Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

8/08/2018

Opowiadanie #12 - Amator cz. 6

Szanowni Czytelnicy,
po straszliwie długim czasie oczekiwania detektyw bez doświadczenia wraca do pracy. W tym opowiadaniu będziecie mogli przeczytać o tym, co są w stanie zrobić niektórzy ludzie żeby zdobyć uznanie, oraz jak łatwo można wprowadzić w błąd organy ścigania. Nie zabraknie również akcentów, mam nadzieję, humorystycznych.

Linki do poprzednich części:
Amator cz.1
Amator cz.2
Amator cz.3
Amator cz.4
Amator cz.5

Stalker

Walczak był tak przestraszony, że nie mogłem czekać. Nie znałem tego młodego policjanta prawie wcale, ale to on mógł być dla mnie szansą kontrolowania działań miejscowej policji. Miałem zapewnienia, że będą mnie informować w sprawie napadu na Hotel i w sprawie Marty, ale wiedziałem jak to będzie wyglądać. Mówiliby mi tylko tyle, ile by chcieli, a z Walczakiem jako przyjacielem mogłem dowiedzieć się dużo więcej. Wrzuciłem więc akta sprawy Marty, które dostałem z policji, do szafki, zamknąłem biuro i pojechałem na miejsce. Młody śledczy mieszkał w niewielkiej kawalerce na Retkini. Kiedy zapukałem do drzwi otworzył mi roztrzęsiony, a zaraz za nim pojawił się szczeniak, którego znalazł pod moim biurem.
- Jak to dobrze, że tak szybko pan przyjechał - powiedział drżącym głosem.
- Co się stało, młody? W ciąży jesteś?
- Nnie, dzwonił naczelnik i mam pierwszą sprawę o zabójstwo, bo… bo reszta ma weekend, a to podobno nic skomplikowanego, więc mam się zająć…
- No to w czym problem? Powinieneś się cieszyć, że wreszcie dostajesz poważne zadanie, a nie robienie za kuriera.
- Nno tak, ale… ja nigdy nie widziałem trupa i… nie wiem co się robi na miejscu zbrodni… znaczy wiem, ale teoretycznie i…
- I mam jechać tam z tobą i ci pomóc. W porządku, żaden problem.
- Naprawdę? - oczy mu błysnęły.
- Jasne, pakuj się do auta i jedziemy.


Pojechaliśmy. Młody po drodze niemal nic nie mówił, widziałem jak jest przejęty swoim zadaniem i widziałem, że boi się czy jego przełożeni się nie zdenerwują, że wziął mnie do pomocy. Nie zabijałem ciszy panującej w samochodzie, ale zrobił to za mnie mój telefon.
- Halo? - odebrałem na głośnik.
- Pan Mielnicki, detektyw? - odparł głos w słuchawce.
- Tak, zgadza się. W czym mogę panu pomóc?
- Przepraszam za późną porę, ale mam problem.
- Akurat jestem na akcji, także spokojnie możemy porozmawiać - w myślach puściłem oczko do telefonu.
- To nie jest rozmowa na telefon…
- Oczywiście, w takim razie zapraszam pana jutro od rana do mojego biura. Adres i godziny otwarcia ma pan na stronie, z której wziął pan numer.
- Zgadza się. Będę na pewno.
- Jakby pan podał mi jeszcze swoje nazwisko to byłoby świetnie, wpisałbym pana w kalendarz.
- A tak, przepraszam, wyleciało mi z głowy się przedstawić. Dariusz Skotnicki.
- Dziękuję bardzo, panie Dariuszu, do zobaczenie jutro.

W trakcie rozmowy udało nam się dojechać na miejsce zbrodni. Było już zabezpieczone, a technicy pracowali nad zebraniem dowodów. Ciało leżało obok torów kolejowych w pobliżu dworca Łódź Kaliska. Było wrzucone w krzaki, a obok leżało, oznaczone już, narzędzie zbrodni. Przerażony Walczak niemal wlazł w ślady butów, które były obok zwłok.
- Patrz teraz i ucz się, młody, bo jeszcze dużo nauki przed tobą - powiedziałem nieco nadętym tonem. - Panowie, co tutaj się właściwie stało?
- Facet wracał wzdłuż torów - powiedział mi łysawy technik Marcin, którego znałem już od dawna. - Dwie osoby wyskoczyły na niego zza krzaków i walnęły tym prętem w głowę. Zgon na miejscu. Ukradli mu portfel i telefon, a potem wrzucili w krzaki. Na pręcie i na ubraniu ofiary są odciski palców, także nie powinno być problemu ze złapaniem sprawców.
- A wiadomo kto to?
- No z tym jest gorzej. Buchnęli mu też dokumenty, także będziemy musieli gościa poszukać w bazie albo przez media.
- Jasne, aspirancie Walczak, macie coś do dodania?
- Jest tutaj w okolicy monitoring? - zapytał niepewnie.
- A co miałby nagrywać? Krzaki? - rzucił sarkastycznie Marcin. - Nie ma, ale jeśli denat albo zabójcy szli od lub do stacji to powinny być jakieś nagrania.
- Świadków oczywiście brak? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Oczywiście - odparł i wrócił do zbierania dowodów.
- No to nic tu po nas. Pojedziemy na dworce i zbierzemy nagrania.

Zebraliśmy nagrania, pogadaliśmy z ludźmi z obsługi dworców, ale nikt nic szczególnego nie widział. Młody miał sobie poprzeglądać monitoring i rano dać mi znać czy coś znalazł. O dziwo zgodził się najpierw zawiadomić mnie, a dopiero potem przełożonych, co bardzo mnie ucieszyło. Dzień był naprawdę wyjątkowo pracowity, więc wróciłem do domu i odpuściłem analizowanie sprawy Marty.

