Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

12/12/2018

Opowiadanie #15 - Demon Zamku

Szanowni Czytelnicy,
grudzień jest miesiącem podsumowań i planowania kolejnego roku. W ostatnich dniach grudnia lub w pierwszych dniach stycznia pojawi się cały post podsumowujący moją działalność w tym roku i opisujący co planuję robić dalej, natomiast tutaj uchylę Wam rąbka tajemnicy. Opowiadanie, które zaraz przeczytacie, dzieje się w świecie, w który rozegra się moja kolejna książka. To, co za chwilę przeczytacie jest bardziej testem, czy dobrze będzie mi się w tym środowisku pracowało. Zatem życzę miłej lektury i czekajcie na kolejne wieści dotyczące przyszłego roku.

P.S.
Jeśli nie chcecie czytać tutaj, to wystarczy kliknąć w link i pobrać dokument na swoje urządzenie ;)
megawrzuta.pl/demon_zamku_kamil_bednarek
hasło: uheMaseL

"Demon Zamku"



Prolog

                Głównym symbolem miasta był olbrzymi i mroczny zamek stojący na wzgórzu Ersk. Zamczysko usytuowano na jedynym w okolicy wzgórzu, które w dodatku od jednej strony opływała rzeka Issint. Było niezdobyte przez lata, ale też od lat zupełnie zamknięte. Mieszkańcy Królestwa Erskin, które nazwano na cześć góry, przekazywali sobie historię tego zamczyska. Ze względu na to, że budowla górowała nad miastem wzbudzając trwogę nikt nie odważył się wejść do środka i sprawdzić czy te historie są prawdziwe. Najczęściej powtarzaną opowieścią była ta, która dotyczyła księcia i pana zamku oraz jego życia.
                Młody Król Kastil, który będąc jeszcze nastolatkiem odziedziczył tron, rozpoczął swoje rządy od zwycięskiej wojny. Wojnę rozpoczął jego ojciec Król Strik, ale był bardziej wojowniczy niż inteligentny i przegrywał bitwę za bitwą. Zniweczył tym samym dzieło swojego ojca, Króla Lameka, który rozwinął Erskin z małej osady w Królestwo liczące się na międzynarodowej arenie. Strik zginął w trakcie jednej z bitew, kiedy to poprowadził szarżę swojej lekkiej jazdy na ciężką konnicę przeciwnika. Kastil przejął władzę i dostał propozycję zawarcia pokoju, ale warunki były nie do zaakceptowania. Podjął walkę i zaskakiwał przeciwników manewrami taktycznymi, na które nie wpadli nawet najbardziej doświadczeni generałowie. Wygrywał wszystkie bitwy, prawie wszystkie. Przegrał tylko raz, ale ta porażka odcisnęła na nim swoje piętno. Wojnę zakończył ogromnym triumfem odbijając wszystkie ziemie, które stracił ojciec. Jako władca zyskał szacunek i miłość poddanych. Nie robił wystawnych przyjęć, ale potrafił się dogadać z innymi władcami. Był twardy, ale sprawiedliwy. Nie wybaczał błędów, ale dzięki temu miał wokół siebie samych najlepszych ludzi. Nie lubił korzystać z doradców, decyzje podejmował sam i zazwyczaj były one trafne. Pewnego razu pojawił się na dworze wróżbita Daboos. Kastil nie lubił wróżb, ale ten nie zarzucał go nimi i dzięki trafnym podpowiedziom szybko zdobył sympatię władcy. Daboos był zawsze w pobliżu Króla i zawsze wiedział co powiedzieć.  Kiedy już nikt nie zwracał na niego uwagi wróżbita zaczął wprowadzać w życie swój plan. Opowiedział Królowi o zdradzie, którą wyczytał w gwiazdach i o tym co trzeba zrobić żeby tej zdrady uniknąć. Według Daboosa należało związać się z kobietą ze wschodu. Takie małżeństwo miało pozwolić na zdobycie potężnych sojuszników ze wschodnich krain i wzmocnienie potencjału bojowego i ekonomicznego. Natomiast odrzucenie tej dziewczyny miało doprowadzić do zdrady. Dziewczyna pojawiła się, tak jak przepowiedział wróżbita, i zawróciła w głowie młodemu władcy. Erskin przestawał się liczyć, a Mossa, bo tak miała na imię, wraz z Daboosem realizowali swoje cele. Wschodnie Królestwa nie dały nic Erskinowi, a Mossa wkrótce uciekła z jednym z książątek ze wschodu, który gościł na zamku. Daboos został wtrącony do najgłębszego lochu i zostawiony bez jedzenia i wody. Kastil wyprzedził ruch wschodnich królestw i wypowiedział wojnę pierwszy. Wystawił największą armię jaką Erskin mógł tylko zgromadzić. Sam poprowadził atak i dzięki jego manewrowi rozsypania wojsk odnieśli miażdżące zwycięstwo. Kastil osobiście dopadł księcia, z którym uciekła Mossa, ale darował mu życie. Zastrzegł tylko, że jeśli jeszcze raz pomyślą o ataku na Erskin przegrają ponownie, ale wtedy nie będzie już litości i ich państwo zniknie z map świata. Po wojnie Kastil zamknął zamek, oddał władzę w ręce Rady, podniósł most zwodzony i słuch o nim zaginął. Tylko jeden stary sługa został z nim i dbał o to żeby władca nie umarł z głodu. Zamek był zamknięty przez lata, a kraj rozwijał się spokojnie rządzony przez Radę złożoną z wybranych mieszkańców. Pewnego dnia pojawiła się w nim dziewczyna o imieniu Rollo. Usłyszała plotki o tym co stało się z zamkiem i z jego panem, ale chciała się dowiedzieć prawdy. Udało jej się porozmawiać z Thondarem, starym sługą Kastila, który został z nim w zamku. Król zgodził się spotkać z dziewczyną, która jako jedyna postanowiła nie uznać jego woli o zniknięciu ze świata. Thondar wprowadził dziewczynę do zamku tajnym wejściem, Kastil po raz pierwszy od lat wyszedł z sali tronowej. Zakochał się w tej dziewczynie i wyszedł ze swojego marazmu. Otworzył zamek, powrócił na tron i królestwo znowu zaczęło świecić tak jak wcześniej. Po kilku miesiącach szczęścia do Erskinu trafiły trzy kobiety, jak się później okazało czarownice. Rollo przyjęła je na zamku,  a one wywołały u dziewczyny niepewność. Opowiedziały jej o przeznaczeniu i o tym, że jeszcze się nie zamknęło. Według nich, od niej tylko zależało czy zostanie z Kastilem i wtedy ona i państwo będą opływały w dobrobycie czy też zostawi go i sama będzie szczęśliwa. Tuż przed świętem napisała list, w którym poinformowała go, że musi sobie wszystko przemyśleć i znika na jakiś czas. Kastil wpadł w szał, zniszczył wielkie biurko i odwołał święto. Po jakimś czasie dotarło do niego wiadomość, w której Rollo definitywnie skończyła ich związek. Król ponownie wpadł w dół psychiczny, nakazał Thondarowi wyrzucić wszystkich z zamku. Sam sługa, który wcześniej został z władcą też miał wyjść i zniszczyć tajne wejście, żeby już nikt nigdy na zamek nie mógł się dostać. Państwo ponownie zaczęło upadać i trzeba było znaleźć nowe władze, które będą potrafiły powstrzymać ten upadek.

