Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

swieta

1/06/2015

Opowiadanie #5 - "Jesień niespodzianek" (część 7)

Ostatnia część opowiadania przed Wami. Historia dobiega końca. Zanim jednak przejdziemy do samego tekstu chciałem napisać kilka słów, odnieść się do tego opowiadania. Rzadko jest tak żeby mi się coś pisało tak dobrze. Potrzebowałem odpoczynku od książki, nad którą pracuję obecnie i usiadłem do tego opowiadania. Na początku nie miałem w planach tego żeby było aż tak długie. W zasadzie ten pomysł mógłbym wykorzystać za jakiś czas do napisania całej książki, problem jednak w tym, że (celowo) jest tutaj wiele nawiązań do mojej ulubionej sagi "Miecz Prawdy" Terry'ego Goodnikda. O ile wątpię w to żeby światowej sławy pisarz miał do mnie pretensje o podparcie się jego powieściami, o tyle wydawcy są na to bardzo uczuleni. No i przy okazji zachęcam do przeczytania "Miecza Prawdy" jeśli komuś choć troszkę to moje opowiadanie się spodobało. Zapewniam, że będziecie zadowoleni z lektury. Najważniejszym powodem, dla którego pisało mi się tak dobrze, dla którego wyszło to takie długie i dla którego zostało opowiadaniem, a nie pomysłem na książkę jest Inspiracja, dzięki której i dla której to stworzyłem. Artystom o wiele łatwiej i przyjemniej jest tworzyć jeśli jest dla kogo (i mam tutaj na myśli kogoś wyjątkowego). To wszystko co chciałem przekazać. Zapraszam do czytania i może jakiejś małej oceny całego opowiadania.

Poprzednie części:
"Jesień niespodzianek" (część 1)
"Jesień niespodzianek" (część 2)
"Jesień niespodzianek" (część 3)
"Jesień niespodzianek" (część 4)
"Jesień niespodzianek" (część 5)
"Jesień niespodzianek" (część 6)

"Jesień niespodzianek" (część 7)