Z rana obudził mnie telefon od Walczaka.
- Halo… - ziewnąłem do słuchawki.
- Ten zabity facet jest na nagraniach - powiedział wielce przejęty.
- No i?
- Jadę teraz na komendę i wrzucimy jego dane na bęben, zobaczymy czy jest w bazie.
- Bardzo dobrze, a ja wracam do spania…
- A spotkanie z klientem?
- A, no racja, melduj o postępach.
Musiałem wstać, bo umówiłem się z tym Mariuszem czy Dariuszem, a bardzo nie chciało mi się zwlekać dupy z łóżka. Zajechałem jednak do biura spóźniony tylko minimalnie. Zdążyłem usiąść na krześle, a już do drzwi rozległo się pukanie.
- Zapraszam, zapraszam - krzyknąłem.
Do biura wszedł średniego wzrostu dobrze zbudowany facet w skórze i jeansach. Miał krótkie, przerzedzone jasne włosy, haczykowaty nos i z miejsca wydał się przyjaznym gościem w średnim wieku. Na plecach nosił nie do końca dopięty plecak.
- Dzień dobry, Dariusz Skotnicki, dzwoniłem wczoraj do pana - wyciągnął dłoń.
- Pamiętam, oczywiście - przywitałem go i wskazałem krzesło. - Proszę siadać i opowiadać co pana do mnie sprowadza.
- No właśnie to taka dość delikatna sprawa…
- Spokojnie, dyskrecja to dla mnie codzienność, proszę śmiało mówić o co chodzi.
- Mam pewien problem z jedną osobą. Rozpocząłem znajomość, która poszła nie w tę stronę, w którą miała iść.
- Chodzi o kobietę? - zapytałem niemal pewny odpowiedzi.
- Nie, o mężczyznę.
- Tym bardziej dochowam dyskrecji - odparłem nieco zaskoczony.
- Pan chyba nie myśli o… - roześmiał się. - Nic z tych rzeczy. Wiele w życiu robiłem, ale nie jest to znajomość o jakiej pan pomyślał. Chłopak jest dużo młodszy ode mnie i miał trochę problemów w życiu. Wysłuchałem wszystkiego, doradzałem, ale po czasie stał się niewyobrażalnie namolny. Nie ma dnia żeby nie dzwonił do mnie kilka razy. Samochód muszę parkować z dala od mieszkania żeby nie wiedział kiedy jestem w domu, bo z miejsca do mnie wpada w odwiedziny. Jak tylko spotkamy się gdzieś na mieście to nie mogę porozmawiać z kimś innym, bo on chodzi za mną krok w krok i opowiada te same historie.
- Wygląda pan na inteligentnego człowieka, więc pewnie zdaje pan sobie sprawę, że jako detektyw nie mogę go nastraszyć czy połamać mu kolana żeby za panem nie chodził - uśmiechnąłem się delikatnie.
- Wiem, wiem, to oczywiste - widać było, że wyczuł mój żart. - Chciałbym żeby pan po prostu sprawdził czy jego historie są prawdziwe, dowiedział się czegoś o nim. Wydaje mi się, że ma ciągoty do konfabulacji i gubi się we własnych zmyślonych historiach.
- Jest to możliwe, oczywiście, tylko ciekawi mnie jak pan te informacje wykorzysta - odchyliłem się na fotelu.
- Powiem panu, jeśli to zostanie między nami - oparł się o biurko i zniżył głos.
- Klient nasz pan - puściłem oczko.
- Będę go łapał na kłamstwach tak długo aż zacznie zachowywać się normalnie albo aż zerwie naszą znajomość.
- Bardzo pomysłowe, myśli pan, że to poskutkuje?
- Mam taką nadzieję, a jeśli nie to przynajmniej być może uda mi się zdiagnozować co mu dolega i nakłonić na jakieś leczenie.
- W końcu na diagnozowaniu polega pański zawód, prawda? - rzuciłem nieco prowokująco.
- A skąd pan wie? - odparł zaskoczony.
- Taka praca - machnąłem dłonią. - Ale wydaje się pan być sympatycznym człowiekiem, więc w skrócie panu opowiem. Nie sprawdziłem pana przed spotkanie, nie było na to czasu. Po prostu po zadbanych dłoniach skojarzyłem, że musi pan dbać o ich higienę. Niestety w tym kraju robią to zazwyczaj lekarze i strzeliłem.
- Imponująco celnie - uśmiechnął się.
- Podejmę się tego zadania - sięgnąłem do szuflady zmieniając temat. - Jeśli ma pan czas to możemy od razu przygotować zlecenie.

Pan Dariusz miał czas. W trakcie przygotowywania papierów dowiedziałem się więcej o chłopaku, którego mam śledzić. Był to student, którego główną pasją była gra w ruletkę i kobiety. Pochodził z bogatej rodziny i nic nie zapowiadało tego, żeby miało być z nim coś nie tak. Oczywiście poza przygodami, które codziennie mu się przytrafiały. O ile same przygody nie były dziwne przy stylu życia jaki rzekomo prowadził, o tyle ich częstotliwość już mogła wzbudzać podejrzenia. Zlecenie nie wydawało się specjalnie trudne, a zleceniodawca wzbudził moją sympatię, więc nie policzyłem mu zbyt drogo. Zresztą czekało mnie zwiedzanie kasyn i, być może, imprezowanie z kobietami, więc nie mogłem narzekać. Oczywiście to, co miałem zamiar stawiać w kasynach wliczyłem w koszty. Obiecałem panu Dariuszowi, że wezmę się za sprawę jeszcze tego samego dnia i pożegnaliśmy się uprzejmie. O moim celu miałem aż za dużo informacji, więc pozostawała tylko obserwacja i wejście w kontakt. Postanowiłem spróbować poznać tego chłopaka, trochę z nim poprzebywać i zobaczyć czy rzeczywiście jest takim magnesem na przygody, czy tylko wymyśla je bawiąc się w scenarzystę. Często pojawiają się ludzie, którzy, chcąc wzbudzić uznanie czy wkręcić się w jakąś grupę, zmyślają swoje osiągnięcia. Tutaj mogło być podobnie. Według planu dnia, który przedstawił mi klient, cel miał właśnie kończyć zajęcia na uczelni. Zebrałem więc potrzebne rzeczy i ruszyłem pod Wydział Prawa i Administracji. Samochód, którym jeździł był nie do pomylenia, więc sprawa szła idealnie gładko. Pojechał do mieszkania, sam. Posiedział w nim chwilę, wykonał kilka telefonów. Trzy z nich były do pana Dariusza. Opowiadał mu co się działo na uczelni, ale tych informacji nie byłem w stanie zweryfikować. Umówiłem się z klientem, że o każdym kontakcie ze strony Janka, bo tak chłopak miał na imię, miał mnie informować. 