Rozdział I

                Wokół nowo budowanego ratusza biegała dziewczyna ubrana w męski strój. Miała na sobie skórzane spodnie robocze, wysokie buty z cholewami oraz wytartą koszulę i kamizelkę z kołnierzem. Jej długie, kręcone, jasne włosy rozwiewane były przez podmuchy wiatru. Pod pachą trzymała kilka zwojów z planami. Spoglądała na nie i pokrzykiwała na robotników wznoszących budynek.
- Pani Eichel może chwila przerwy? - zapytał jeden z robotników.
- Ja wam dam przerwę pijaki, już do roboty! - krzyknęła dziewczyna i rozwinęła jeden ze zwojów.
Wieczorem zeszła z budowy jako ostatnia i udała się wprost do tawerny, w której wynajmowała pokój. Rada nalegała żeby zakwaterować ją w jakimś domu, ale ona za żadne skarby nie chciała się zgodzić. Powiedziała im, że jeden pokój dla niej jest wystarczający, a poza tym z tawerny miała blisko do pracy. Rozebrała się i jak co wieczór przed pójściem spać spoglądała przez okno. Centrum miasta rozwijało się, było to widać. Małe domki ustępowały miejsca coraz większym willom, a w samym centrum powstawał ratusz miejski. Eichel próbowała się dowiedzieć dlaczego budują ratusz skoro mają obok tak wielki zamek, ale nikt nie chciał jej tego wytłumaczyć. Zatrudniono ją, bo tylko ona miała taki zapał, a sprawa była pilna. Rada potrzebowała miejsca do obrad, a kiedy podejmowano decyzje w domu radnego, niektórzy podejrzewali, że nie jest to do końca uczciwe. Spojrzała wreszcie na zamek. Ogromne, skąpane w mroku wzgórze, którego koroną było jeszcze czarniejsze zamczysko. Wielki budynek w dzień rzucał złowrogi cień na miasto i na początku jej pobytu w Erskinie wzbudzał w niej strach. Jednak z każdym dniem strach coraz bardziej ustępował miejsca ciekawości. Próbowała się czegoś więcej dowiedzieć o tym zamku, ale w mieście wszyscy unikali tego tematu. Wydawało jej się to zupełnie nielogiczne, ale tego wieczoru nie chciała się już nad tym dłużej zastanawiać. Położyła się spać żeby już od świtu móc być na budowie.
                Od samego rana padał rzęsisty deszcz. Robotnicy przeklinali, ale musieli pracować. Eichel nie chciała nawet słyszeć o przerwie w robotach. Budowa ratusza miała się skończyć za miesiąc, a stała dopiero kamienna podmurówka. Pracownicy wznosili ściany, a Eichel w skórzanym kapturze pilnowała żeby robili to prosto. Wydawała polecenia, sama wbijała gwoździe, biegała przez cały dzień po deszczu zapominając o piciu i jedzeniu. Zorientowała się, że ma pusty żołądek dopiero po zmroku, kiedy zeszli już z placu budowy. Usiadła we wspólnej sali przy długim stole i poprosiła karczmarkę o coś do jedzenia. Dostała miskę czegoś mającego przypominać  gulasz oraz dwie kromki twardego, ciemnego chleba. Bezmyślnie wrzuciła to w siebie, nawet nie czując smaku i udała się na górę, do swojego pokoju. Zrzuciła mokre ciuchy i rozwiesiła je jak mogła najdokładniej na krześle i oparciu łóżka. Już miała wsunąć się pod koc, ale rozległo się pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo o tej porze, więc dyskretnie wsunęła sztylet w rękaw koszuli nocnej i uchyliła stalową zasuwę. Za drzwiami stała starsza kobieta w przemoczonym czarnym płaszczu.
- Słucham? - zapytała zdziwiona Eichel.
- Słyszałam, że rozpytuje pani o zamek - powiedziała kobieta ochrypłym głosem.
- Nie rozpytuję, tak zagadnęłam - odparła nieco speszona dziewczyna.
- Wiem o nim trochę, mogę opowiedzieć, tylko nie za darmo, ma się rozumieć - uśmiechnęła się złowieszczo pokazując bezzębne dziąsła.
- Nie wiem czy to mnie ciekawi aż tak bardzo żeby za to płacić - Eichel spróbowała zamknąć drzwi.
- Moment - starucha wsadziła nogę między drzwi i futrynę. - Trzy miedziaki z góry, siedem jak to co powiem się przyda, stoi?
Dziesięć miedziaków to była cena jednego noclegu, ale Eichel zarabiała sporo więcej jako architekt ratusza, a jeszcze po ukończeniu budynku miała dostać dodatkowe pieniądze. Postanowiła, że zaprosi  ją do pokoju, ale w pogotowiu zostawi sobie sztylet.
- Niech będzie- otworzyła drzwi szerzej. - Proszę do środka, pani sobie usiądzie na krześle.
- Symthea jestem, dziecko, i żadna ze mnie pani - starucha klapnęła ciężko.
- No to proszę mówić, co pani wie o tym zamku - podała jej trzy miedziaki, suche palce staruchy zwinnie zdjęły monety z dłoni dziewczyny.
- Mój ojciec, Thondar, świeć panie nad jego duszą, był ostatnim żywym co z tego zamku wyszedł. On był sługą Króla i Król go wyrzucił jako ostatniego, kazał mu pozamykać zamek na cztery spusty, wyjść i zniszczyć tajne przejście.
- To już wiem - wtrąciła Eichel. - Bramy są zamknięte, a most zwodzony podniesiony, więc nie idzie się tam dostać.
- Racja, święta racja, ale nie do końca - grymas uśmiechu wykrzywił twarz Symthey. - Jeśli zdarzy się ciężka zima to rzeka w jednym miejscu podmarza, na samym skraju góry. Można po niej przejść do zamku. Dalej idzie się wdrapać do muru, bo przecie nikt go nie pilnuje. A jak już się tam wlezie to i do środka też idzie wliźć, bo furtka nie jest zasypana.
- Podobno nikt tam nie wszedł od kiedy zamek został zamknięty.
- A wszedł, wszedł - machnęła ręką. - Mój ojciec tam wszedł, parę dni przed śmiercią. Powiedział, że musi sprawdzić co się tam dzieje, bo inaczej nie zazna spokoju. On znał wszystkie ścieżki w zamku, jak kot. Wziął lampę, poszedł grubo po zmroku, w największy mróz. Klucz do wrót dla służby sobie zostawił, niby na pamiątkę, i tymi wrotami do środka wlazł. Mówił, że obszedł wszystkie kąty i wszystkie pokoje, ale Króla nie było. Słyszał tylko jakieś szmery, jakieś jęki, jakby straszyło tam. Uciekł szybko do domu i parę dni po tym umarł. Widać jakaś mara go dopadła.
- Albo się zaziębił - mruknęła Eichel.
- Ojciec twardy był, zahartowany, nie tak łatwo było go zaziębić - starucha obruszyła się.
- No dobrze, dobrze. Ale co ja mam zrobić z tym co mi pani opowiedziała?
- A to już nie na moją głowę. Na moje to jak się trafi zima to trzeba by było wejść i zobaczyć co to tam straszy. Szkoda by było taki piękny zamek do ruiny doprowadzić, bo się ludzie boją. A pani wygląda na taką co się nie boi. Nikt inny by pani nawet o niczym nie powiedział, takie tu ludzie zabobonne. Chociaż sami w zamku pracowali i wtedy strachów nie mieli.
- Dobrze, doceniam to co mi pani powiedziała, więc zapłacę resztę - wsunęła kobiecie w dłoń pozostałe miedziaki.
- Serdeczne dzięki, łaskawa panienko - stara ukłoniła się głęboko. - Jak przyjdzie zima to panienka mnie odwiedzi. Mnie ten klucz się nie przyda, a wam to jeszcze może.
- Nie sądzę, ale dziękuję za informację. Muszę wstać rano, więc proszę już iść, jeśli nie ma pani nic więcej do dodania.
- Symthea i żadna ze mnie pani - wstała z trudem. - Dobrej nocy, dziecko.
                Eichel miała problem z zaśnięciem. Zastanawiała się na ile prawdziwe są informacje, które podała jej stara kobieta. Z jednej strony bała się tego zamku, tak jak wszyscy w okolicy, ale z drugiej strony… Przecież nie była stąd, nie pamiętała Króla i tego co tutaj się wydarzyło, a była strasznie ciekawa jak takie wielkie zamczysko wygląda z bliska. Ciekawiła ją architektura zamku i jego historia. Nie wierzyła w duchy czy inne zabobony, ale mimo wszystko była ciekawa dlaczego stary sługa, który w zamku spędził całe życie tak bardzo się go przestraszył. Nie mogła jednak obecnie zrobić nic. Musiała czekać na zimę, a do tej było jeszcze trochę czasu.

