, nie uprzedziłem przy podpisywaniu umowy, że jestem bezczelny - odparłem spokojnie. - Dzięki temu dowiedziałem się, że państwo się dzisiaj tutaj spotkacie i mogłem zaaranżować tę skromną konfrontację. Teraz mamy dowody na to, że pan Jakub został po prostu okradziony, a ewentualny rozwód nie będzie orzeczony z jego winy.
- Powiedziałeś wycieczki… - mruknął Kaliszuk.
- Na to dowodów nie mam, ale tak słyszałem - odparłem.
- Ilu ich było? - zwrócił się do pani Dobosz. - To ja dla ciebie przyjaciela… a ty…
- To już sobie państwo wyjaśnicie między sobą w wolnej chwili, a póki co , panie Jakubie, powinien pan zawiadomić policję - uśmiechnąłem się. W końcu złodziej został złapany.

Policja zgarnęła Kaliszuka, a pan Dobosz odzyskał swoje pieniądze. Udało mu się uratować firmę i własną skórę przed wierzycielami. Rozwiódł się z żoną nie oddając jej nawet złotówki. Za to dla mnie był bardziej hojny. Zapłacił mi nie tylko za to co zrobiłem dla niego, ale pokrył również koszty zlecenia, które złożyła pani Maria. Spisałem sobie raport z tej sprawy i wrzuciłem go do mojej szafki na dokumenty. Wieczorem ponownie sięgnąłem do teczki, którą otrzymałem od policji żeby dołączyć do mapy myśli to czego dowiedziałem się z policyjnego raportu. Telefon przerwał mi robotę.
- Mielnicki, słucham?
- Dzień dobry, znaczy dobry wieczór - usłyszałem niepewny głos. - Z tej strony Walczak.
- Zastanowiłeś się nad moją propozycją?
- Tak i chciałbym skorzystać z pana pomocy.
- Bardzo się cieszę. Dam znać jak tylko będę miał dla ciebie jakieś zadanie.
- Chyba… - odetchnął głęboko. - Chyba to ja mam zadanie dla pana…

Link do części szóstej KLIKNIJ!
Kamil Bednarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!