Obserwacje zakłócił mi telefon od Walczaka. Okazało się, że facet, który zginął przy torach był od dawna zaginiony. Rodzina zgłosiła fakt zaginięcia cztery lata temu i od tamtej pory nikt go nie widział. Sprawa mogła być ciekawsze niż się z pozoru wydawała, bo człowiek, który cztery lata temu zaginął lub wyjechał odcinając się od rodziny, nagle pojawia się w mieście i w tym samym czasie ginie. Akurat zabójstwo na torach mogło być zupełnym przypadkiem, ale nie musiało. Walczak chciał szukać zabójców, ale wybiłem mu ten pomysł z głowy. To mogą robić zwykli mundurowi, a śledczy powinien zająć się myśleniem. Kazałem mu sprawdzić sytuację tego denata przed zaginięciem. Miał się dowiedzieć wszystkiego o nim i o jego rodzinie, a przede wszystkim o tym czy nie mieli problemów finansowych albo nie umoczyli w jakiś ciemnych interesach. Tymczasem mój obiekt wyszedł z domu i pojechał na basen. Droga na Falę minęła bez żadnych przygód. Zauważyłem tylko, że Janek bardzo dużo rozmawiał przez telefon, przez całą drogę gęba mu się nie zamykała. Rozmawiał oczywiście z moim klientem i opowiadał mu o filmach i książkach, nic ciekawego. Nie miałem stroju kąpielowego, więc usadowiłem się na obiekcie tak żebym mógł mniej więcej wszystko widzieć, ale przez godzinę, którą poświęcił na pływanie nie wydarzyło się nic ekscytującego. Wrócił do domu i, jak sam to ujął rozmawiając z Dariuszem, miał wieczór spokoju, który spędził na oglądaniu turnieju pokerowego w telewizji. Mogłem zakończyć pierwszy dzień obserwacji. Oczywiście przyczepiłem mu lokalizator GPS do samochodu, a na bramie zamontowałem kamerkę. 

Przyszedł czas bym i ja miał wieczór spokoju, dlatego zawinąłem się do domu. Niestety Walczak miał zupełnie inne plany i czekał na mnie pod drzwiami mieszkania z grubą teką dokumentów i szczeniakiem plączącym się między nogami.
- Zebrałem dokumentacje w sprawie tego denata - powiedział, gdy tylko mnie zobaczył na klatce schodowej, pies podbiegł się przywitać.
- Super, to ta wielka teczka? - zadałem retoryczne pytanie. - To idź do domu ją sobie poprzeglądać i zadzwoń jutro jeśli coś ciekawego w niej znajdziesz.
- Samemu? - zapytał przerażonym głosem.
- Możesz z psem, ale uważaj żeby nie zżarł materiału dowodowego - odsunąłem go lekko próbując dojść do zamka. - Przecież nie będę tracił czasu na czytanie tego wszystkiego. Jego sytuacja finansowa może nie mieć żadnego związku ani ze zniknięciem, ani z zabójstwem. Jeśli chcesz być śledczym to musisz potrafić wybrać z materiału sprawy istotne. Jeśli znajdziesz coś co nie będzie pasowało do reszty, będzie wskazywało na to, że coś jest nie tak, będzie potwierdzało albo zaprzeczało naszej hipotezie to wtedy do mnie zadzwoń.
- A jak pominę coś ważnego? - drążył dalej.
- Ja się czasem zastanawiam jak ten kraj nie pieprznie w czasie mojego snu… - otworzyłem drzwi. - Wchodzicie, pies dostaje wodę i jedzenie, ty siadasz i czytasz, ja idę spać. Odkładasz na bok wszystko co ma związek ze sprawą, rano to czytam.
- Tak jest! - zasalutował niemal wywalając papiery z teczki.

Rano obudził mnie szczeniak, który wgramolił mi się na łóżko. Była to jedna z przyjemniejszych pobudek jakie ostatnio mi się przydarzyły. Wszedłem do pokoju i zobaczyłem, że Walczak śpi jak suseł z głową w papierach.
- Aspirancie Walczak, baczność! - krzyknąłem ile miałem sił w płucach, a młody zerwał się na równe nogi i wypiął swoją chudą klatę mrugając jak oszalały. - Dobra już, siadaj, bo mi zemdlejesz. Co znalazłeś? - ledwo przytomny wskazał na kupę papierów leżącą na stole. - Trochę tego jest. Zabiorę to na obserwację i sprawdzę co tam wyszperałeś.
- Ale to są akta…
- Wiem, pamiętam jeszcze ze szkoły jak wyglądają akta - zakpiłem.
- Chodzi o to, że nie można ich wynosić - poprawił się.
- A jednak jakimś cudem leżą u mnie w domu zamiast na komendzie - usiadłem w fotelu, a piesek od razu chciał wleźć mi na kolana, pomogłem mu. - Spokojnie, Walczak. Nie zjem ci ich. Prowadzę obserwację bardzo ciekawego typa, więc siedząc w samochodzie pod jego domem będę miał okazję się w nie wczytać.
- Rozumiem, tylko…
- Wiem, będę uważał. Nie bój się młody, w końcu to ty jesteś policjantem, powinieneś być bardziej odważny.
- Postaram się… - odparł.
- To super, a teraz bierz psiaka i leć do roboty czy do domu czy gdzie tam sobie chcesz, a ja się ogarniam i idę obserwować mój obiekt. Mam nadzieję, że jeszcze nie wstał.