Rozdział II

                Minęło kilka dobrych tygodni zanim ratusz miasta Erskin został oddany do użytku. Prace opóźniły się tylko trochę, co biorąc pod uwagę to, że przez cały czas budowy lały rzęsiste deszcze, było sporym osiągnięciem. Eichel, choć miała wyjechać zaraz po zakończeniu budowy, musiała zostać w mieście jeszcze jakiś czas. Ciężko było powiedzieć kiedy będzie mogła jechać dalej, właśnie ze względu na pogodę. Trakty były tak rozmiękłe, że wozy grzęzły w nich na potęgę, nawet te najlżejsze. Nikt nie chciał wybierać się na trakt jeśli naprawdę nie musiał. Podróż poza szlakami handlowymi również nie była bezpieczna. Rzeka wylewała już z brzegów, więc spływ tratwą czy łodzią również odpadał. Eichel wysłała zatem wiadomość do Lubein, w którym również miała kierować budową, że dotrze tam dopiero kiedy deszcze ustaną albo kiedy ziemia zamarznie i da się przejechać. A zima zbliżała się nieubłaganie. Co prawda miała nadejść dopiero za miesiąc, ale poranki i wieczory były już naprawdę chłodne. Eichel dalej mieszkała w gospodzie, ale Rada coraz głośniej upierała się przy tym żeby dać jej dom i osiedlić w Erskinie. Chcieli zostawić u siebie tak zdolną i młodą panią architekt i korzystać z jej wiedzy rozwijając miasto. W końcu to Erskin był stolicą całego królestwa i to on miał wyglądać jak perła w koronie. W samym centrum, niedaleko nowo powstałego ratusza, stał opuszczony dom. Była to niewielka chatka, w której do niedawna mieszkała wdowa po kowalu. Wdowa zmarła już, a że nie miała spadkobierców, to dom stał pusty. W dodatku nie wyglądał najlepiej i szpecił piękniejące centrum miasta. Działka, na której stał domek, była całkiem spora i Eichel, mając odpowiednie środki, mogła postawić na niej naprawdę wspaniałą willę. Problemem Rady było jednak to, że dziewczyna nie chciała się osiedlać na dłużej. Powiedziała, że zamierza jeździć po całym królestwie i wznosić budynki sygnowane jej nazwiskiem, po to żeby każdy, nawet oddalony od stolicy, mógł ją poznać. Niezwykła ambicja tej młodej dziewczyny sprawiała, że myślała tylko o pracy. Nie obchodziło ją nic poza projektowaniem, budowaniem i robieniem wrażenia na mężczyznach, którzy jej nie doceniali.
                Leżała w łóżku wsłuchując się w deszcz tłukący o szyby jej maleńkiego pokoju. Zastanawiała się ile jeszcze potrwa taka pogoda i jak długo będzie musiała siedzieć w tym miejscu. Erskin był fajnym miastem, ale chciała jechać dalej, poznawać świat. Nie chciało jej się spać. Brakowało jej pracy na budowie, pokrzykiwania na pracowników, noszenia kamieni i belek, równania ścian i sprawdzania czy wszystko jest zgodne z planem. Siedziała w pokoju całe dnie i rysowała. Projektowała pałace, ratusze, świątynie i wille. Jednak pewnego deszczowego dnia złapała się na tym, że rysowała zamczysko zaglądające przez okno do jej izdebki. Z jednej strony chciała by deszcze ustały, ziemia obeschła i został wznowiony ruch na trakcie, ale z drugiej ciekawiła ją legenda zamku. Pamiętała historię, którą odpowiedziała jej starucha. Momentami nie wiedziała już czy to zawodowa ciekawość ją ciągnie do tego zamku, czy też może chce zobaczyć czy rzeczywiście tam straszy. Wstała i ubrała się. Była zaproszona na śniadanie do jednego z członków Rady. Nie była przygotowana na takie wyjścia, więc włożyła po prostu najlepsze spodnie i najlepszą koszulę. Na to nałożyła skórzany serdak, wiązany czerwoną wstążką. Ze względu na deszcz zdecydowała się na buty z długimi cholewami i czarny, skórzany płaszcz. Wzięła ze sobą parę rysunków willi, które zaprojektowała, bo spodziewała się, że właśnie budowy nowego domu radnego rozmowa będzie dotyczyła. Ruszyła na spotkanie żeby przypadkiem się nie spóźnić.
                Radny Fichter, z którym miała się spotkać, mieszkał w niewielkim, jednopiętrowym domu nieco na uboczu. Wokół domu rosły drzewa owocowe, których korony mieniły się różnymi odcieniami czerwieni, pomarańczu ,żółci i brązu. Weszła przez drewnianą furtę i zapukała do drzwi. Otworzył jej służący i zaprosił do jadalni. Usiadła przy stole, a po chwili wszedł sam radny. Był ubrany w czarne spodnie z czerwonym pasem oraz jedwabną białą koszulę sięgającą prawie do kolan.
- Witam - ukłonił się głęboko. - Zaraz podadzą śniadanie. Mam nadzieję, że nie czekała pani zbyt długo?
- Nie, przed chwilą przyszłam - usiadła na krześle wskazanym przez gospodarza.
- Apetyt dopisuje od rana?
- Tak, chętnie coś zjem - skłamała. - Dziękuję za zaproszenie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - ukłonił się dwornie. - Uznałem, że dobrze by było ugościć najlepszą architekt w podzięce za tak piękny ratusz.
- Dostałam już za niego zapłatę, więc nie ma potrzeby dodatkowo dziękować.
- To sama przyjemność, naprawdę - uśmiechnął się szeroko. Miał lekko przyprószone siwizną czarne włosy, ale nie był stary. Może kilka lat starszy od Eichel i był całkiem przystojny.
Służący wnieśli do sali półmiski z sałatkami oraz tace wędlin. Do tego podano jeszcze gorące pieczywo i dzbany słodkiego wina.
- Proszę się częstować…
Fichter wrzucał sobie na talerz wszystko, co pojawiło się na stole, natomiast Eichel dzióbała po trochu i starała się grzecznie odpowiadać na pytania gospodarza. Na stół wjeżdżały kolejne potrawy. Były wśród nich gorące mięsiwa, ryby, drób, słodycze czy owoce. Nie miała apetytu żeby spróbować wszystkiego, ale nie chciała robić radnemu przykrości. Rozmawiali o jej planach, o tym co dzieje się w mieście, o pogodzie, aż wreszcie radny Fitcher zadał pytanie, które nie było elementem zwykłych pogaduszek.
- Panno Eichel, co prawda wielką dla mnie przyjemnością jest goszczenie tak zdolnej damy w moich skromnych progach, ale chciałem wykorzystać też tę wizytę w celu zaproponowania pewnego interesu.
- Jeśli chodzi o budowę domu to jestem przygotowana - chciała wstać i pójść do sieni po teczkę.
- Nie, nie - powstrzymał ją gestem. - Nie myślę o rozbudowie domu, póki nie powiększę rodziny - uśmiechnął się. - Pracując przy ratuszu na pewno zauważyła pani niewielki domek stojący nieopodal.
- Tak, mówili mi, że mieszkała tam wdowa po kowalu.
- Zgadza się, ale kobieta zmarła i teraz dom stoi pusty. Chcielibyśmy, wraz z Radą, przekazać pani działkę razem z środkami na budowę nowego domu. Może nie jakiejś willi, ale takiego żeby dało się w nim wygodnie mieszkać.
- Mówiłam już Radzie, że jestem wdzięczna za propozycję osiedlenia się w Erskinie, ale nie zamierzam osiadać na stałe w żadnym mieście - odparła grzecznie, acz stanowczo.
- Oczywiście, to już wiemy - uśmiechnął się. - Nie zamierzamy naciskać na to żeby się pani tutaj osiedlała na stałe, panno Eichel. My po prostu proponujemy pani nieruchomość, która będzie na panią czekała kiedy wróci pani ze swojej wyprawy po kraju albo którą pani sprzeda za bardzo dobre pieniądze. W żaden sposób nie będziemy pani zmuszali do zamieszkania w domu, który pani zbuduje.
- Mam zburzyć ten domek i postawić nowy? - zdziwiła się.
- Owszem - zaczął obierać mandarynkę. - Jak pani zauważyła Erskin się zmienia. Chcemy żeby była to prawdziwa stolica królestwa, perła w koronie. Mamy problem z czarnym zamczyskiem rzucającym złowrogi cień na miasto, ale mamy problemy też ze starymi domami w centrum. Te chatki, które stoją tutaj od wielu lat nie pasują do nowej zabudowy, sama pani to widzi, i dlatego chcemy jak najlepiej wykorzystać pani pobyt u nas i rozwiązać choć jeden problem.
- Chętnie podejmę się wybudowania nowego domu, ale dlaczego on ma być akurat mój? - zapytała podejrzliwie.
- Zupełnie szczerze mówiąc to są dwa powody. Po pierwsze chcemy panią jakoś przywiązać do Erskinu i mieć choć odrobinę nadziei, że pani do nas wróci, a drugi powód jest taki, że nikt nie chce kupić tej działki, bo uważają, że jest zbyt droga.
- Chcecie więc ją oddać za darmo zamiast obniżyć cenę i sprzedać? - zdziwiła się.
- Uważamy, że to dobra inwestycja.
- A jeśli się pomylicie?
- To sprzeda pani działkę wraz z nowym, pięknym domem, więc wizerunek miasta na tym nie ucierpi, prawda?
- Chciałam wyjechać najszybciej jak się da, więc jeśli deszcze ustaną i trakty będą znów przejezdne to mogę nie zdążyć dokończyć budowy, co wtedy?
- Miejscowy wróżbita, który ma duże sukcesy w przepowiadaniu pogody stwierdził, że jeszcze przez półtora księżyca będzie tak lało, a potem zacznie sypać śnieg, więc zaryzykujemy.
- Wierzycie wróżbicie? - odparła zaskoczona.
- Tylko w kwestiach pogody - zaśmiał się. - W innych wolimy naukę. Nie oczekuję odpowiedzi dzisiaj, ale gdyby pani była tak uprzejma i nie zwlekała z nią zbyt długo. Szkoda tracić czasu póki można budować, prawda?
- Obiecuję, że jutro pana poinformuję o swojej decyzji, a tymczasem na mnie już pora. Bardzo dziękuję za śniadanie i mile spędzony poranek - odpowiedziała najgrzeczniej jak potrafiła.
- To był dla mnie zaszczyt - wstał. - Odprowadzę panią do drzwi.
                Pożegnali się serdecznie i Eichel wróciła do swojego ciasnego pokoju na poddaszu gospody. Rzuciła się na łóżko i zaczęła rozmyślać co zrobić z propozycją Rady. Dawali jej coś zupełnie za darmo, chcąc ją zachęcić do pozostania w stolicy, ale ona chciała przemierzyć całe królestwo i w każdym mieście zostawić coś po sobie. W sumie jedno nie wykluczało drugiego, a zabezpieczenie w postaci własnej posiadłości mogło jej się kiedyś przydać. Jednak budowa w takich warunkach była trudnym przedsięwzięciem, a w dodatku gdyby wróżbita nie miał racji, musiałaby odłożyć plany wyjazdu do Trumstenu aż do wiosny. A to wiązałoby się z tym, że zimę spędziłaby w Erskinie…

