Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

10/25/2017

Życie boli #27 - Zjazd rodzinny

Szanowni Czytelnicy,
kalendarz nieubłaganie zbliża się do końca, a oznacza to, że nadchodzą święta. Najpierw Święto Zmarłych, a potem Boże Narodzenie i Nowy Rok. W dodatku w kalendarzu pojawią się też popularne wśród ciotek, wujków, ojców i matek imiona. Te okoliczności nieubłaganie niosą ze sobą też jedno zjawisko, czyli zjazdy rodzinne. Jest to temat o tyle kontrowersyjny, że ludzie albo je kochają, albo nienawidzą. Spróbuję dzisiaj postawić się w roli przedstawiciela obydwu tych grup, a dopiero na samym końcu dowiecie się, do której przynależę.

Gdyby spojrzeć na spotkania rodzinne zupełnie bez emocji to można się dopatrzeć pewnego schematu, według którego się one odbywają. Zawsze zaczynają się od przygotowań. Nie ma innej możliwości i nie ma znaczenia czy to Wy jesteście gospodarzem takiego zjazdu czy tylko na niego jedziecie. Jeśli tylko jedziecie to i tak trzeba kupić albo zrobić coś do jedzenia, bo nie wypada jechać z gołą ręką, pewnie też dorzucić jakiś prezencik dla gospodarzy, a szukanie takowego też zajmuje czas. Przede wszystkim jednak trzeba się wyszykować żeby zrobić wrażenie na rodzinie. Samochód na myjnie, ludzie do fryzjerów, kosmetyczek i sklepów z ubraniami, bo przecież temu jednemu bogatemu wujkowi, co nie wiadomo na czym się dorobił powinno zbieleć oko.

Natomiast bycie gospodarzem takiego spotkania wywołuje dodatkowe obowiązki. Trzeba wysprzątać całą chatę na błysk, bo jeszcze ktoś dojrzy kurz na najwyższej półce albo smugę na oknie na strychu. Potem trzeba zrobić zakupy. Zdarza się, że ten krok poprzedza wzięcie kredytu, ale że żaden bank nie sponsorował tego tekstu, więc nie będę się w to zagłębiał. Zakupy robi się dwa, no może trzy, razy większe niż potrzeba. Tak żeby nie zabrakło. Kupuje się wszystko od napojów po cukierki. Najbardziej zawsze mnie zastanawiało po co na takie zjazdy gospodarze kupują setki wędlin, skoro nigdy nikt tego nie rusza, bo jest tak zwane pieczyste. Pewnie zestarzeję się nie znając odpowiedzi. Wracając jednak do przygotowań, po zakupach przychodzi czas na gotowanie. Ostatnio usłyszałem wypowiedź Pani Domu, która po swojej imprezie urodzinowej powiedziała tak: "Stałam trzy dni przy garach, a goście wszystko zjedli. Nic nie zostało, a zawsze zostawało, że jeszcze mroziłam albo dawałam na wynos. Aż mi było głupio."

Jak już wszystko jest gotowe przychodzi czas na gości. Powitanie to istny armagedon. Hałas, rozgardiasz, zabieranie płaszczy, rozdawanie kapci, buziaczki, przytulaski, zgniatanie dłoni, dobieranie prezentów i rozsadzanie przy stole. A przy stole, poza jedzeniem, królują rozmowy. Na początku rozmowa się nie klei, dlatego rozmawia się o pogodzie, o polityce (chociaż to temat niebezpieczny jeśli ma się w rodzinie różne strony sporu), o tym kto znajomy umarł, kto się ożenił, kto ma dzieci, kto jeszcze nie ma dzieci, o sporcie się zdarzy porozmawiać, a kiedy już atmosfera się trochę rozmiękczy to mogą zacząć się dyskusje o tym kto dostał podwyżkę, kto zmienił auto, kto zrobił remont, ot tak żeby rodzina wiedziała, wcale nie po to żeby się pochwalić. Przy pożegnaniach też jest wesoło, bo zazwyczaj gospodarze wpychają jedzenie gościom, którzy też coś do jedzenia ze sobą przywieźli, a wspomniani goście się zarzekają, że nie chcą. Po takim zjeździe następuje sprzątanie połączone z obgadywaniem tych, którzy w nim uczestniczyli.

Schematycznie wygląda to tak. Natomiast wszystko zależy od tego czy ktoś lubi takie zjazdy. Zastanówmy się najpierw jak to wygląda z perspektywy osoby, która to lubi. Dla takiego człowieka przygotowania czy to do wyjazdu gdzieś czy to do przyjęcia gości u siebie to czysta przyjemność. Biega po sklepach albo ze szmatą z takim samym animuszem i radością. Od dawna ma już zamówioną wizytę u fryzjera/kosmetyczki i przygotowane rzeczy, które w ten ważny dzień założy. Gotowanie to też dla niej sama przyjemność. Przegląda te Kuchenne Rewolucje, te Kuchnie Lidla, te Masterchefy żeby tylko czymś rodzinkę zaskoczyć. Jest duszą towarzystwa przy stole. Zagaduje, odpowiada, namawia do jedzenia, polewa i uśmiecha się od ucha do ucha. Po zjeździe sprząta, a potem pada ze zmęczenia i wspomina jak kto się zmienił, co u kogo słychać i w żadnym wypadku nie skupia się na negatywach.

Jednak jeśli chodzi o człowieka, który takich spotkań z rodzinką nie lubi to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Szlag człowieka trafia na samo wspomnienie tego, że na taki zjazd musi się udać. Przypomina sobie te wszystkie żenujące sytuacje, które miały miejsce w przeszłości. A potem te przygotowania... Jak gdzieś jedziesz to jeszcze pół biedy, ale jak wypadło na to, że jesteś gospodarzem to od razu zaczynasz dostrzegać te problemy. Posprzątasz, ale przecież jak przyjadą to i tak nabrudzą. Ugotujesz, bo tak wypada, ale nabluźnisz się przy tym jak szewc. Potem siedzenie przy stole, obżeranie się, bo jak jesz to unikasz pytania "dlaczego nie jesz, nie smakuje?". Odpowiadasz na pytania, na które nie chcesz odpowiadać i słuchasz historii, które już znasz na pamięć, bo jako jedyny z rodziny, najwyraźniej, nie masz sklerozy.

Podsumowując temat można uznać, że wszystko zależy od podejścia. Nie jest to jednak takie proste, bo jak wspomniałem w poprzednim tekście, życie nie jest czarno-białe. Dlatego takie rodzinne spotkania mają i plusy i minusy, tak jak wszystko na świecie. Jeśli miałbym się wpisać w którąś z grup to zdecydowanie nie jestem entuzjastą takich spotkań, natomiast od czasu do czasu można je przeżyć. A jak to wygląda u Was?
Kamil Bednarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!