 Wyjechałem z domu i cały dzień jeździłem za moim młodym bajkopisarzem. Według relacji zdawanych mojemu klientowi cały dzień robił coś ważnego i raz niemal pobił się z jakimś dresem w sklepie. Problem polegał jedynie na tym, że tego dnia nie robił żadnych zakupów. Opowiedziałem panu Dariuszowi o swoich wnioskach przez telefon i obydwaj uznaliśmy, że należy się spotkać i obgadać strategię działania. Umówiliśmy się na kolejny dzień, więc pozostało mi zająć się sprawą Walczaka. Zadzwoniłem do niego i kazałem być za pół godziny w prosektorium. Zdziwił się nieco pośpiechem i miejscem spotkania, ale nie zwykł mi odmawiać. Nie lubiłem widoku zwłok, ale młody musiał wiedzieć, że przykładam się do sprawy żeby jeszcze bardziej mi zaufał. Na miejscu czekał na nas patolog i denat. Nie wiem który z nich bardziej przypominał trupa.
- Dobry… - mruknął niewyraźnie sino blady trup-patolog. - Wszystko jest w raporcie z sekcji, nie wiem po co przyjechaliście.
- Aspirant Walczak chciał na własne oczy zobaczyć zwłoki i usłyszeć od pana co się dokładnie stało - powiedziałem niepotrzebnie radośnie.
- Wszystko jest w raporcie - syknął patrząc podkrążonymi oczami na Walczaka.
- Wiemy, czytaliśmy - skłamałem. - Ale wiemy też jak jest, z ust eksperta zawsze więcej się człowiek dowie niż z kartki papieru - uderzyłem w czułą strunę.
- Dostał w łeb stalowym prętem zbrojeniowym o długości mniej więcej pół metra. Cios padł z prawej strony i trafił w skroń. Facet nie miał szans - słowa wypowiadał niezwykle powoli i ledwo słyszalnie. - Napastnik był praworęczny, silny, ale niezbyt wysoki. Poza uderzeniem w głowę żadnych innych obrażeń nie stwierdziłem. Pręt znaleziony przez techników pasuje idealnie - pokazał sinym długim paluchem ślady na czaszce denata.
- Dziękujemy bardzo za wyjaśnienia - powiedziałem widząc, że Walczak dołączył do towarzystwa bladych mężczyzn. - Nie zasłonił się ręką przed ciosem?
- Nie zasłonił.
- A był trzeźwy?
- Był.
- To dziwne - zamyśliłem się.
- Możliwe.
- Nawet jeśli go zaskoczyli i miał być to rabunek… - mówiłem bardziej do siebie niż do nich - to powinno się zacząć od jakiejś gadki. Próba zastraszenia byłaby w takiej sytuacji najbardziej logiczna. Po co go walić w łeb skoro można mu zagrozić, że się go walnie. Większość ludzi w sytuacji dwóch na jednego w ciemnym zaułku, w miejscu gdzie nikt nie chodzi, oddałoby taki portfel bez gadania i dorzuciło do tego jeszcze zegarek żeby mieć pewność, że dadzą spokój. Ten gość raczej nie wygląda na komandosa, który by chciał walczyć o te parę złotych, które miał w portfelu. Więc jeśli, idąc logicznie, zaczęło się od gadki, i nawet jeśli ten mały siłacz zamachnął się prętem to denat powinien się zasłonić. Normalny odruch. Powinien mieć ślad na prawym ręku, a tego śladu brakuje. Nie był uderzony z tyłu?
- Nie.
- Czyli coś się nie klei. No nieważne, to już nie temat dla pana. Dziękujemy bardzo - uścisnąłem z obrzydzeniem kościstą dłoń patologa i wyciągnąłem z sali Walczaka.
Młody potrzebował powietrza jak… powietrza i jechaliśmy z otwartymi oknami. Udaliśmy się na komendę pogadać z przełożonymi Walczaka i z technikiem Michałem, który mógłby nieco rozjaśnić tę niejasną sprawę.

Michał miał niewiele czasu, ale powiedział, że grzebiąc w próbkach może nam co nieco opowiedzieć o zdarzeniu. Dowiedzieliśmy się, że odcisków z pręta nie ma w bazie, ale denat nazywał się Andrzej Koźmiński i zaginął cztery lata temu, co wiedzieliśmy już wcześniej. Miał rodzinę, nie miał żadnych kłopotów, po prostu któregoś dnia nie wrócił z pracy w zajezdni MPK. Na miejscu zbrodni były ślady tylko trzech osób. Denata zabito tam przy torach, potem zwinięto mu portfel. Nie udało się znaleźć więcej śladów. Na monitoringu przy stacji widać denata, ale nie widać nikogo poza nim. Więcej przydatnych informacji Michał dla nas nie miał, ale kazałem mu załatwić Walczakowi monitoring z tej stacji z całego miesiąca. Młody zdziwił się trochę, ale wyszliśmy od Michała z kilkoma płytami DVD, które aspirant miał obejrzeć. Zajrzałem do jego przełożonego.
- Dzień dobry, panie komisarzu - rzuciłem wchodząc do gabinetu. - Można zająć chwilę.
- Ale nie za długą - odparł ściskając mi dłoń. - Mam trochę roboty.
- Dwie krótkie sprawy, zaraz znikam - usiadłem przy biurku. - Po pierwsze w sprawie tego gościa zabitego na torach mam pewną myśl, to znaczy Walczak ma i jeśli będzie ona trafna to złapiemy tych ludzi. Samo złapanie może nie być takie łatwe, bo w grę wchodzi mafia.
- Co?! - spojrzał na mnie spode łba.
- Mafia, na razie nic więcej nie powiem, bo to tylko teoria - podniosłem dłoń zapobiegając wtrąceniu się komisarza. - A co do drugiej sprawy to łatwiej będzie znaleźć powiązania pozostając niewidocznym dla rzekomej Marty i zająć się sprawą od dupy strony.
- Co?! - burknął jeszcze głośniej.
- Jeśli zacznę szukać jej to ona się o tym dowie, sądząc po tym jakie ma możliwości i wtedy będzie wiedziała, że żyję. Natomiast ja zacznę szukać najdalszych możliwych powiązań i zacznę od skrzypiec - wstałem nim zdążył coś powiedzieć i wyszedłem. - Do zobaczenia!