Rozdział III

                Eichel wstała wcześnie rano i szybciutko się ubrała, znowu nie miała czasu na jedzenie. Podjęła decyzję i chciała o tym jak najszybciej poinformować Fitchera i resztę radnych. Było zimno, do tego stopnia że skuliła się pod płaszczem, a jej oddech zamieniał się w strumień pary, przez chwilę przypomniała sobie jak jako dziecko udawała, że zionie ogniem. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości, kiedy znalazła się przed drzwiami ratusza. Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Urzędnicy dopiero zaczynali swoją pracę, jak to mieli w zwyczaju, od gorących napojów i pogaduszek. Żadnego z radnych jeszcze nie było, ale postanowiła, że zaczeka. Rozglądała się po budynku, choć znała go na pamięć. Przez środek poprowadziła szeroki hol, który kończył się schodami prowadzącymi na piętro. Klatka schodowa rozchodziła się na boki. Na dole, poza gabinetami znajdowała się też poczekalnia i sala rady miasta. Natomiast na górze usytuowała bibliotekę i archiwa. Mimo, że ratusz nie był olbrzymim budynkiem udało jej się w nim zmieścić wszystko, czego oczekiwali zleceniodawcy. Udało jej się zdobyć piękne farby w kolorze błękitu, którymi pomalowano sufit. Ściany do połowy były białe, a bliżej podłogi ciemnoszare. Na samej podłodze położono deski dębowe, a na środku sufitu wisiał żyrandol, na którym płonęły świece. Na ścianach, między drzwiami gabinetów, wisiały świeczniki. Okna miały rozświetlać wnętrze, ale przy dzisiejszej pogodzie nie spełniały swojego zadania w najmniejszym stopniu.
Z zamyślenia wybił ją wysoki i tęgi mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciężko klapnął na fotelu naprzeciwko dziewczyny.
- Podziwia pani swoje dzieło, panno Eichel? - zapytał radośnie.
- A nie…, to znaczy tak, tak w takim świetle jeszcze go nie widziałam - odparła zaskoczona widokiem radnego Hauera.
- Mostera powiedziała mi, że chciała pani się widzieć z przedstawicielem rady. Czy sprawa jest na tyle poufna, że musimy iść do gabinetu? Bo wygodnie mi się siedzi tutaj - poklepał się po brzuchu.
- Nie, zajmę tylko chwilę. Możemy posiedzieć tutaj - uśmiechnęła się, choć była zdenerwowana tym co miała za chwilę powiedzieć.
- No to zamieniam się w ogromny słuch - zarechotał rubasznie.
- Wczoraj rozmawiałam z panem Fitcherem i przedstawił mi pewną propozycję… - zawahała się. - Chodziło o dom po żonie kowala, ten w centrum miasta, tutaj przy ulicy… Twierdził, że Rada chce mi przekazać go wraz z działką, żebym go wyburzyła i postawiła nowy…
- Tak, taki był nasz plan. I rozumiem, że podjęła pani decyzję?
- Przemyślałam tę propozycję i co prawda nie zmieniłam zdania w kwestii podróżowania po kraju, ale uznałam, że warto mieć swoje miejsce na ziemi. Dlatego przyjmę propozycję Rady.
- To fantastyczna wiadomość! - podskoczył aż zatrzęsły się jego trzy podbródki. - Zaraz wysyłam gońców do pozostałych radnych. Już dzisiaj podpiszemy akt przekazania, a jutro zaczniemy wyburzać.
- Skąd taki pośpiech?
- Jak to skąd? Żeby zdążyć wykopać fundamenty przed zimą. Kto jak kto, ale pani to powinna wiedzieć - zaśmiał się.
- No oczywiście, dlatego chyba powinnam już się brać za rysowanie planów - wstała z fotela.
- Tak, tak, jak najbardziej. Niech pani tworzy, tylko prosimy uprzejmie, żeby ta willa nie była większa od ratusza - radny Hauer zarechotał raz jeszcze.
- Postaram się - ukłoniła się uprzejmie. - W takim razie ja już pójdę…
- Tak, tak, wyślemy po panią jak dokumenty będą już gotowe. Do zobaczenia!
Wracając do domu przeszła obok chatki, której właścicielką miała się lada moment stać. Przyjrzała się działce i już w jej głowie zaczął pojawiać się projekt domu. Wróciła do domu i poprosiła o dzban ziołowego naparu do pokoju. Usiadła przy stoliku i zaczęła rysować. Jej mózg płynnie prowadził dłoń po papierze. Nie zauważyła nawet kiedy karczmarka wniosła jej do pokoju napój.  Dom miał przypominać literę U, a w środku miał powstać niewielki ogród. Nie widziała wcześniej takiego budynku, ale postanowiła zaryzykować. Byłby to kolejny przełom w jej pracy. Ściany miały stać równo w granicach działki, a wolne pole pozostawione w środku miały wypełniać rośliny. Dwie części budynku miały być mieszkalne, a w jednej miała się mieścić jej pracownia. Budynek miał być całkiem wysoki, ale nie piętrowy. Nie chciała wprowadzać do środka schodów.  Projekt skończyła wyjątkowo szybko, jakby tworzyła pod natchnieniem.  Trzymała wszystkie rysunki w dłoniach i przyglądała się im, nanosząc jeszcze delikatne poprawki kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Był to goniec, którego przysłała Rada. Wsiadła do dorożki, którą podstawili i udała się na miejsce.
Weszła do ratusza, a potem do sali, którą zaprojektowała specjalnie na posiedzenia Rady. Nie spodziewała się, że zobaczy tam aż tylu ludzi. Wokół okrągłego stołu siedzieli wszyscy radni, a przy ścianach stali ludzie pracujący w ratuszu. Radny Hauer z trudem podniósł się z krzesła i przywitał ją.
- Witamy serdecznie, panno Eichel. Zapraszamy do stołu, dokumenty są już przygotowane.
Dziewczyna poczuła się nieco skrępowana taką pompą, ale podeszła do długiego stołu, na którym leżał duży akt własności. Był to zwój pergaminu zapisany pięknie kaligrafowanymi literami. Na samym dole była olbrzymia czerwona pieczęć z godłem Erskinu, czyli czarnym niedźwiedziem stojącym na dwóch łapach. Obok pieczęci, po lewej stronie, widniały podpisy wszystkich członków rady, a po prawej zostawiono miejsce na podpis Eichel. Tuż obok pergaminu ustawiono ozdobny kałamarz, a w nim długie gęsie pióro.
- Wszystko jest przygotowane, czeka tylko na pani podpis - powiedział radny Fitcher.
- Mogę najpierw przeczytać? - zapytała.
- Oczywiście, ma pani tyle czasu ile potrzeba - uśmiechnął się szeroko i wskazał krzesło. - Proszę spocząć.
Delikatnie przysiadła na krześle i zaczęła czytać akt nadania działki. Nic podejrzanego w nim jednak nie znalazła i chwyciła za pióro. Podpisała zamaszyście, a wtedy rozległy się oklaski. Poderwała się z krzesła zaskoczona.
- Zatem, panno Eichel, została pani oficjalnie właścicielem ziemskim - zaśmiał się Fitcher.
- Gratuluję serdecznie, z całego serce - wyściskał ją radny Hauer, a dziewczyna niemal zniknęła na tle jego ogromnej tuszy.
Potok gratulacji i uścisków dłoni zatrzymał radny Fitcher, który odciągnął dziewczynę na bok.
- Panno Eichel - powiedział poważnie. - Jeśli chcemy zdążyć z budową przed zimą to myślę, że nie ma na co czekać. Trzeba zacząć lada dzień.
- Też jestem tego zdania, panie Fitcher - odparła. - Mam nawet plany budynku.
- Już?! No tak, mogłem się tego spodziewać - uśmiechnął się szarmancko. - Jutro zaczniemy rozbiórkę, a panią proszę o podesłanie mi wykazu materiałów, które będą potrzebne. Trzeba to wszystko znaleźć i dostarczyć.
- Oczywiście, wstępny wykaz dostarczę do ratusza jutro.
- Cudnie.
Wróciła do pokoju  w gospodzie i od razu zabrała się za obliczanie potrzebnych materiałów. Praca wciągnęła ją do tego stopnia, że nie zjadła nic na obiad ani na kolację, a spać położyła się gdy księżyc był już wysoko na niebie.