Poczuł, że ból ustąpił. Otworzył oczy i spojrzał na sufit. Zaskoczony aż zamrugał kilka razy. Widział baldachim na łożem, a nie białe ściany okrągłego pomieszczenia. Pod plecami czuł pościel, było bardzo wygodnie. Pomyślał, że umarł i trafił do innego wymiaru. Przypomniały mu się jednak słowa Catherine: „Chciałabym żebyś znalazł sens życia we mnie.” I poderwał się. Ciało zabolała potwornie. Czuł, że nie umarł. Kości były świeżo zaleczone, a rany na ciele dopiero co się zagoiły. Poczuł chłodny wiatr na nagim ciele. W drzwiach do komnaty stanęła ona. Była naga, choć nie wiele się to różniło od jej wyglądu w białym kostiumie. Miała za to rozpuszczone włosy. Były kręcone i bardzo ładne. Martin wykorzystał chwilę i zobaczył, że jego topór stoi pod oknem po lewej stronie łóżka. Nie widział za dużo, bo pokój oświetlały jedynie delikatne płomienie kilku świec.
- Obudziłeś się, więc jesteś gotów - powiedziała kroczą w stronę łóżka, kołysała biodrami. - Teraz zostaniesz tylko mój. Wymażę ci z głowy wspomnienia o tej wiedźmie.
Położyła się obok i zaczęła go dotykać. Ból nie był tak intensywny jak w pokoju tortur, ale nadal był nieprzyjemny. Starała się być delikatna. Martin nie wiedział co ona kombinuje. Położyła się na nim swoim nagim ciałem, zaczęła go dotykać piersiami i brzuchem. Włożyła rękę między jego nogi, pulsujący ból przeszedł po jego kręgosłupie. Zaczęła go całować po szyi i klatce piersiowej. Jej zachowanie zaczęło mu się podobać, zbijało go z tropu, nie był już pewny co ma zrobić. Co było jego zadaniem. Ból, który mu sprawiała przestał go interesować. Zaczął poddawać się pożądaniu. Ocierała się o niego całując i masując, cicho jęczała. Zamknął oczy i zobaczył Catherine i wpatrujące się prosto w niego piękne zielone oczy, jej cudowny uśmiech, idealne brwi. Usłyszał w głowie „Chciałabym żebyś znalazł sens życia we mnie” wypowiedziane ze łzami w oczach, a zaraz po tym zobaczył jak wielcy żołnierze porywają ją i wleką przed oblicze władcy Baldentu, ten wtrąca ją do lochu, a potem odsyła do odległych krain, gdzie gwałcą ją inni władcy. Otworzył oczy i zrzucił z siebie kobietę.
- Powiedz mi gdzie jest Catherine? - złapał ją za ramiona ignorując ból jako to sprawiało.
- Naprawdę ci na niej zależy… - posmutniała. - Jest w Kryształowej Świątyni, tam ją zamknęli od czasu porwania. Władca jeszcze jej nigdzie nie wysyłał, za to sam ją gwałcił. Sama widziałam.
- Muszę cię zabić - syknął z wściekłością.
- Wiem, ale mimo to jestem ci wdzięczna za to co mi pokazałeś. Pokazałeś mi jak uczucie może zmienić człowieka. Twoje życie nie jest już puste, masz teraz cel i wiem, że będziesz dążył do tego żeby być szczęśliwym. Wiedząc co tak naprawdę uszczęśliwia ludzi mogę umrzeć, zostałam stworzona do zadawania bólu i nigdy nie zaznam prawdziwej miłości. Weź swój topór i spróbuj mnie uderzyć.
- Wiem, że to podstęp - puścił ją i wstał z łóżka. - Mówiłaś mi kiedyś, że magia nie może zrobić ci krzywdy, magia nie może cię zabić.
- Tak, ale ty przezwyciężyłeś to co jest we mnie, uda ci się…
Sięgnął po topór, podniósł go jedną ręką, choć straszliwie bolał go łokieć. Wziął zamach.
- Przepraszam… - powiedzieli w tym samym czasie.
Ciął z całej siły prosto w klatkę piersiową otwierając ją. Kobieta upadła na łóżko, które natychmiast zaczęło nasiąkać krwią. Wciągnął na siebie spodnie leżące w rogu, nie brał plecaka, który też tam leżał. Wziął tylko broń, którą przypisała mu przepowiednia. Wiedział, że to nie była ostatnia osoba, którą musiał zabić tej nocy. Przeczuwał, że po drodze czeka go ciężka walka z żołnierzami, być może z magicznymi bestiami, ale wiedział też, że musi dotrzeć do Kryształowej Świątyni. Nie zwracał uwagi na ból całego ciała, na to, że ledwo mógł utrzymać broń. Musiał iść na przód by spełnić swoje przeznaczenie i uratować kobietę, która sprawiła, że życie przestało być mu obojętne.

Wysoki, dość szczupły i całkiem łysy mężczyzna krążył o pomieszczeniu. Maił na sobie długą, białą szatę sięgającą kostek, która opinała jego wątłe ciało. Światło z kryształowego żyrandola odbijało się od jego wygolonej czaszki. Miał ciemne oczy, które kontrastowały z bielą stroju i bladością skóry. Długie palce miał skrzyżowane za plecami. Poruszał się po, idealnie wypolerowanej, posadzce kryształowej sali. Była to wysoka piramida stworzona z kryształu. Przezroczyste szkło zmieniało barwy światła wpadające z zewnątrz w kolorowe tęcze. Bajeczny widok zapierał dech w piersiach. Olbrzymi pryzmat stał wewnątrz pałacowego ogrodu. Przez ściany widać było to co działo się w ogrodzie. Był o wiele większy niż sama świątynia.  Ogrom pałacu przytłaczał. Mężczyzna podszedł do łoża stojącego pod samym czubkiem piramidy. Wskoczył na nie nerwowo i przydusił osobę, która tam leżała. Była to piękna blondynka, okryta niemal przezroczystą tkaniną. Ręce i nogi miała przywiązane do łóżka.
- Na przełęczach spadł śnieg! - uderzył ją w twarz otwartą dłonią. - Nie tego chciałem, miałaś zrobić tak żeby cały czas świeciło słońce!
- Nie potrafię…
- Bzdura! - uderzył ją raz jeszcze. - Masz moc, którą możesz kontrolować pogodę, którą możesz kontrolować ludzi i jeśli jej nie wykorzystasz dla mnie to cię zabiję! Zginiesz w męczarniach, szmato!