Bardzo lubiłem robić sobie żarty z policjantów, a zwłaszcza z tych najstarszych. Teraz pan komisarz już nie będzie mógł wypełniać raportów w spokoju, bo zacznie zastanawiać się co ma wspólnego mafia z kradzieżą portfela i skrzypce ze znalezieniem mitycznego szpiega. Myślę, że pamiętał naszą rozmowę i to, że oglądałem skrzypce jeszcze w Hiszpanii, ale wątpię by skojarzył, że to może być klucz do rozwiązania zagadki. Walczaka podwiozłem do domu i kazałem mu przejrzeć cały materiał w poszukiwaniu naszego denata albo dwóch podejrzanych typów pojawiających się cyklicznie. Sam natomiast udałem się na miejsce zbrodni żeby utwierdzić się w przekonaniu, że to nie było zabójstwo, którego motywem była kradzież. Wszedłem na nasyp i poszukałem dokładnego miejsca, w którym zabito Koźmińskiego. Trafiłem tam po jakimś czasie i znalazłem to, czego szukałem. Pan Andrzej Koźmiński klęczał, było widać dwa wgłębienia zaraz obok śladów butów. Obuwie, które miał na sobie w chwili zgonu było na tyle pospolite i znoszone, że technicy nie zwrócili uwagi na to, że ślad w miejscu palców jest głębszy. Tak się dzieje kiedy ktoś klęknie. Mniej więcej w odległości pół metra od śladów butów były dwa małe dołki, po kolanach. Zatem zabójca wcale nie musiał być niewysoki, a to było wykonanie wyroku. Ta wiedza wymusiła na mnie wycieczkę w jeszcze jedno miejsce, a wycieczka ta miała mi dać pełny obraz sprawy.

Z samego rana do mojego gabinetu przyjechał pan Skotnicki. Znowu nie wyglądał na lekarza, choć miał zajechać do mnie przed pracą. Skórzana kurtka z logiem Iron Maiden na plecach i bojówki słabo pasują do białego kitla.
- Proszę siadać, panie Dariuszu - zaprosiłem go gestem na fotel.
- Zastanawiałem się nad tym, o czym mi pan wczoraj mówił.
- I co pan wymyślił?
- Mówi pan, że jeździł za nim przez kilka dni i nic się nie działo, a tymczasem on zasypywał mnie opowieściami o swoich przygodach.
- Tak było.
- Czyli możemy śmiało potwierdzić, że on cały czas insynuuje.
- Myślę, że bez żadnych wątpliwości - potwierdziłem.
- Zatem zostaje tylko kasyno i dziewczyny, bo o tym w trakcie tych rozmów telefonicznych nie opowiadał.
- Tego nie potwierdziłem - przyznałem niechętnie czując do czego to zmierza.
- Czyli trzeba by było to też potwierdzić - uśmiechnął się. - Tak żebym miał już pełny obraz.
- Oczywiście i nawet mam plan jak to zrobić - nie miałem go jeszcze sekundę temu, ale nagle wpadł mi do głowy. - Zadzwoni pan teraz do niego i umówi się na wieczór.
- Brzmi intrygująco - założył nogę na nogę.
- Powie pan, że wpadł do pana kolega z, powiedzmy… - musiałem się chwilę zastanowić. - Londynu i chciałby poimprezować. Pan na pewno ma znajomych w różnych ciekawych miejscach, więc to nie będzie podejrzane, a dzisiaj mamy piątek, więc impreza też w sam raz. Tym znajomym oczywiście będę ja, a pan zasugeruje, że jestem kobieciarzem i nie stronię od kasyna, a mam co w nim przegrywać. Zgadza się pan na to?
- Bardzo cwany plan, jestem pod wrażeniem - zaśmiał się serdecznie. - Tylko czy sobie poradzę w tej rozmowie?
- Oczywiście - odparłem bez wahania. - Gdybym nie wierzył w pana inteligencję to bym nie ryzykował.
- Zatem dzwonię - wyciągnął telefon z kieszeni. - Dam na głośnik.
- No co tam? - odebrał już po chwili jakby siedział z telefonem w dłoni.
- Robisz dzisiaj coś konkretnego? - zapytał pan Darek.
- No wybieram się z Kitką do klubu, a co?
- A co powiesz na to żebyśmy się wybrali większą grupą?
- To znaczy?
- Wpadł do mnie kolega z Londynu i on by chciał zobaczyć trochę Łodzi nocą.
 - I co by chciał robić?
- Nie mówił dokładnie co by chciał robić, ale z niego jest taki babiarz jak z ciebie, no i ma sporo funtów do przegrania.
- Lubi pograć w kasynie?
- Parę razy rozmawiałem z nim przez telefon, kiedy akurat był w kasynie, więc chyba lubi.
- Kitka nie bardzo lubi kiedy gram.
- Jakoś to przeżyje - puścił mi oczko. - Dawno żeśmy razem nigdzie nie wychodzili, a tu jest dobra okazja. Jerry jest fajnym gościem.
- Dobra, to przyjdziemy do Ciebie z Kitką tak po dwudziestej.
- Super, a Kitka nie ma jakiś dwóch wolnych koleżanek na wieczór?
- Zapytam, pewnie Marlena i Andżi będą wolne, a wiesz co mi Kitka dzisiaj rano zrobiła?
- Janek, pacjent się dobija, także muszę kończyć. Wieczorem pogadamy. Trzymaj się zdrowo!