Rozdział IV

Pierwsze poważne mrozy nie zdołały przeszkodzić w pracach nad domem Eichel. Budowlańcy zdołali wykopać fundamenty i wznieść podmurówkę zanim ziemie stała się niesłychanie twarda. Budowa była naprawdę poważnym wyzwaniem w temperaturze poniżej zera i padającym śniegu, ale Eichel nie pozwalała na przestoje. Ściany z drewnianych bali pięły się w górę. Eichel wykorzystywała czas na pracę, która była jej drugim hobby. Pracowała nad nowymi wynalazkami. Opracowała już system otwierania drzwi bez wychodzenia ze swojego gabinetu oraz okna, które były jednocześnie szczelne i pozwalały się otwierać, co było szczytem luksusu. Pracowała również nad usprawnieniem swojej pracy jako architekta. Próbowała tworzyć przyrządy ułatwiające rysowanie.
Pracowała właśnie nad jednym ze swoich pomysłów kiedy do drzwi jej pokoiku w karczmie rozległo się pukanie. Otworzyła, a za drzwiami stał młody chłopak okutany szczelnie wytartym i znoszonym futrem. Wyciągnął ku niej rękę w puchatej rękawicy, a w niej trzymał drewnianą szkatułkę i zwitek papieru.  Eichel wzięła od niego te przedmioty i wcisnęła w niewielką urękawiczoną dłoń miedzianą monetę. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. Zaczęła od rozwinięcia zwitka, w którym dość koślawymi literami zapisano wiadomość.
„Śliczna panienko,
pogoda do pójścia na zamek idzie dobra, ale dla mnie dobra nie będzie. Dycham ledwo i już nie wstaję, niedługo już pożyję. Klucz panience przesyłam, a w zamian za to prośbę mam wielką, ostatnią wolę moją za życia. Niech panienka idzie na zamek i sprawdzi co tam za mara straszy.
Symthea”
 Dłonie jej drżały, odłożyła list i sięgnęła po szkatułkę.  Otworzyła niewielkie drewniane pudełko i zobaczyła w nim duży żelazny klucz. Chciała od razu ubrać się i popędzić do domu starszej kobiety.  Spojrzała jednak za okno i zrezygnowała z tego pomysłu. Na zewnątrz rozpętała się ogromna śnieżyca. Wróciła więc do swoich planów z nadzieją, że śnieg wkrótce nie będzie padał aż tak intensywnie i będzie mogła odwiedzić Symtheę. Rysowała bezwiednie nie mogąc skoncentrować się na pracy. Cały czas w głowie siedziała jej sprawa starej kobiety i klucza do zamku. Wrzuciła na grzbiet długi płaszcz, wskoczyła w zimowe buty i wypadła z pokoju. Zdziwiło ją to, że w karczmie było prawie pusto.
- A panienka dokąd? - zapytała karczmarka.
- Muszę iść do Symthei - odpowiedziała prawie w biegu.
- A gdzie?! W taki śnieg?! - karczmarka wyskoczyła zza lady. - Nawet panienka jej chaty nie znajdzie.
- Muszę - uparła się. - Ona tam siedzi sama i jest umierająca, trzeba jej pomóc.
- Panienka uparta jak zwykle - karczmarka wróciła za ladę. - Dierek! - krzyknęła aż nieliczni goście karczmy podskoczyli.
Po chwili z zaplecza wyskoczył grubawy blondyn z rumieńcem na twarzy.
-Co? - zapytał zdyszany.
- Pójdziesz z panienką do Symthei, weź lampę. Raz, raz ubieraj się!
- Nie trzeba, trafię sama - zapierała się Eichel.
- Trzeba, trzeba - karczmarka machnęła ręką. - Taka śnieżyca drogi u nas zawiewa w moment  to i panienka nie trafi do domu, a też pewnie drzwi zasypało to Dierek odkopie.
- Dziękuję… - nie zdążyła odpowiedzieć, a Dierek był już gotowy do drogi.
Wiatr i śnieg nie pozwalały iść. Dierek przedzierał się przez zaspy oświetlając sobie drogę latarenką, ale niewiele to dawało.
                Dobrnęli wreszcie do drzwi niewielkiej drewnianej chaty na końcu jednej z uliczek odchodzących od rynku. Chatka nie była w najgorszym stanie, choć wyglądała bardzo skromnie. Na frontowej ścianie znajdowały się dwa okna , zamknięte prostymi drewnianymi okiennicami, a pomiędzy nimi drzwi. Mieli szczęście, bo zamieć zasypała tył domu, więc do drzwi mogli się dostać bez problemu. Weszli do środka bez chwili zastanowienia. Eichel rozejrzała się po izbie i zobaczyła stojące wrogu łóżko i siedzącą  obok niego małą dziewczynkę.
- Kim… jesteście… - zapytała przerażona.
- Jestem Eichel, a to Dierek, przyszliśmy pomóc Symthei.
- Ale… babcia nie wzywała nikogo - powiedziała nerwowo dziewczynka.
- Wiemy - podeszła krok bliżej. - Zobaczyliśmy jak straszna jest pogoda i pomyśleliśmy, że starsi mogą potrzebować pomocy. Dlatego zajrzeliśmy też tutaj.
- Rozumiem…
- Nie musisz się bać - Eichel podeszła już całkiem blisko łóżka. - Znam twoją babcię, odwiedzała mnie w karczmie.
- To pani! - dziewczynka poderwała się ze stołeczka.
- To ja? - Eichel zapytała zaskoczona.
- Tak, to pani! To do pani babcia chodziła żeby opowiedzieć o zamku i o pradziadku i o królu i o przejściu i o kluczu…
- Tak, tak, dokładnie - uspokoiła dziecko przeczesując jej zmierzwione czarne włosy.
- Babcia śpi… od rana… - posmutniała nagle.
- Dostałam od niej wiadomość przed śnieżycą.
- Przed? - dziewczynka podniosła na nią czarne, wielkie oczy. - Babcia wysłała Kirta wczoraj wieczorem…
- Dotarł do mnie chwilę przed śnieżycą.
- Ach… - schowała buźkę w dłoniach.
- Zaraz zobaczymy co z babcią - chwyciła dziewczynkę za ramiona. - Powiedz mi jak masz na imię.
- Dila.
- Dobrze, Dila, zaprowadź Diereka do paleniska, pokaż mu gdzie macie drewno - dziewczynka skinęła głową, a Eichel przeniosła wzrok na syna karczmarki. - A ty rozpal porządne ognisko, jak będzie brakowało drzewa to będziesz musiał pobiec do karczmy i przynieść, na mój koszt.
- Dobrze, pani - przytaknął i poszedł za Dilą.
                Eichel nachyliła się nad łóżkiem z duszą na ramieniu. Staruszka mogła po prostu twardo spać, ale mogła też… Nie chciała dopuścić do siebie tej informacji. Po pierwsze miała do niej jeszcze mnóstwo pytań, a po drugie nie wiedziała czy rodzice tej małej dziewczynki żyją i czy będzie miał się nią kto zająć. Wzięła trzy głębokie oddechy i odchyliła warstwę koców, pod którymi leżała Symthea. Staruszka leżała spokojnie, miała zamknięte oczy i nie oddychała. Eichel puściła koc i odsunęła się krok do tyłu.
- Dierek! - krzyknęła głośniej niż zamierzała. - Leć do centrum i sprowadź medyka.
- Medyka? - zapytała Dila, a w jej oczach widać było przerażenie.
- Dila… - musiała odkaszlnąć, bo głos zaczął jej drżeć. - Potrzeba medyka, bo nie jestem pewna czy twoja babcia śpi czy…
- Nie żyje - dokończyła za nią dziewczynka.
- Tak.
- Wydawało mi się, że zmarła, ale bałam się sprawdzić - mówiła powoli i cicho wpatrując się w łóżko.
- Muszę zapytać czy ma się kto tobą zająć na wypadek gdyby…
- Nie żyła - dokończyła raz jeszcze. - Rodzice mieszkają po drugiej stronie miasta.