Wielkie kryształowe drzwi wystrzeliły z zawiasów. Szkło rozprysnęło się po całej komnacie. Przerażony mężczyzna zeskoczył z łóżka i aż wstrzymał oddech na widok tego co zobaczył. Do Świątynie wdarł się człowiek, a przynajmniej coś co go przypominało. Jego ciało było pokryte krwią, miał na nim pełno ran zarówno od ostrzy jak i od pazurów, był przygarbiony, kulał, ledwo ciągnął za sobą prawą nogę. Podpierał się na czymś co przeraziło go jeszcze bardziej. Miał ze sobą starożytny topór, który mógł zniszczyć cały plan władcy Baldentu. Ta zjawa kroczyła przez świątynię rysując kryształ toporem i zostawiając na podłodze krwawe ślady.
- Zatrzymaj się! - krzyknął łysy mężczyzna, ale postać nie zareagowała. - Zginiesz jeśli się nie zatrzymasz!
Do kryształowej sali wpadło kilka kobiet w bieli i ponad dziesiątka strażników. Część dysponowała kuszami. Bełty zostały wycelowane w zakrwawionego napastnika. Kobiety ustawiły się przed łysym mężczyzną i stworzyły biały mur, który miał go bronić za wszelką cenę. Rycerze w białych zbrojach uzbrojeni w miecze ruszyli w stronę mężczyzny. Zaatakowali go z okrzykiem furii na ustach. Cięli ile tylko mieli sił, ale żadne z ich uderzeń nie trafiło celu. Mimo wielu ran, mężczyzna uchylał się przed ciosami i sam je wyprowadzał. Cięcia toporem odrąbywały kończyny i głowy, otwierały zbroje razem z ciałem. Po kilku sekundach rzezi na nogach nie stał już nikt poza mężczyzną z toporem. Kusznicy byli już gotowi by oddać strzał, ale mężczyzna w białej szacie uniósł dłoń do góry.
- Kim jesteś? - zapytał. - I kto cię nauczył tak dobrze walczyć?
- Martin i to z mojej ręki zginiesz - odparł nie zatrzymując się.
- Jesteś bardzo pewny siebie, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę co trzymasz w dłoniach…
- Narzędzie, które pozbawi cię głowy - odpowiedział jak w amoku.
- Z pewnością, ale nie będziesz miał szansy mi tego pokazać, bo widzisz - klepnął jedną z pięknych kobiet w bieli w tyłek. - Te panie nie boją się żadnej broni, w której jest magia, a w twojej jest.
Martin nie zwrócił na to uwagi, po prostu kroczył na przód. Zobaczył, że w łóżku ustawionym w samym centrum leży kobieta. Spojrzał na nią przelotnie, ich oczy spotkały się na mniej niż sekundę. Kusznicy oddali serię strzałów. Chłopak okręcił się wokół własnej osi trzymając topór w górze i przeciął każdy z bełtów zanim ten zdążył go drasnąć. Żołnierze próbowali załadować ponownie, ale nim zdążyli sięgnąć po broń część z nich już leżała martwa na ziemi. W mgnieniu oka podbiegł do nich i porozcinał im ciała od obojczyków aż po miednice. Krew pokrywała kryształową podłogę. Jedna z kobiet, z miną pokazującą nieskrywaną pewność siebie ruszyła w stronę Martina. Wyciągnęła dłoń by go dotknąć, ale po chwili pobladłą i upadła na kolana. Jej dłoń spadła obok, a biały strój pokrył się jej własną krwią. Martin zamachnął się raz jeszcze i ściął jej głowę, która wraz z długim warkoczem potrulała się w stronę wyjścia. Kolejne ruszyły na niego ławą, ale nie były już tak pewne siebie i tak odważne. Próbowały go zaskoczyć raz z jednej, a raz drugiej strony. Nie udawało im się, wyprzedzał ich ruchy i ostrze topora już czekało tam gdzie one chciały się ruszyć. Wreszcie krzyknął i rzucił się w stronę jednej z nich. Gdy wylądował ciało za nim upadło na ziemię przecięte w połowie wysokości. Wnętrzności wyleciały na śliską już kryształową posadzkę. Kolejne chciały wykorzystać chwilę i zaatakowały go od tyłu. Spotkała je za to straszliwa kara. Ostrze przeszło przez ich głowy odcinając mniej więcej po połowie czaski. Pozostała tylko jedna. Nie wiedziała co ma zrobić. Uklęknęła więc przed nim i zaczęła błagać o litość. Nie było litości. Topór wbił się w jej bark i doszedł aż do serca.
- Brawo! - łysy mężczyzna zaczął klaskać w dłonie. - Fantastyczny pokaz! Gdybyś tylko zechciał dołączyć do mnie i pomógł władać Baldentem to nie potrzebowałbym usług tej nieudolnej wywłoki, którą porwałem. Zostałbyś pierwszym gwardzistą Joanisa, Władcy Baldentu. Czy to nie piękny tytuł?
- Obiecałem, że zginiesz i dotrzymam słowa - odpowiedział.
- Skoro tak stawiasz sprawę to jestem bardzo niepocieszony. Może i jesteś dość silny by pokonać stal, może jesteś dość szybki by powstrzymać strzały i może masz w sobie coś co pozwoliło ci zabić moje służki, ale nie ma na świecie nic mocniejszego niż czarna magia.