- Jerry?! - zapytałem bardziej agresywnie niż planowałem.
- No tak, kolega z Londynu - odparł ze stoickim spokojem.
- Ale miał być polski kolega z Londynu. Lekarz, który wyjechał za pracą. Ja przecież nie umiem udawać brytyjskiego akcentu - rozłożyłem ręce.
- No to klops, bo Janek pamięć ma dobrą…
- Domyślam się, inaczej by się w tych kłamstwach pogubił - wiedziałem z własnego doświadczenia.
- Wierzę, że coś pan wymyśli w tej sytuacji - uśmiechną się przepraszająco.
- Jasne, tak, oczywiście - już myślałem. - Trzeba temu jakoś zaradzić.
- To jesteśmy w kontakcie - podniósł się z krzesła. - Pacjenci czekają. Do wieczora!
- Do zobaczenia…

Pomysł na to jak to wszystko odwrócić na naszą korzyść wpadł mi do głowy jak tylko pan Dariusz zamknął za sobą drzwi. Jerzy! To było tak oczywiste, że aż na to nie wpadłem od razu. Mam na imię Jerzy, ale w związku z tym, że pracuję w Anglii od dawna, to mówią na mnie Jerry, żeby łatwiej im się to wymawiało. Żadnego angielskiego akcentu! Do wieczora zostało jeszcze sporo czasu, a że Walczak przeglądał nagrania to postanowiłem zabrać się za swoją sprawę. Miałem dane poprzedniego właściciela skrzypiec, ale potrzebowałem więcej czasu na zorganizowanie sobie przelotu, zakwaterowania i wszystkiego co potrzeba, więc tym też zająć się nie mogłem, ale do głowy wpadł mi zupełnie innym pomysł. Przypomniałem sobie pralnię, która Marta pokazała mi w trakcie naszej drogi na lotnisko. Był to niezwykle lichy trop, bo przecież mogła wymyśleć ten blef akurat przejeżdżając obok pralni. Nie musiała nawet nigdy być w środku. Zobaczyła szyld i poszła w to jak w zaparte. Z drugiej jednak strony nie mogła mieć pewności, że nie znam ludzi tam pracujących. No chyba, że sprawdziła mnie aż tak bardzo… Odgoniłem tę myśl i wyszedłem z biura kierując się bezpośrednio do pralni.

Zaparkowałem niedaleko drzwi wejściowych i raz dwa znalazłem się w środku. Pralnia wyglądała tak jak pralnia powinna wyglądać. Małe pomieszczenie z ladą, za nią ekspedientka, za nią wieszaki z ubraniami w foliach, a za nią drzwi do pomieszczenia, w którym, prawdopodobnie, ustawione były pralki. Pani za ladą była w zaawansowanie średnim wieku. Tlenione blond włosy już się nieco przerzedzały albo były tak upięte, że widać było prześwity, dalej była spalona słońcem, lub solaryjnymi lampami, twarz i tłustawe zaniedbane ciało upchnięte w biały, niestety, obcisły strój roboczy.
- Dzień dobry! - zagadnąłem od progu.
- Dobry, po odbiór? - zapytała widząc, że nie mam ze sobą żadnych ciuchów.
- Nie, nic z tych rzeczy - przez chwilę miałem pomysł żeby pobawić się w tajniaka, ale szybko go z głowy wyrzuciłem. - Jestem prywatnym detektywem i chciałbym rozmawiać z właścicielką.
- Masz pan jakąś odznakę? - zapytała nerwowo.
- Oczywiście, mam legitymację - wyciągnąłem ją - Olaf Mielnicki, prywatny detektyw.
- Szefa nie ma - burknęła. - Przyjeżdża pod koniec dnia.
- Szefa? Nie szefowej? - zapytałem zaskoczony.
- Jakiej szefowej? Tu od dziesięciu lat jest ten sam właściciel - fuknęła na mnie.
- To jest pralnia „Czyścioch”? - zapytałem znając odpowiedź.
- Nie! - machnęła ręką. - „Czyścioch” to zupełnie po drugiej stronie miasta.
- Aaa, widzi pani, nawigacja mnie tak poprowadziła - zaśmiałem się. - Nie jestem stąd, a taka robota.
- Z tą techniką to już tak jest - znowu gest ręką. - Jak się kiedyś człowiek musiał ludzi pytać to wszędzie trafił, a teraz widzi pan, przejechałeś pan pół miasta na darmo.
- No niestety, w takim razie przepraszam za kłopot i co złego to nie ja - ukłoniłem się i wyszedłem.
Trop upadł. Ta cwana śliczna menda wymyśliła to na biegu. Mimowolnie się uśmiechnąłem, zaimponowała mi tym. Powinienem wyłapać, że to blef, ale przy niej byłem za bardzo rozproszony. Powinienem był to wszystko przewidzieć od razu. Człowiek z moim szczęściem nie powinien nawet uwierzyć w to, że może być tak dobrze jak być miało. Przecież to było tak bardzo podejrzane, że zwykły debil by się zorientował. Przychodzi super laska, proponuje mi robotę w tajnej agencji i to za ogromną kasę. Powinienem się pośmiać, poszukać ukrytych kamer, pozdrowić mamusię i wyrzucić panią Martę za drzwi, a potem rozwiązać umowę najmu i odebrać kaucję za moje biuro. 