- Mam po nich posłać? Dierek może do nich pójść jak wróci z medykiem.
- Nie - dziewczynka zachowywała się przerażająco spokojnie. - Zabronili mi tutaj przychodzić. Uważali, że babcia ma na mnie zły wpływ, bo za dużo opowiada o tym co było kiedyś i jak się żyło w Erskinie, kiedy w zamku było życie.
- To coś złego? - zapytała, choć czuła, że to nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy.
- W mieście wielu ludzi uważa, że trzeba zerwać z przeszłością i zburzyć samek.
- Ale dlaczego?
- Dlatego, że przez niego nie możemy rozwijać tak jak stolica powinna, mówią. Uważają, że mrok, strach i smutek ciągną od zamku i przez to ludzie nie chcą tutaj mieszkać. Babcia myślała inaczej… - dziewczynka wreszcie pękła.
Ciężko usiadła na drewnianej podłodzie i zaczęła szlochać. Eichel usiadła obok niej i objęła ją mocno. Dila trzęsła się i wtuliła do Eichel. Architekt czuła na sobie łzy dziewczynki. Nie zauważyły nawet kiedy do domu wszedł Dierek prowadząc za sobą medyka. Ten, widząc co dzieje się na podłodze izby, od razu ruszył w stronę łóżka. Wystarczyła mu chwila by stwierdzić zgon Symthei.
                Rodzice Dili, mimo zabraniania jej widywania się z babcią, podjęli się organizacji pogrzebu. Eichel chciała im jakoś pomóc, ale odpowiedzieli, że jest to sprawa rodzinna i nie potrzebują pomocy. Niewielka ceremonia pogrzebowa odbyła się, zgodnie z tradycją, u podnóża góry Ersk. Tam, obok rzeki Issint ustawiono charakterystyczny stos pogrzebowy. Miał on przypominać górę, która jest symbolem całego kraju, więc pnie drzew nie leżały płasko na ziemi, lecz były w nią wbite tworząc coś na kształt górskiego szczytu. W środku, między drewnem, ułożono ciało Symthei zawinięte w płótno. Syn Symthei, Roth, podpalił stos, a kilkudziesięciu uczestników pogrzebu odśpiewało pieśń ku czci boga Gapura. Pogrzeb dobiegł końca kiedy po stosie został tylko popiół. Zgodnie z tradycją każdy z uczestników brał garść tego popiołu i wrzucał go do rzeki. Eichel nie miała wcześniej możliwości zobaczyć jak wygląda taka ceremonia i zanieczyszczanie rzeki prochami zmarłych było dla niej bardzo zaskakujące. Nocą, zaraz po śmierci Symthei, nie mogła przestać patrzeć w stronę murów zamku. Postanowiła sobie wtedy, że wybierze się tam najszybciej jak się da, musiała tylko dowiedzieć się jeszcze jednego szczegółu i młodziutka Dila mogła jej w tym pomóc.
                Dwa dni po pogrzebie wysłała gońca do domu rodziców Dili z zaproszeniem na obiad. Napisała w zaproszeniu, że ze względu ostatnie wydarzenia i na to, że była ich świadkiem chciałaby pomóc rodzinie Dili i zdaje sobie sprawę, że nie przyjmą żadnej pomocy finansowej, więc po prostu zaprasza ich na obiad. Ku jej zaskoczeniu zgodzili się i następnego dnia siedzieli przy stole w karczmie.
- Przepraszam, że spotykamy się w takich warunkach, ale ukończenie mojego domu przesunęło się ze względu na śnieżycę - powiedziała Eichel witając swoich gości.
- Nie szkodzi - odparł Roth ściskając jej dłoń. - Ta karczma jest chyba najlepsza w mieście, więc możemy zjeść tutaj.
Roth był bardzo wysoki i barczysty. Miał ciemne włosy i ponurą, spracowaną twarz. Widać było, że jest surowym człowiekiem, który całe swoje życie przepracował fizycznie. Eichel wiedziała, że pracuje jako drwal. Matka Dili była drobna i miała jasne włosy, ubierała się skromnie i tak też się zachowywała. Niemal nie podnosiła wzroku z podłogi. Dila była podobna do ojca. Miała ciemne proste włosy, głęboko osadzone oczy i ciemniejszą karnację skóry. Była też wysoka jak na swój wiek, miała dopiero 6 lat, a sięgała matce do ramienia. Karczmarka podawała do stołu bez przerwy, więc  Eichel nie bardzo mogła poruszyć nurtujący ją temat. Poza tym bała się, że jej goście mogą nie chcieć o tym rozmawiać i cała, z grubsza miła, atmosfera się popsuje.
- Przepraszam, że pytam, ale to taka zawodowa ciekawość - zagadnęła Eichel. - Co z domem Symthei?
- Jeśli sprzedaż drewna nie spadnie to będziemy na razie go utrzymywać - odpowiedział Roth. - Potem Dali dostanie go w posagu.
- Cieszę się - odparła. - Bałam się, że popadnie w ruinę.  - Dila, smakuje ci?
- Tak, dziękuję, proszę pani, wszystko jest bardzo dobre - wytrajkotała dziewczynka z prawie pełną buzią.
- Słyszałam, że pański dziadek pracował na zamku - zapytała niepewnie.
- Tak - burknął drwal. - Chyba jako ostatni miał sentyment do tego zamczyska. Mówili, że łaził tam nawet jak go wyrzucił.
- Pytam, ponieważ jestem architektem, zajmuję się budowlami i chociaż wiem, że ten zamek ma tutaj bardzo złą sławę - mówiła ostrożnie ważąc słowa i wypatrując reakcji Rotha - to chciałabym go obejrzeć z bliska, a najlepiej od środka.
- Matka mówiła, że można się tam dostać jak rzeka zamarznie i wejść jakąś tajną drogą, ale nie wiem gdzie to jest, nie interesuje mnie ta ruina.
- Rozumiem, oczywiście - uśmiechnęła się. - A ty, Dila? Babcia wspominała ci o tym jak dokładnie wejść do zamku?
- Mówiła, że jest furtka i klucz - dziewczynka wyliczała pomagając sobie nogą kurczaka. - Trzeba przejść przez rzekę i szukać furtki w murze. Klucz otwiera furtkę. Potem się idzie do wejścia dla służby z tyłu zamku i ten sam klucz pasuje.
- Nie liczyłbym na to, że coś tam pani znajdzie poza mrokiem - powiedział poważnie Roth. - Nad tym zamkiem zawisła klątwa i jeśli go nie zburzymy to będzie wisiała też nad miastem.
- Rozumiem wasze stanowisko, nie jestem stąd, więc nie chcę się wypowiadać, natomiast jeśli zburzycie zamek to przepadną rozwiązania budowlane, które będę mogła kiedyś gdzieś wykorzystać. Chodzi mi wyłącznie o pracę.
- Dila jest za mała na taką wyprawę. Niech pani nie miesza dziecku w głowie.
- Oczywiście, nie zamierzałam nawet proponować Dili wyjścia na górę w taką pogodę - uśmiech zszedł jej z ust. - Sama jeszcze nie wiem czy się tego podejmę, ale opis powinien ułatwić ewentualną drogę.
                Na tym temat zamku się skończył. Porozmawiali jeszcze chwilę o budowie domów, wyrębie puszczy i przyziemnych rzeczach. Karczmarka podała na deser żytnie ciasteczka z miodem, cytryną i orzechami, które tak zasmakowały Dili, że schowała sobie kilka za pazuchę. Po deserze wszyscy rozeszli się do swoich mieszkań. Roth odszedł z obietnicą wykorzystania jego drewna w następnej budowie prowadzonej przez Eichel, a ta pozyskała informacje, które były dla niej niezwykle istotne.