Mężczyzna wyrzucił dłonie przed siebie. W całej kryształowej piramidzie zrobiło się niezwykle ciemno. Ściany zaczęły drżeć. Kula czarnej niczym najczarniejsza noc materii zebrała się przed jego palcami. Nagle ze świstem wystrzeliła prosto w Martina. Rycząca kula czystej śmierci wzbiła w górę kawałki kryształu leżące na podłodze i mknęła zakrzywiając czas i wchłaniając światło. Martin zdążył jedynie instynktownie unieść topór. Promień śmierci odbił się od płaskiej strony broni i wyleciał w górę, prosto w sam wierzchołek świątyni. Ta zaczęła drżeć bardzo mocno, kryształowe ściany pękały i na ich głowy zaczęły spadać kawałki szkła. Joanis stał wpatrzony w to co się stało, nie mógł zrozumieć jakim cudem cała jego moc po prostu odbiła się od tej broni. Martin szybko otrząsnął się i ruszył biegiem w stronę wroga. Nie zwracał już uwagi na niesprawne kolano, na ból i rany z jakimi się zmagał. Ruszył, wybił się w powietrze i ciął od góry. Trafił prosto w środek łysej czaszki. Topór wbił się z ogromną siłą, która wsparta była przerażającym okrzykiem. Kiedy ostrze utkwiło w kryształowej podłodze Martin spojrzał w przerażone oczy mężczyzny, którego ciało zostało rozpołowione. Dwie połowy przewróciły się w przeciwnych kierunkach. Świątynia za chwilę musiała upaść. Pęknięcia były zbyt wielkie żeby mogła się długo utrzymać. Martin wyrwał broń z podłogi i ruszył w stronę łóżka. Łańcuchy rozciął silnymi uderzeniami i wyniósł Catherinę nim Kryształowa Świątynia zdążyła upaść. Gdy tylko wyszli do ogrodu cała konstrukcja zawaliła się. Martin odstawił dziewczynę i upadł na trawę. Dopiero teraz zobaczyła ile śladów walki nosi jego ciało, mogła się tylko domyślać co przeszedł.
- Uratowałeś świat - szepnęła niemal płacząc.
- Tak - odpowiedział cicho. - Uratowałem cały mój świat…


Kamil Bednarek
Czytajcie "Przywróconego" (Goneta.net/Przywrócony_Świt_Zmierzchu)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podyskutujmy w komentarzach!