Skończyłem o tym rozmyślać dopiero w domu. Musiałem się przygotować do naszej wieczornej akcji, a nie chciało mi się siedzieć w biurze. Miałem być londyńczykiem, ale po przejrzeniu londyńskiej mody na instagramie uznałem, że garnitur to jest to, co lekarz mógłby założyć. Wybrałem czarny, do tego biała koszula bez krawata i jakieś lepsze buty. Popatrzyłem na siebie w lustrze i pokiwałem głową z uznaniem. Zgodnie z naszym planem pojechałem dużo wcześniej do pana Dariusza żeby Janek nie zauważył zwykłego polskiego samochodu, który w dodatku jeździł za nim przez ostatnie dni. Po drodze dzwonił Walczak i poinformował mnie, że dwóch podejrzanych gości pojawiało się na tych nagraniach z dworca codziennie o tej samej porze, ale nie wsiadali ani nie wysiadali z pociągu. Młody kazał ich nawet zawinąć, ale dręczyło go czy dobrze zrobił i chciał się upewnić, co ja o tym sądzę. Nie widziałem nagrań, ale coś mówiło mi, że to właśnie tych dwóch gości szukamy. Jednak póki ich nie znajdą postanowiłem się tamtą sprawą, którą zresztą już rozwiązałem, nie przejmować. Ustaliłem z Dariuszem, bo przecież przeszliśmy na ty, jak wyglądała nasza znajomość, na wszelki wypadek, i dogadaliśmy parę innych szczegółów. Przed bramą usłyszeliśmy śmiechy i rozmowy, a po chwili zadzwonił dzwonek. Darek otworzył i do domu wpakowała się grupa trzech dziewczyn i Janek.
- Samanta? - zapytałem zaskoczony.
- Olaf? - odparła jedna z dziewczyn równie zdziwiona jak ja. - Skąd się tutaj wziąłeś?
- Jaki Olaf? Jaka Samanta? - Dariusz próbował nie wychodzić z roli. - To mój przyjaciel Jerry, a to dziewczyna Janka. Ma na imię Kasia, choć wszyscy mówią na nią Kitka.
- Dobra, w takiej sytuacji to już wszystko wiem - wrzuciłem wszystkich do salonu. - Siadać i słuchać - poczekałem aż się rozsiądą. - Zacznę od kilku słów wyjaśnienia. Nie jestem Jerrym i póki co nie jestem też przyjacielem pana Dariusza. Nazywam się Olaf Mielnicki i jestem prywatnym detektywem wynajętym przez pana Dariusza do rozwiązania pewnej tajemnicy.
- Co się dzieje, Darek? - w głosie Janka słychać było niepokój.
- Już wyjaśniam o co chodzi, nie ma się co denerwować - uśmiechnąłem się szeroko, bo bardzo lubiłem moment rozwiązania sprawy. - Pan Dariusz wynajął mnie żeby sprawdził czy życie pana Jana jest tak kolorowe jak w jego opowieściach - uspokoiłem gestem podnoszącego się Janka. - Chciał się dowiedzieć czy rzeczywiście przeżywa pan tyle przygód czy może jest to zwykłe bajkopisarstwo. Jednak chciał się tego dowiedzieć nie po to żeby się z pana naśmiewać, ale to sobie już wyjaśnicie później. Do rzeczy. Pojeździłem za panem przez ostatnie kilka dni i przekonałem się, że telefoniczne opowieści, które przestawiał pan panu Dariuszowi mijają się z prawdą tak bardzo, jak tylko mogą się minąć. Na przykład opowiadał pan przez telefon jak prawie pobił się z wielki dresem w sklepie - ponownie musiałem go gestem powstrzymać od gadania. - Tymczasem tego dnia siedział pan w domu, od rana aż do wykonania telefonu. Z tego co zdążyłem zauważyć to nie ma pan w domu sklepu, a tym bardziej nie było w nim żadnego dresa.
- Ale Darek! - zapiszczał jak dziecko.
- Dla mnie sprawa była jasna już w tym momencie, ale pan Dariusz zażyczył sobie mieć pewność. Wpadłem więc na pomysł zorganizowania tej imprezy. W pańskich opowieściach jest pan królem kasyna i królem podrywu, więc chcieliśmy się o tym przekonać. Niestety sprawa się rypła zaraz po waszym wejściu, bo tak się składa, że Kitka, która podobno jest tak wspaniałą dziewczyną, jest prostytutką.
- Damą do towarzystwa! - zaprotestowała.
- Damą do towarzystwa - zgodziłem się z uśmiechem. - W każdym razie teraz jest w pracy, a nie na randce ze swoim chłopakiem. Intuicja mi podpowiada, że dwie urocze koleżanki również są w pracy, prawda? - potwierdziły skinieniem głowy. - Także podsumowując całość historii sprawa wygląda tak, że pan Jan chcąc zyskać w oczach innych facetów uznanie i chcąc zwrócić ich uwagę na siebie wymyślał przeróżne historie i w miarę jak oni tracili zainteresowanie musiał w te historie wkładać więcej efektów specjalnych, a nawet wynajmować aktorów czy tworzyć fałszywe dowody. Wszystko po to żeby jego życie wyglądało na fajniejsze.
- To prawda? - Dariusz zwrócił się do załamanego Jana.
- Tak… - cicho odpowiedział.
Zabrałem więc panie ze sobą i gestem pokazałem Dariuszowi, że będziemy w kontakcie. W tej sytuacji najlepiej było zostawić ich samych. Moja robota dobiegła końca, zlecenie zostało wykonanie i mogłem po napisaniu raportu przerzucić teczkę do innej szuflady. Dowiedziałem się, że Samanta i jej koleżanki były opłacone aż do wieczora dnia następnego. Nie mogłem się oprzeć pokusie i wykorzystałem okazję idąc z nimi w miasto. Rozwiązanie dwóch spraw w tak krótkim czasie wprowadziło mnie w znakomity nastrój, więc wylądowałem z dziewczynami w kasynie, a potem w klubie, a potem w hotelu.