Rozdział V

                Zima na dobre dotarła do Erskinu. Zamieć, która przeszła przez miasto kilka dni wcześniej, była zwiastunem potężnych mrozów i obfitego śniegu. Rzeka momentami pokryła się grubą warstwą lodu, a na dachach chat zalegały śniegowe czapy. Budowa domu Eichel została wstrzymana i dziewczyna nadal musiała mieszkać w pokoju w karczmie. Biła się z myślami i odkładała z dnia na dzień wyprawę na zamek. Z jednej strony ciekawość nie pozwalała jej spokojnie spać, a z drugiej strony bała się tego, co tam zastanie. Co prawda nie wierzyła w zabobony i historia straszącego na zamku króla Kastila wydawała jej się śmieszna, ale jednak była to stara budowla, której nie znała.
                Leżała na łóżku wpatrując się w śnieg sypiący za oknem. Płatki spadały spokojnie, a ona nie mogła zasnąć. Zanosiło się, że będzie to kolejna noc z minimalną ilością snu. Myśli o zamku nie pozwalały jej zmrużyć oka na dłużej. Zerwała z siebie gruby koc i stanęła na środku niewielkiej izby.
- Wóz albo przewóz - mruknęła do siebie i zaczęła się ubierać.
Wyciągnęła z kufra podróżnego najgrubsze ciuchy jakie tylko miała i zaczęła ja zakładać warstwowo. Owinęła stopy w onuce, założyła dwie pary spodni, trzy koszule i gruby sweter, a na to ciepły płaszcz podszyty futrem. Wsunęła stopy w ciepłe i odporne na śnieg buty, a ze stolika zdjęła lampę olejną. W kieszeń płaszcza zapinaną na guziki wsunęła klucz do bramy. Złapała jeszcze grube rękawice z niedźwiedziego futra i wyszła z pokoju. Karczma była już całkiem pusta, tylko Dierek kręcił się między stołami zamiatając podłogę.
- Wychodzę do zamku, ale nikomu o tym nie mów - powiedziała patrząc mu głęboko w oczy.
- Ale… to niebezpieczne, pani - odpowiedział zawstydzony.
- Wiem, ale muszę to zrobić - chwyciła go za ramiona. - Proszę cię, nie mów o tym nikomu… - zastanowiła się przez sekundę. - przez trzy dni i trzy noce. Jeśli nie wrócę przez ten czas to opowiedz dokąd poszłam członkom rady, dobrze?
- T… tak, ale… mama…
- Mamie powiedz, że wyjechałam do przyjaciółki za miasto. Wiem, że zmuszam cię do kłamstwa, ale twoje sumienie nie będzie obciążone, proszę, zrób to dla mnie.
- Dobrze, pani - przytaknął i wbił wzrok w podłogę.
- Dziękuję - objęła go na moment.
                Zaraz potem wyszła na mroźne nocne powietrze. Od karczmy do zamku wiodła prosta, choć nieuczęszczana obecnie droga.  Musiała przedzierać się przez śnieg dosięgający jej do kolan. Droga nie była łatwa, ale determinacja pchała ją do przodu i raz dwa znalazła się na moście nad rzeką.  Przypomniała sobie wtedy, że miała nie iść przez żaden most, bo ten prowadzi do głównej bramy. Symthea nie bez powodu kazał jej czekać na mróz. Furta w murze była schowana tak, że można się było do niej dostać jedynie kiedy rzeka zamarzła. Wróciła się zatem z mostu i poszła wzdłuż brzegu. Dotarła do zwężenia, które zamarzło i przez które udało się przejść suchą stopą. Nie wiedziała czy to tu, ale postanowiła zaryzykować. Przeszła na drugi brzeg i zaczęła wspinać się w kierunku muru. Nierówne skały i kamienie ukryte pod śniegiem spowalniały jej wędrówkę. Potykała się i wpadała w zaspy. Po kolejnym upadku usiadła w śniegu i rozglądała się w poszukiwaniu jakiejś wskazówki.
- Ten mur wygląda jak jednolita ściana, nie widać tam nawet kawałka furtki - zamyśliła się. - Skały przyległe do muru też wyglądają całkiem zwyczajnie.
Podniosła się i ruszyła w dalszą drogę. Miała do przejścia jeszcze dobre pięćset metrów zanim będzie mogła dotknąć murów olbrzymiego zamczyska. Po kilkunastu krokach zobaczyła coś, co jej wzrok uznał za ważne. Między dwoma fragmentami skał wspierającymi mur zamku dostrzegła wąską szczelinę. Niemal pobiegła w jej stronę i prawie krzyknęła kiedy zobaczyła co znajduje się w szczelinie. Stała przed łukowatym otworem zabezpieczonym ciężką kratą. Ostrożnie zbliżyła się do krat i wyciągnęła klucz z kieszeni płaszcza. Wsunęła go w zamek i przekręciła delikatnie. Zamek szczęknął głośno, a echo poniosło się pośród skał. Popchnęła kraty, które ustąpiły z głośnym skrzypieniem. Przeszła pod grubym sklepieniem zewnętrznego muru i znalazła się na dziedzińcu. Obracała się w miejscu rozglądając się dookoła. Widziała zarys zamku z daleka, ale to co zobaczyła w tym momencie zaparło jej dech w piersiach. Grube i wysokie czarne mury wgryzały się w zbocze góry. Mur odgradzał dziedziniec od miasta, z kolei drugi wewnętrzny mur odgradzał zamek od dziedzińca. Nie był tak wysoki, bo nie było takiej potrzeby. Do drugiego muru dochodziły schody po bokach, a w środku muru wybito dziewięć łukowatych bram, przez które można było dostać się pod zamek do kwater dla służby, koszar, spichlerzy i lochów. Schody prowadziły na zamek, który składał się z ośmiu wież wbudowanych w mury samego zamku. Główna część budynku zamku wbita była w skały w połowie. Dobudowana do góry część pokryta była strzelistym dachem. Do głównej sali zamku prowadziły wielkie stalowe wrota usytuowane między wieżami strażniczymi. Eichel nie znalazła nawet najmniejszego śladu życia na zamkowych dziedzińcu. Nie było tam żadnych śladów w śniegu. Przeszła powoli przez plac rozglądając się uważnie na boki. Podeszła do łukowatych bram u podnóża zamku i zajrzała do środka. Nie zobaczyła tam jednak nic, poza wrotami zatrzaśniętymi na głucho. Wrót nie było widać z daleka. Skonstruowano to tak żeby przed dojściem do drzwi trzeba było przejść przez mniej więcej trzymetrowy korytarz. Zauważyła, że w ścianach i suficie były otwory.
- Zanim ktoś by się dostał do środka można by go było zabić przez te otwory - powiedziała cicho. - Piki, strzały, a nawet gorący olej z góry. Wielu by zginęło nim udałoby się przedrzeć pod zamek.
Pozaglądała kolejno do wszystkich otworów, ale w każdym dostrzegła to samo. Ruszyła w kierunku schodów. Powoli wspinała się w górę z duszą na ramieniu. Obłoki pary wydobywały się jej z ust. Dotarła do ogromnych wrót i dostrzegła jak są ozdobnie wykonane. Na stalowych wrotach wyryte były obrazy z historii kraju, zapatrzyła się na nie przez dłuższą chwilę, ale uświadomiła sobie, że przecież nie po to tutaj przyszła. Odstawiła lampę i popchnęła wrota. Zaparła się z całej siły, ale nawet nie drgnęły. Spróbowała jeszcze raz i kolejny, ale efektów widać nie było.
- No cóż… - westchnęła. - Trzeba jednak poszukać tego wejścia dla służby. Musi gdzieś tu być.
Obeszła front zamku i zobaczyła niewielkie drzwi w skrajnej wieży.
- Jeśli to nie tutaj to nie mam pojęcia jak tam wejść - szepnęła sięgając do kieszeni po klucz.
Wsunęła go w dziurkę i przekręciła. Odetchnęła głośno na dźwięk mechanizmu zamka. Nacisnęła klamkę i przeszła przez próg. Za drzwiami znajdował się długi i ciemny korytarz. Oświetliła go sobie swoją lampą i ruszyła przed siebie. Po drodze minęła schody na górę i kilak zamkniętych pomieszczeń. Zapamiętała ich położenie, ale szła dalej. Dotarła wreszcie do drzwi na końcu korytarza. Pchnęła je delikatnie, ale o dziwo otworzyły się bez problemu. Znalazła się w miejscu, w którym jej lampka nie oświetlała nic. Przestrzeń wokół niej była tak ogromna, że nie widziała dalej niż na kilka metrów. Przemierzała przestrzeń chodząc przy ścianach i widziała jedynie ozdobne, choć zakurzone gobeliny i podtrzymujące strop kolumny, których wysokości nie była w stanie stwierdzić. Dotarła do końca jednej ściany i ruszyła wzdłuż prostopadłej. Po kilkudziesięciu krokach dotarła do wielkich wrót. Poznała obrazy znajdujące się na nich.
- To jest sala tronowa… - szepnęła z zapartym tchem.
Usłyszała za sobą szept, pomyślała, że to echo, ale w tym samym momencie jej lampa zgasła. Przerażona przylgnęła plecami do drzwi i zastanawiała się co się dzieje.
                Poczuła na twarzy mroźny wiatr, dreszcze przeszły jej po plecach. Kolejny podmuch niemal sprawił, że się zachwiała. Nagle wszystko ucichło, a pochodnie zamontowane przy kolumnach zaczęły się zapalać parami. Na każde uderzenie jej przerażonego serca zapalały się kolejne dwie pochodnie. Światło zbliżało się do niej, a Eichel czuła, że miękną jej kolana.
- Przestań! - wyrwało jej się z zaciśniętego gardła.
- Dlaczego? - usłyszała cichy szept po swojej prawej stronie. - Przecież to ty naruszasz mój spokój - dobiegło do niej z drugiej strony.
- Chcą zburzyć zamek - powiedziała rozglądając się na boki, ale nikogo nie zauważyła.
- Wiem, ale nie uda im się to, ten zamek jest niezdobyty - usłyszała słowa w kolejnym podmuchu wiatru.
- A kto ma go bronić, ty? - zapytała.
- Ja - usłyszała gdzieś w głowie. - Ja jestem obrońcą Erskinu.
- Więc to prawda, że król Kastil straszy na tym zamku - pomyślała.
- Tak - usłyszała przed sobą, a kiedy podniosła wzrok ujrzała delikatnie mieniącą się postać.
Był to dobrze zbudowany przyprószony siwizną brunet z zarostem na twarzy ubrany w poobijaną srebrną zbroję z czarnymi zdobieniami. Na napierśniku widniał rodowy herb w postaci stojącego na dwóch łapach niedźwiedzia brunatnego na niebieskim polu. Eichel chciała uciekać, ale nogi jej na to nie pozwoliły. Przyklęknęła jakby porażona majestatem postaci, która przed nią stała.
- Wstań, dziecko - usłyszała. - Nie jestem już królem, nie musisz przede mną klękać.
- Ale…
- Jestem tylko obrońcą Erskinu.
- Co to oznacza? - wyrwało jej się.
- Kiedy Erskin będzie w niebezpieczeństwie otworzę bramę zamku i wpuszczę tutaj mieszkańców, a potem pokonam najeźdźców - odparł patrząc ponad głową Eichel.
- Ale dlaczego? - zapytała.
- Dlaczego? - postać przesuwała się bezgłośnie po marmurowej posadzce. - Nie znasz historii swego państwa?
- Nie jestem stąd - odparła przestraszona jego reakcją.
- Nie jesteś stąd… - pochodnie migały ciepłym blaskiem, a między kolumnadą przesuwała się lśniąca postać Kastila. - Opowiem ci więc dlaczego. Dawno temu przejąłem tron po ojcu i rozwijałem kraj w najlepszy możliwy sposób. Starałem się uniknąć konfliktów i ze wszystkimi żyć w pokoju. Niestety ze wschodu przypełzła czarna zaraza. Podniosłem sztandary całego zachodu i ruszyłem do walki. Wielu mężnych ludzi poległo i kiedy szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę wroga przyrzekłem, że nie spocznę, póki Erskin nie będzie całkowicie bezpieczny. Bogowie zakpili ze mnie i okazało się, że strzegę zamku do dziś.
- Thondar podobno przychodził tutaj czasami - przerwała mu zamyślenie.
- Thondar! - przebudził się. - Bywał tutaj. On jeden wiedział, że nadal tutaj jestem. On jeden wiedział dlaczego tutaj jestem i on jeden wiedział czym jestem.
- Nie bał się?
- Thondar znał mnie zanim się urodziłem i nie bał się być ze mną po śmierci. Odesłałem biedaka do domu, bo nie był mi potrzebny. Nie muszę spać, nie muszę jeść, nie muszę pić, nie jest mi tutaj potrzebny sługa - obrócił się nagle wywołując podmuch zimnego wiatru. - I nie są mi też tutaj potrzebni inni ludzie.
Jego spojrzenie zmroziło krew w żyłach Eichel. Półprzezroczysta postać zbliżała się do niej powoli sunąc po marmurze.
- Wyjdź z tego zamku, dziecko - powiedział lodowatym głosem. - Wyjdź i nigdy więcej nie wracaj. To nie jest bezpieczne.
- Oni chcą go zburzyć, ludzie popierają ten pomysł - spojrzała prosto w lśniące oczy.
- Oni go nie zburzą! - ryknął aż przygasło światło. - Ten zamek jest niezdobyty, nie zdobyły go armie, więc nie zburzą go mieszczanie!
- Wtedy miał obrońców - odparowała, ale już po chwili tego pożałowała.
- Ja jestem jego obrońcą! - uderzył ją lodowaty wiatr. Wszystkie pochodnie zgasły w mgnieniu oka. Przerażona Eichel rzuciła się do ucieczki trzymając się ściany. Wpadła do korytarza i pędziła na złamanie karku. Kiedy wybiegła na dziedziniec stanęła na moment i próbowała złapać oddech. Spojrzała za siebie kiedy drzwi, prze które przed chwilą wybiegła, zamknęły się z hukiem. Pognała dalej, wprost do furtki, która trzasnęła kiedy tylko znalazła się po drugiej stronie. Jak szalona mknęła przez zaspy, przeskoczyła zamarzniętą rzekę i wpadła do gospody jak przeciąg. Wbiegła na górę nawet nie zwracając uwagi na karczmarkę i gości siedzących już przy stołach. Zdążyła tylko usłyszeć za plecami przejęty głos karczmarki, ale nie przystanęła nawet na chwilę. Zamknęła za sobą drzwi do pokoju, zrzuciła przemoczone ubrania i wskoczyła pod koc.