Po kilku dniach zadzwonił Walczak i powiedział, że złapali tych dwóch gości. Poprosił też żebym przyjechał na przesłuchanie, bo on nie wie o co ma ich dokładnie pytać. Nie miałem wyboru i zgodziłem się. Zresztą chciałem też po raz kolejny ponapawać się rozwiązana sprawą, a nie było na to lepszego miejsca niż komisariat policji. Aspirant siedział już w pokoju przesłuchań z obydwoma zatrzymanymi i nerwowo kreślił coś w notatniku.
- Witam panów - powiedziałem wchodząc. - Aspirancie Walczak czy zaczął pan już przesłuchanie?
- Nnie - odparł zdezorientowany. - Czekałem na pana.
- To świetnie, bo nie będzie żadnego przesłuchania - widziałem jak blednie. - Po prostu przedstawię naszym podejrzanym jak wyglądała sprawa, a oni się przyznają do winy.
- Co to za pajac? - zapytał ten lepiej zbudowany, czyli zabójca.
- Ach, no tak, gdzie moje maniery - zaśmiałem się. - Olaf Mielnicki, prywatny detektyw. A teraz przejdźmy do sedna. Kilka lat temu obecni tutaj panowie wraz z denatem, bodaj Andrzejem, prowadzili mały interes. Andrzej, pracując jako mechanik w zajezdni MPK, miał możliwości i umiejętności, które były potrzebne wam, panowie, a idąc dalej również waszym pracodawcom. Pan Andrzej rozkręcał nocami samochody, które tych dwóch i pewnie jeszcze kilku zwijało z ulic miasta. Nawet jak ktoś zaszedł na jego warsztat to leżące części nie wzbudzały podejrzeń, no bo przecież pełno wokół było części autobusów i tramwajów. Interes szedł dobrze do momentu, w którym pan Andrzej wyjechał nagle porzucając wszystko. Uciekł przed wami i to was zabolało. Straciliście świetną dziuplę i zaczęliście robić drobnicę, kroiliście ludzi na dworcu. No i po czterech latach rzucił wam się w oczy wasz uciekinier. Poszliście za nim i wykonaliście wyrok za zdradę. Klęknięcie, uderzenie w skroń, portfel i zegarek dla zmylenia tropu.
- Dobra bajka, powinieneś książki pisać, pajacu - wysyczał ten dopakowany. - A gdzie dowody?
- Och - machnąłem lekceważąco ręką. - Te już są, nie macie się co martwić. Przecież, amatorzy, wyrzuciliście pręt, którym go zabiliście, zaraz obok ciała. Porównanie odcisków palców to będzie tylko formalność.
- A cała ta bajeczka o dziupli i kradzionych furach?
- A to jest właśnie w całej tej historii najlepsze - usiadłem za biurkiem. - Chcieliście być mega cwani i wjeżdżaliście tylną bramą, od strony lasu , ale nie wzięliście pod uwagę, tłuki, że na jednym z drzew leśnicy zamontowali kamerkę, która miała rejestrować kto podrzuca śmieci. Okazało się, że śmieci nikt nie podrzucał, ale za to nagrały się wasze mordki jak wjeżdżacie tam skrojonymi furami, a wychodzicie pieszo.
- Skąd? - niespodziewanie zapytał Walczak, ale trąciłem go pod stołem kolanem żeby nic nie mówił.
- Zatem teraz pozostaje wam jedynie współpracować z policją i liczyć, że wasza wiedza wystarczy do tego żeby mieć niższe wyroki. Trzymajcie się! - wstałem i wyszedłem mijając się w drzwiach z komisarzem.

Policja wiedziała gdzie pracował, ale nie wzięli pod uwagę tego, że to najważniejszy trop. Przeczytałem gdzieś w internecie, że gdzieś tam w ciągu nocy rozkręcili i wynieśli cały tramwaj. Przyszło mi do głowy, że samochód wprawny mechanik może załatwić podobnie, więc po sprawdzeniu śladów na torach podjechałem w okolice zajezdni i poszukałem tylnej bramy. Miała bramę od strony lasu, a na wprost niej wisiała kamera umieszczona w ptasiej, nomen omen, dziupli. Zdobycie nagrań wymagało kilku telefonów, ale miałem mnóstwo czasu obserwując nudne, prawdziwe, życie Janka. Jeśli chodzi o przestępców to obydwaj poszli na współpracę, a najchętniej sypał ten wyszczekany. Sprawa jest w toku, ale wiem, że zatrzymali już znacznie więcej osób, a Walczak dostał za to pochwałę. Natomiast jeśli chodzi o Janka to wieczorem po przesłuchaniu zadzwonił do mnie Dariusz.
- Nie przeszkadzam? - zaczął.
- Nie, czekałem na telefon.
- Rozmawialiśmy wtedy przez pół nocy, ale nie udało mi się do niego dotrzeć. Powiedział, że będzie żył jak mu się podoba.
- Kiedyś zmądrzeje - rzuciłem bez przekonania.
- Pewnie tak, tylko pytanie czy nie za późno.
- Domyślam się, że przynajmniej od jego telefonów ma pan spokój.
- Tak, nie odzywa się, ale coś mi mówi, że to nie jest permanentny stan - zaśmiał się. - Wydaje mi się też, że ta sprawa ma dużo wspólnego z jego dzieciństwem.
- Też mam takie wrażenie, ale z tego co pamiętam to nie psychologię kończyłeś, także nie ma co się w to wciągać.
- Zgadzam się. Przelew już poszedł, dziękuję za pomoc.
- Cała przyjemność po mojej stronie - już miałem się rozłączyć, kiedy coś mnie tknęło. - Ale jakbyś kiedyś potrzebował czegokolwiek, nawet pogadać, to masz mój numer.
- I vice versa.


Kamil Bednarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!