Rozdział VI

                Z pokoju wyszła dopiero po dwóch dniach i nie chciała rozmawiać o tym gdzie była ani co ją spotkało. Myśl o tym, co zastała w zamku, wracała do niej wieczorami przez długie tygodnie, ale wypierała ją skupiając się na pracy. Kończyła budowę swojego domu w Erskinie i skupiała się na tym żeby był jak najbardziej nowoczesny. Obmyślała wynalazki, które potem montowała w budynku. Poza systemem bloczkowym pozwalającym otwierać drzwi wejściowe bez wychodzenia z gabinetu, zaprojektowała system ogrzewania, który pozwoli rozprowadzić ciepło po całym domu rozpalając ogień tylko w jednym miejscu. Wybudowała w salonie bardzo duży kominek, w którym zamontowała beczkę wypełnioną wodą, od beczki odprowadziły rury, które rozciągnęła po pozostałych pomieszczeniach. Płynąca nimi gorąca para wodna miała dawać ciepło. Dla pewności jednak w pokojach były też niewielkie paleniska.
                Przeprowadziła się do swojego domu zaraz po zakończeniu robót budowlanych. Nie czekała aż będzie w pełni umeblowany. Dostosowaniem wnętrza do swoich potrzeba zajęła się sama. Dom nie był przesadnie duży, składał się z piwnicy i piętra. W piwnicy miała miejsce na skończone już wynalazki, opał czy zapasy żywności i materiałów potrzebnych do jej pracy. Zbudowany został na planie litery U. W krótszej części znajdował się dość duży salon z wyjściem na ogród, a po prawo kuchnia, łazienka i pokój dla gości. Z kolei po lewej stronie wydzieliła największe pomieszczenie, czyli swoją pracownię, a obok niej znalazła się jej sypialnia z niewielką łazienką. W domu była bieżąca woda, na co pozwolił inny z jej wynalazków. Była to ręczna pompa, którą podpięła do beczki nad kominkiem i do studni obok domu.
                Siedziała właśnie w jedynym fotelu stojącym w jej pracowni i zastanawiała się jak rozwiązać sprawę odprowadzania ścieków z domu. Miała pomysł, ale nie wiedziała jak można go zrealizować w praktyce. Rozmyślania przerwał jej dźwięk dzwonka wiszącego przy drzwiach. Wstała z fotela i pociągnęła za gruby sznur wiszący obok futryny.
- Przydałoby się jeszcze coś żebym widziała kogo wpuszczam…  - mruknęła idąc korytarzem.
Kiedy znalazła się obok drzwi do salonu usłyszała rozgardiasz. Przyspieszyła kroku i zobaczyła, że w jej domu zebrał się spory tłumek. Składał się z przedstawicieli Rady i mieszkańców miasta, których kojarzyła z widzenia.
- Dzień dobry, panno Eichel - zaczął radny Fitcher. - Przepraszamy za najście, ale sprawa jest bardzo ważna i potrzebujemy rady architekta.
- Witam - powiedziała bardziej oschle niż planowała. - Przepraszam, że nie ma gdzie usiąść, ale meble dotrą za jakiś czas. Co panów sprowadza?
- Żeby nie tracić czasu powiem prosto z mostu - Fitcher gestem uciszył pozostałych. - Rada, na prośbę mieszkańców, podjęła decyzję o otwarciu bram zamku, wyniesieniu z niego wszystkiego co cenne i wyburzeniu.
- Co!? - krzyknęła. - Dlaczego?
- Mieszkańcy uważają, że na zamku ciąży klątwa i pozbycie się go wspomoże rozwój miasta - krzyki tłumu poparły zdanie Fitchera.
- Przecież to niedorzeczne - oburzyła się. - Jak budynek lub jego brak może wpływać na rozwój miasta?! Jak zburzenie największego i najpiękniejszego zamku w królestwie, który nigdy nie został zdobyty, może zapewnić miastu pożytek?!
- Panno Eichel - Fitcher zachował kamienny wyraz twarzy. - Taka jest wola ludu Erskinu, nie możemy z nią dyskutować i nie po to tutaj przyszliśmy. Przyszliśmy żeby poszła pani z nami na zamek i wskazała co warto zachować, co może mieć jakąś wartość.
Eichel zbladła, a w jej głowie zakotłowały się myśli. Miała już nigdy na zamek nie wracać. To, co ostatnio się tam wydarzyło przeraziło ją, ale z drugiej strony nie mogła puścić tych ignorantów samych. Król Kastil mówił żeby nie bała się o zamek, bo nikt go nie zdobędzie, ale może miał na myśli wrogów, a nie mieszkańców miasta? Czuła, że oddech przyspieszył jej niekontrolowanie, próbowała się uspokoić. Nagle wszystkie myśli uspokoiły się i w głowie pozostało tylko to, że nie ma wyjścia. Musi udać się z nimi i postarać się zachować jak najwięcej z historii tej twierdzy.
- Kiedy wyruszamy? - zapytała lodowatym tonem.
- Jak tylko będzie pani gotowa - odparł inny z radnych. - Poczekamy na zewnątrz.
Wyszli, a ona została w progu. Nogi nie chciały jej słuchać, ale zmusiła się do powrotu do sypialni. Z szafy stojącej w rogu wyciągnęła swój zimowy strój. Wskoczyła w niego szybko i pobiegła do wyjścia. Bez słowa przemknęła obok zgromadzonych w jej ogrodzie mężczyzn i ruszyła w stronę zamku. Musieli przyspieszyć kroku żeby utrzymać jej tempo. Przedzierała się przez zaśnieżone ulice jak w amoku i ocknęła się dopiero przed wejściem na most zwodzony. Most był opuszczony, a bramy zamku otwarte.
- Dlaczego zamek jest już otwarty?! - ryknęła na grupę radnych, którzy dobiegli do niej.
- Jak to otwarty… - Fitcher przerwał, kiedy spojrzał na mury.
- No otwarty! - Eichel wściekła się jeszcze bardziej. - Kto wam pozwolił po nim łazić bez nadzoru?!
- Nikt z nas tam nie wchodził - radny był naprawdę zaskoczony. - Wszystkie narzędzia mamy ze sobą…
Niemal biegiem ruszyła przez most, przeskoczyła przez bramę i wpadła na dziedziniec. Nie było tam absolutnie nikogo, a wszystko wyglądało tak, jak wtedy, kiedy była tam ostatnio. Wszyscy mężczyźni, wraz z wozem z narzędziami weszli na zamek kilka chwil po niej. Dla całej grupy była to pierwsza wizyta na dziedzińcu zamku i rozglądali się z otwartymi ustami.
                Nagle krata w bramie zamknęła się ze szczękiem, a most zwodzony zaczął się podnosić zamykając szczelnie prześwit bramy.
- Co się dzieje?! - wydarł się jeden z radnych.
- To na pewno głupie żarty! - zaśmiał się inny mężczyzna.
Eichel poczuła na twarzy powiew mroźnego wiatru. Choć na zewnątrz była sroga zima ten wiatr wydał się przeraźliwie zimny. Domyśliła się co się dzieje i była przekonana, że to nie są żarty jednego z mężczyzn z miasta.
Potężny przeciąg otworzył na oścież stalowe wrota broniące dostępu do wnętrza zamku. Huk i wiatr przeraził przybyszów do tego stopnia, że padli na ziemię. We wrotach pojawiła się świetlista postać, która mimo blasku poranka jaśniała migotliwą poświatą. Był to postawny mężczyzna w srebrnej zbroi z czarnym niedźwiedziem na napierśniku. Taki sam herb widniał na jego tarczy, którą niósł w lewej dłoni. W prawej dzierżył długi miecz.
- Sprowadziłaś ich tutaj? - usłyszała w głowie, choć postać nawet na nią nie spojrzała.
- Nie - pomyślała. - Oni chcą zburzyć zamek, przyszłam żeby uratować jak najwięcej…
- Mówiłem ci już, że tego zamku nie da się zdobyć, póki ja jestem jego strażnikiem. Odsuń się na bok…
Eichel schowała się w jednym z korytarzyków w wewnętrznym murze, zerkając na to, co dzieje się na dziedzińcu.
- Dlaczego zakłócacie spokój tego miejsca? - rycerz zapytał głośno, ale nikt mu nie odpowiedział. - Zapytam raz jeszcze. Dlaczego zakłócacie spokój tego miejsca?
- Przyszliśmy zabrać co cenne, a cały zamek zburzyć - odezwał się Fitcher schowany za wozem z narzędziami.
- Zamierzacie zburzyć niezdobytą twierdzę? - rycerz podszedł bliżej krawędzi muru. - Odważne albo głupie posunięcie, historia oceni.
- Kim jesteś? - krzyknął inny zza wozu.
- Kastil, obrońca Erskinu, niegdyś król - odezwał się z porażającym spokojem.
- Nie wierzę! - krzyknął ktoś. - On od dawna nie żyje.
- Uwierzysz… - szept przemknął przez dziedziniec jak podmuch wiatru, a Kastil zeskoczył z góry bezszelestnie. - Być może czasy się zmieniły, ale chcąc zdobyć zamek powinniście mieć ze sobą broń, a nie skrzynie i kilofy.
- A z kim tutaj mielibyśmy walczyć? - Fitcher wychylił się zza wozy i podszedł bliżej Króla Kastila. - z tobą, zjawo?
- Przedstawiłem się, zwyczaj nakazuje żebyś podał swoje imię - spojrzał na radnego z pogardą.
- Tureus Fitcher, przewodniczący Rady Erskinu.
- Zatem, Tureusie Fitcher, zginiesz dziś… - ostatnie słowo rozwiało się w szumie wiatru, a Kastil zniknął nagle, by po chwili pojawić się tuż przed Fitcherem, machnął swoim lśniącym mieczem i głowa radnego potoczyła się po zaśnieżonym dziedzińcu, znacząc go czerwonymi plamami. Pozostali mężczyźni próbowali się schować gdzie się tylko dało, część ruszyła do głównej bramy, ale ta była zamknięta. Kastil dopadł ich szarpiących się z kratami. Bezlitośnie wyciął wszystkich w pień, ucinając im głowy jednym gładkim cięciem królewskiego miecza. Pozostali próbowali ukryć się w korytarzach pod zamkiem lub biegali po dziedzińcu wrzeszcząc. Kastil znikał i niczym wiatr pojawiał się tuż przed nimi dekapitując każdego po kolei.
                Kiedy ostatni z intruzów stracił głowę Kastil pojawił się przed Eichel zwiniętą w kąciku jednego z korytarzy. Spojrzała na jego nienaruszone oblicze i podniosłą się z podłogi.
- Ci ludzie nigdy nie powinni rządzić tym miastem - powiedział Król, a pogłos rozszedł się po korytarzu. - Chcieli zniszczyć jedyne miejsce, które da im ochronę w razie ataku. Za tymi murami mogliby przetrwać każde oblężenie. Te ich piękne ratusze, wille… To wszystko jest dobre tylko w czasach pokoju, a co kiedy przyjdzie wojna?
- Przecież zamek i tak był zamknięty - szepnęła.
- Był, bo nie był potrzebny - Kastil patrzył prosto w jej oczy. - Ale kiedy zagrożenie byłoby realne bramy zostałyby otwarte.
- Ale ludzie i tak byliby nieprzygotowani. Skąd by wzięli zapasy, broń i wszystko inne potrzebne do przeżycia wojny?
- Potrzebują przywódcy, który pokieruje ich działaniami.
- Ciebie… - powiedziała niemal niesłyszalnie.
- Nie - odparł. - Ja jestem tylko strażnikiem, taka jest moja rola. Ktoś z wizją rozwoju, z czystym sercem i odwagą połączoną z rozsądkiem powinien zostać przywódcą kraju. Ktoś skromny, rozważny, kto nie boi się odpowiedzialności i niesie pomoc innym.
- Gdzie kogoś takiego znaleźć? - zapytała.
- Stoi przede mną.
- Co?! Nie! Nie ma szans żebym… - chciała wyjść z korytarza, ale nogi nie chciały wykonać jej polecenia.
- U władzy powinni znajdować się ludzie, którzy zupełnie jej nie pragną - uśmiechnął się. - Przyszłość kraju zależy od ciebie.
- Znowu nie mam wyjścia…
- Słuszna decyzja, Erskin będzie ci za nią wdzięczny - powiedział uroczyście i zaczął się oddalać.
- Chwila! - nagle wstąpiła w nią znacznie większa odwaga. - Dwie sprawy. Po pierwsze czy Erskinowi w najbliższym czasie grozi jakieś niebezpieczeństwo?
- W najbliższym czasie nie - odpowiedział nie odwracając się.
- A jak mam ludzi przekonać do tego żeby mnie słuchali?
- Posłuchają… - Kastil rozpłynął się w powietrzu.
- A miałam tutaj w ogóle nie przyjeżdżać…

Epilog
               
                Eichel wróciła do miasta, gdzie opowiedziała co się stało. Z początku mieszkańcy miasta nie chcieli wierzyć w to, co miało wydarzyć się na zamku, ale kiedy członkowie rady i grupa kilkunastu mężczyzn nie wróciła na noc, zaczęli przekonywać się do słów Eichel. Żołnierze sprawdzili drogę na zamek. Potwierdzili, że spod podniesionego mostu zwodzonego po murze płynie krew. Ktoś z tłumu chciał oskarżyć dziewczynę  o czary, ale nikt go nie poprał. Pozostali przy życiu członkowie Rady postanowili ją rozwiązać i przekazać władzę w ręce jednego człowieka. Postanowiono, że każda miasto wyznaczy przedstawiciela, który stawi się na głosowaniu w stolicy. Oprócz Eichel startowało jeszcze kilkudziesięciu kandydatów, ale młoda architektka zwyciężyła ze sporą przewagą. Nie mogła uzyskać tytułu królowej ze względu na swoje pochodzenie, ale oficjalnie mianowano ją Protektorem Królestwa Erskinu. Miała zatem wolną rękę we wprowadzaniu swoich nowatorskich rozwiązań w mieście i w kraju. Erskin rozwijał się coraz lepiej. Nowi osadnicy byli przyciągani wynalazkami Eichel, które znacząco ułatwiały ich życie.
                Przez lata niezakłóconego rozwoju kraj wysunął się na czoło całego regionu. Nikt jednak nie spodziewał się, że spokojne czasy miały wkrótce przejść do historii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!